Выбрать главу

– Święty Boże! – Osłabł na samą myśl o tym. – Będę czymś w rodzaju dziadka. Mam trzydzieści trzy lata, do ciężkiej cholery! Jestem za młody na dziadka!

– Myślę, że będzie to tytuł honorowy.

– To bez znaczenia. – Zajrzał do szklanki z piwem. – Muszę to dobrze rozważyć.

– Bardzo rozsądnie z twojej strony. – Odwróciła się w stronę szafek. – Gdzie jest ta maślana marynata?

– Hmmm? – Spojrzał na nią i wszelkie myśli o życiu i przemijaniu pierzchły jak spłoszone wróble. Boże, miała naprawdę świetne nogi i śliczny, mały tyłeczek. – Na górnej półce – powiedział. Obserwował z przyjemnością, jak jej szorty podjeżdżają do góry, kiedy wspięła się na palce i sięgnęła ku górze. – O, tak! Doskonale.

Caroline miała już niemal słoik w ręku, kiedy zrozumiała, co się dzieje. Opadła na pięty i obejrzała się przez ramię.

– Jesteś chorym człowiekiem, Tucker.

– Faktycznie czuję podwyższoną temperaturę. – Podszedł do niej z uśmiechem. – Pozwól, że ci pomogę. – Sięgając po słoik, przytulił się do niej całym ciałem. – Ładnie pachniesz, Caro. Mężczyzna pragnie rankiem takiego zapachu.

Jej ciało zareagowało natychmiast i Caroline odetchnęła powoli i z rozmysłem.

– Jak kawy i smażonego bekonu? Zaśmiał się i pochylił twarz ku jej włosom.

– Jak spokojnego, niespiesznego seksu.

Za dużo się w niej działo. Za dużo, zbyt szybko. Ból w trzewiach, motylki w żołądku, bezwład mięśni. Nie czuła się tak od czasu… Luisa. Zesztywniała w jednej chwili.

– Robi się tu ciasno, Tucker.

– Bardzo się o to staram, Caroline. – Wyjął słoik i postawił na ladzie. Chwycił Caroline za biodra i odwrócił ku sobie. – Znasz to uczucie, kiedy przyczepia się do ciebie jakaś melodia i rozbrzmiewa ci w głowie na okrągło, choć nigdy byś nie przypuszczała, że tak bardzo ją lubisz?

Przesunął dłonią ku górze, muskając boki jej piersi. Krew zaszumiała jej w głowie.

– Chyba tak.

– Rozbrzmiewasz mi w głowie. Można powiedzieć, zacięła mi się płyta.| Miała przed sobą jego oczy, tak blisko, że dostrzegła zieloną, fascynującą obwódkę wokół źrenic.

– Może powinieneś przestawić się na inną melodię.

Przysunął się jeszcze bliżej, a kiedy zesztywniała, zadowolił się delikatnym muśnięciem jej dolnej wargi.

– Zawsze cholernie się nudziłem, robiąc to, co powinienem. – Przesunął wierzchem dłoni po jej policzku. Patrzyła na niego w taki dziwny sposób Było to otwarte, nieruchome spojrzenie, pod którym miękły mu kolana. – Czy on cię skrzywdził, czy tylko rozczarował?

– Nie wiem, o czym mówisz?

– Jesteś spłoszona, Caro. Sądzę, że nie bez powodu. Ciepło, które rozpłynęło jej się po ciele, stwardniało na granit.

– Słowo „spłoszona” pasuje bardziej do konia. Ja jestem zwyczajnie nie zainteresowana. A powodem braku mojego zainteresowania może być to, że mnie nie pociągasz.

– O, nieładnie tak kłamać – powiedział łagodnie. – Gdyby nie liczne towarzystwo za drzwiami, pokazałbym ci, skąd wiem, że kłamiesz. Ale jestem cierpliwym człowiekiem, Caro, i nigdy nie zrobiłem kobiecie zarzutu z tego, że chce, by ją trochę ponamawiać.

Gniew chwycił ją za gardło, ale nie stępił ostrości języka.

– Och, jestem pewna, że namówiłeś więcej kobiet, niż przewiduje ustawa. Eddę Lou, na przykład.

Rozbawienie zniknęło z jego oczu, pojawił się w nich najpierw gniew, potem coś bardzo zbliżonego do rozpaczy. Odsunął się od niej, a Caroline położyła mu dłoń na ramieniu.

– Tucker, przepraszam. To było podle.

Podniósł do ust szklankę z piwem, żeby spłukać gorycz.

– Ale prawdziwe. Potrząsnęła głową.

– Nadepnąłeś mi na odcisk, ale to nie powód, żeby powiedzieć coś takiego. Przepraszam.

– Nie ma sprawy. – Odstawił pusta, puszkę i starał się zapomnieć o bólu. Usłyszeli nawoływanie Burke'a i, choć Tucker uśmiechnął się, uśmiech nie sięgnął mu oczu.

