Выбрать главу

Burns zgrzytnął zębami.

– Jak zwykle, Rubenstein, twoje żarty są niesmaczne i żałosne.

– Eddzie Lou bardzo się podobają, prawda, kochanie? – Poklepał ją po ręce. – Zadrapania i siniaki na przegubach i kostkach…

Burns odcierpiał w milczeniu piętnastominutowy wykład.

– Czy została zgwałcona?

– Trudno powiedzieć – odparł Teddy sznurując usta. – Zrobię test. Burns odwrócił oczy, kiedy Teddy brał próbkę.

– Wsadzę ją do wody na dwanaście, piętnaście godzin. Na razie mogę ustalić czas śmierci z grubsza, między jedenastą a trzecią w nocy, szesnastego czerwca.

– Chcę wiedzieć o tej dziewczynie wszystko. Co jadła i kiedy to jadła. Czy brała narkotyki czy piła alkohol. Czy odbyła stosunek płciowy. Podobno była w ciąży. Chcę wiedzieć w którym tygodniu.

– Sprawdzę. – Teddy odwrócił się i ostentacyjnie zmienił instrumenty. – Powinieneś chyba obejrzeć jej zęby trzonowe, zwłaszcza te z lewej. Szalenie interesujące.

– Zęby?

– Tak. W życiu czegoś takiego nie widziałem.

Zaintrygowany Burns pochylił się nad dziewczyną. Otworzył jej usta. przymrużył oczy.

– Pocałuj mnie lepiej, ty głupcze! – zażądała Edda Lou. Burns zaskowyczał i odskoczył w tył.

– Jezu Chryste!

Zgięty w pół Teddy śmiał się tak, że musiał usiąść na stołku. Przez wiele miesięcy ćwiczył brzuchomówstwo właśnie z myślą o takiej chwili. Panika na twarzy Burnsa wynagrodziła mu wszystkie trudy.

– Masz styl, Burnsiu – wykrztusił. – Nawet truposzki na ciebie lecą. Próbując odzyskać panowanie nad sobą, Burns zacisnął dłonie. Gdyby przyłożył Rubensteinowi w szczękę, musiałby złożyć doniesienie na samego siebie.

– Pierdolony czubek!

Teddy popatrzył tylko na zbielałe oblicze Burnsa i szarą twarz Eddy Lou i zapiał.

Burns wiedział, że nic mu nie może zrobić. Oficjalna skarga zostałaby niechętnie odnotowana i zignorowana. Rubenstein był najlepszy w tym fachu. Znany świr, ale najlepszy.

– Chcę mieć wyniki testów jeszcze dzisiaj, Rubenstein. Może tobie wydaje się to bardzo zabawne, ale ja muszę schwytać psychopatę.

Niezdolny przemówić słowa, Teddy skinął tylko głową i dalej trzymał się za obolałe boki.

Kiedy za Burnsem zatrzasnęły się drzwi, Teddy otarł załzawione oczy i zszedł ze stołka.

– Eddo Lou, złotko – wykrztusił. – Nie wiem, jak ci dziękować. Wierz mi, przejdziesz do historii FBI. Kumple w Waszyngtonie zdechną ze śmiechu.

Pogwizdując, ujął skalpel i wrócił do pracy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Darleen Fuller Talbot wsłuchiwała się w gwar rozmów na przyjęcia u sąsiadów dobiegający przez okno sypialni. Uważała, że to cholernie brzydko, że Susie Truesdale nie zaprosiła na imprezę swojej najbliższej sąsiadki.

Darleen z przyjemnością poszłaby na przyjęcie i zapomniała na chwilę o swoich kłopotach.

Oczywiście, Susie nie utrzymywała z Darleen stosunków towarzyskich. Wolała Longstreetów, Shayse'ow i tych zadufanych w sobie Cunninghamów z przeciwka. Jakby nie wiedziała, że świętoszkowaty John Cunningham zdradza swoją wymuskaną żonkę z Josie Longstreet.

Susie chyba zapomniała, że była zmuszona wyjść za mąż i z brzuchem jak bęben obsługiwała gości w „Chat'N Chew”. Jej mąż może i pochodził z bogaczy, ale bogaty nie był. Wszyscy wiedzieli, że tata Burke'a zabił się. ponieważ nie zostało mu nic, z wyjątkiem kupy długów.

Truesdale'owie nie byli lepsi od niej, Longstreetowie zresztą też nie. To prawda, że jej tata zarabiał na życie pracując w oczyszczalni bawełny zamiast ją po prostu posiadać, ale nie był pijakiem. I nie był martwy.

Darleen uważała, że to bardzo nieładnie ze strony Sussie zorganizować przyjęcie na podwórku, gdzie zapach pieczonego mięsiwa i ostrych sosów może sprawić komuś przykrość. Rany, nawet jej własny brat tam był. Ale nie mogła przecież wymagać od Bobby” ego Lee, żeby szanował uczucia swej siostry.

Do diabła z nim, do diabła z dupkami Truesdele'ami i całą resztą, nie poszłaby na żadne cholerne przyjęcia, nawet gdyby otrzymała zaproszenie, chociaż Junior pracował od czwartej do północy na stacji benzynowej. Czy mogłaby się śmiać i zlizywać sos do pieczeni z palców, skoro w najbliższy wtorek jej ukochana przyjaciółka spocznie w grobie?

Westchnęła, i Billy T., który ssał jej różowe brodawki wkładając w to całe serce, pomyślał, że Darleen w końcu doceniła jego wysiłki.

Podciągnął się wyżej, żeby polizać ją w ucho.

– No dalej, maleńka, wejdź na mnie.

– Okay – - Propozycja ożywiła ją trochę. Junior nie dość, że kochał się już tylko w łóżku, to w dodatku wyłącznie w jednej pozycji. Kiedy skończyli, Billy T. leżał, paląc z zadowoleniem marlboro, Darleen gapiła się w sufit i słuchała muzyki dobiegającej z ogrodu Truesdale'ow.

– Billy T. – powiedziała wydymając wargi. – Nie wydaje ci się, że to niegrzeczne urządzić przyjęcie i nie zaprosić najbliższej sąsiadki?

– Do diaska, Darleen, przestań przejmować się tymi ludźmi!

– To po prostu nie w porządku. – Rozzłoszczona brakiem współczucia z jego strony, Darleen wstała, żeby przypudrować ciało talkiem o zapachu róż. Był to najszybszy sposób, żeby zabić zapach potu i mężczyzny, a ona musiała odebrać od matki Scootera. – Susie uważa się za coś lepszego. Ta jej zasmarkana Marvella też. Tylko dlatego, że przyjaźnią się z Longstreetami. – Wciągnęła bawełnianą koszulkę i szorty, rezygnując z bielizny. Było to ustępstwo na rzecz upału. Jej duże, krągłe piersi wypchnęły bawełnę, zniekształcając sprany wizerunek Elvisa. – Tucker jest tam teraz, łasi się do tej Waverly. Rany, Edda Lou nie została nawet pogrzebana.

– Tucker to kupa gówna.

– Edda Lou kochała go do szaleństwa. Kupił jej perfumy. – Spojrzała na Billy'ego T. z nadzieją, ale Billy T. był pochłonięty puszczaniem kółek z dymu. Darleen odwróciła się z powrotem do okna. – Nienawidzę ich. Nienawidzę ich wszystkich. Gdyby Tucker nie był najbliższym przyjacielem Burke'a Truesdale'a, siedziałby już w mamrze jak Austin Hatinger.

– Cholera! – Billy T. pogłaskał się po wilgotnym od potu brzuchu. Zastanawiał się, jak namówić Darleen na drugą rundkę. – Tucker to kupa gówna, ale morderca z niego żaden. Wszyscy wiedzą, że zrobił to jakiś czarny. Czarni lubią zabawić się od czasu do czasu z białą babką.

– Może jej nie zabił, ale i tak złamał jej serce. Powinien za to zapłacić. – Spojrzała na Billy'ego T. i uroniła łzę. – Chciałabym, żeby ktoś dobrał mu się do tyłka za to, że była taka nieszczęśliwa, zanim umarła. – Z dołu dobiegł głośny śmiech. Rozwścieczona Darleen otarła mokre rzęsy. – Rany, zrobiłabym wszystko dla faceta, który miałby dość odwagi, żeby mu za to odpłacić Billy T. zdusił niedopałek w małej popielniczce z wizerunkiem pomnika Waszyngtona.

– Więc przyjdź tu, malutka, i pokaż mi, jak bardzo tego chcesz, a może zrobię coś, żeby wyrównać twoje rachunki.

– Och, kochany! – Darleen jednym ruchem zdarła z piersi Elvisa i osiadła okrakiem na Billym T. – Jesteś dla mnie taki dobry.

Podczas gdy Darleen starała się zadowolić Biliy'ego T., w ogródku poniżej piekły się żeberka. Przy ruszcie królował Burke przewiązany fartuchem z napisem: „Pocałuj kucharza, bo inaczej…!” W jednej ręce trzymał budweisera, drugą podlewał sosem żeberka. Susie znosiła z kuchni talerze i miseczki, gromkim głosem wydając polecenia swoim pociechom: przynieść sałatkę ziemniaczaną! Więcej lodu! Nie wyjadać faszerowanych jajek!

System działał sprawnie. Jedno dziecko znikało w kuchni, drugie się z niej wyłaniało. Wprawdzie starsi chłopcy, Tommy i Parker, przystawali od czasu do czasu, by trącić się łokciami, ale poza tym choreografia była bez zarzutu. Młodszy chłopak, Sam, imiennik Wuja Sama, urodził się bowiem czwartego lipca, pokazywał Tuckerowi swoją kolekcję naklejek baseballowych i był stracony dla świata.