– Wygląda na to, że dostaniemy jednak coś do jedzenia. Zanieś Susie ten słoik. Ja zaraz przyjdę.

– Dobrze. – Zatrzymała się przy drzwiach, pragnąc coś powiedzieć Ale kolejne przeprosiny mijały się z celem.

Kiedy drzwi się za nią zamknęły. Tucker oparł się czołem o lodówkę. Nie wiedział, co czuje, nie potrafiłby wyrazić tego słowami, ale wrażenie było paskudne. Uczucia zawsze przepływały przez niego, nie pozostawiając osadu, nawet uczucia zła. Obecne emocjonalne bagno, które bulgotało w nim w najmniej spodziewanych momentach, było czymś zupełnie nowym, nieprzyjemnym i przerażającym.

Edda Lou śniła mu się po nocach. Przychodziła do niego z poszarpanym, gnijącym ciałem. Muł i woda skapywały jej z włosów, a z ciała wypływała czarna krew, kiedy wskazywała na niego palcem.

Nie musiała nic mówić, i tak wiedział, co ma na myśli. Jego wina. Umarła z jego winy.

Boże Wszechmogący, co on ma teraz zrobić?

– Tucker? Kotku? – Josie wsunęła się do kuchni i otoczyła go ramieniem. – Źle się czujesz?

Parszywie, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

– Ból głowy, to wszystko. – Odwrócił się do niej z uśmiechem. – Za dużo piwa na pusty żołądek.

Pogłaskała go po włosach.

– Mam aspirynę w torebce.

– Wolałbym furę jedzenia.

– Nic prostszego. Chwytaj talerz. – Wyszli razem na werandę. – Dwayne jest już pijany, nie chciałabym wlec was obu do domu. Zwłaszcza że wieczorem mam randkę.

– Kto jest szczęśliwym zwycięzcą?

– Doktorek z FBI. Jest taki rozkoszny, że można go zjeść żywcem. – Zachichotała i pomachała Teddy'emu Rubensteinowi. – Pomyślałam, że wypróbuję go dla Crystal. Wyraźnie na niego leci.

– Jesteś prawdziwą przyjaciółką, Josie.

– Wiem. – Wzięła głęboki oddech. – Zabierzmy się do tych żeberek.

Za dawnymi kamiennymi chatami niewolników, za polami bawełny pachnącymi nawozami i pestycydami, znajdował się ciemny staw w kształcie podkowy, od którego Sweetwater wzięła swą nazwę.

Woda nie była już taka słodka teraz, kiedy środki owadobójcze wsiąkały do gruntu i spływały do jeziorka.

Ale chociaż nie nadawała się do picia, i większość ludzi pomyślałaby dwa razy, zanim by zjadła złowioną tu rybę, był to nadal uroczy zakątek, zwłaszcza w księżycową noc.

Trzciny gięły się wdzięcznie, żaby kumkały, konary drzew wychylały się z wody jak stare czarne kości. W pogodną noc można było zobaczyć delikatne falki na powierzchni wody, w miejscach, gdzie siadały komary.

Dwayne przerzucił się z piwa, które pił u Truesdale'ow, na swoje ulubione wild turkey. Butelka nie była nawet w połowie pusta, a Dwayne czuł się już strasznie pijany. Wolałby siedzieć w domu i pić, dopóki nie urwie mu się film, ale wiedział, że Della mu nie pozwoli. Miał powyżej uszu czepiających się go bab.

Od chwili gdy przeczytał list Sissy, skrupulatnie podsycał swój gniew pomocą whisky. Sissy donosiła, że wychodzi za maż za sprzedawcę obuwia.

Gówno mnie to obchodzi, powiedział sobie Dwayne. Gówno mnie to obchodzi, że wyda się za jakiegoś pierdolonego dupka, który obmacuje ludziom stopy.

Bóg mu świadkiem, nie chciał jej, nie tylko teraz, ale w ogóle nigdy, Ale bodaj go licho, jeżeli pozwoli, by potrząsała mu przed nosem jego własnymi dziećmi i doiła z niego forsę.

Drogie szkoły prywatne, drogie ciuchy. Przecież przełknął wszystko, no nie? Nawet to, że Sissy i jej ulizany adwokat uniemożliwili mu widzenie się z dziećmi. „Ograniczone, nadzorowane odwiedziny”, tak to nazwali. Tylko dlatego, że lubił wypić drinka.

Patrząc spode łba w ciemny staw, Dwayne przechylił do ust butelkę. Zrobili z niego potwora, a on nigdy nie podniósł ręki na te dzieciaki. Na Sissy zresztą też nie. Choć raz czy dwa miał na to wielką ochotę. Żeby pokazać, gdzie jest jej miejsce.