Выбрать главу

– Nie rozumiem, jak możesz tyle jeść w środku dnia. Tucker nabrał kolejną łychę lodów:

– Po prostu otwieram usta i przełykam.

– I nie przybierasz na wadze ani grama. Ja muszę uważać na każdy kęs, który biorę do ust, inaczej będę miała biodra jak mamuśka Gantrey. – Zanurzyła palec w lodach Tuckera i oblizała go ze smakiem. – Co robisz w mieście poza tym, że napychasz sobie gębę?

– Zakupy dla Delii. Minąłem samochód skręcający na drogę McNairów.

– Hmm. – Josie poświęciłaby tej wiadomości więcej uwagi, gdyby w tej chwili do baru nie wszedł Burke Truesdale. Josie wyprostowała się na stołku, krzyżując długie, smukłe nogi i posłała mu uśmiech ociekający miodem.

– Cześć, Burke!

– Josie! – Podszedł do nich, żeby klepnąć Tuckera w ramię. – Tuck – Co kombinujesz?

– Miło spędzamy czas – powiedziała Josie. Burke miał metr osiemdziesiąt wzrostu, bary środkowego napastnika, męską twarz o kwadratowej szczęce i oczy szczeniaka baseta. Mimo że rówieśnikiem Dwayne'a, przyjaźnił się bardziej z Tuckerem. Był jednym z nielicznych mężczyzn, których Josie chciała mieć, a bez których musiała się obejść.

Burke oparł się biodrem o stołek. Zadzwonił ciężki pęk kluczy u pasa, odznaka szeryfa błysnęła w słońcu.

– Za gorąco, żeby coś robić. – Powiedział „dzięki”, kiedy Earleen postawiła przed nim szklankę z mrożoną herbatą. Wypił jednym tchem.

Josie oblizała wargi, obserwując jego jabłko Adama.

– Krewna panny Edith wprowadziła się do domu – oznajmił Burke, odstawiając szklankę. – Panna Caroline Waverly, jakaś artystka z Filadelfii.

Earleen napełniła ponownie jego szklankę. Tym razem pił małymi łykami.

– Zadzwoniła, żeby podłączyć jej telefon i prąd.

– Jak długo tu zostanie? – Earleen miała zawsze oczy i uszy otwarte.

Było to jej prawo i obowiązek jako kierowniczki „Chat'N Chew”.

– Nie mówiła. Panna Edith nie należała do tych, co opowiadają o swojej rodzinie, ale wspomniała kiedyś, że ma wnuczkę, która cały czas jeździ z orkiestrą albo czymś takim.

– Musi jej się to opłacać – zadumał się Tucker. – Widziałem jej samochód jak skręcał w aleję piętnaście minut temu. Nowiuteńkie BMW.

Burke poczekał, aż Earleen odjedzie.

– Tuck, muszę pomówić z tobą o Dwayne'em.

Twarz Tuckera nie zmieniła wyrazu, nadal malowała się na niej serdeczna beztroska.

– O co chodzi?

– Zalał się wczoraj i narozrabiał trochę u McGreedy'ego. Zamknąłem go na noc.

Oczy Tuckera pociemniały, wokół ust pojawił się twardy wyraz.

– O co go oskarżasz?

– Daj spokój, Tuck. – Bardziej urażony niż zagniewany Burke przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. – Był cholernie agresywny i zbyt pijany, żeby usiąść za kierownicą. Pomyślałem, że przyda mu się spokojny kąt, żeby to odespać. Ostatnim razem, kiedy przywiozłem go do domu w środku nocy, Panna Della była zła jak chrzan.

Prawda. – Tucker odprężył się trochę. Na świecie byli przyjaciele i rodzina. I był Burke, coś pośredniego między jednym a drugim. – Gdzie on jest teraz?

– W areszcie. Leczy kaca. Pomyślałem, że skoro już tu jesteś, mógłbyś doholować go do domu. Samochód możemy odstawić później, – Jestem ci bardzo wdzięczny. – Tucker mówił spokojnie, ale czuł ogromne rozczarowanie. Dwayne zachowywał trzeźwość od dwóch tygodni. Tucker wiedział, że skoro brat już zaczął pić, będzie pił na umór i droga powrotna do trzeźwości będzie długa i śliska. Wstał i wyciągnął portfel. Ktoś otworzył drzwi tak zamaszyście, że zadzwoniły szklanki na kontuarze i Tucker obejrzał się przez ramię. Zobaczył Eddę Lou Hatinger i zrozumiał, że szykują się kłopoty.

– Ty cholerny draniu! – krzyknęła Edda Lou i rzuciła się ku niemu. Gdyby Bruke nie wykazał refleksu, dzięki któremu był głównym łapaczem w szkolnej drużynie baseballowej, twarz Tuckera weszłaby w bezpośredni kontakt z paznokciami dziewczyny.

– No, no – powiedział Burke bezradnie, podczas gdy Edda Lou walczyła jak ryś w jego uścisku.

– Myślisz, że możesz mnie tak po prostu odstawić na boczny tor?!

– Eddo Lou! – Kierując się doświadczeniem, Tuckier mówił wolno i spokojnie. – Weź głęboki oddech. Zrobisz sobie krzywdę.

– Tobie zrobię krzywdę, ty pieprzony dupku – warknęła odsłaniając drobne ząbki.

Burke westchnął i przybrał swój szeryfowski ton.

– Dziewczyno, uspokój się albo będę musiał cię zamknąć w areszcie. Twój ojciec nie będzie tym zachwycony.

– W porządku. Nie tknę skurwiela – syknęła przez zaciśnięte zęby. Kiedy uścisk Burke'a zelżał, wyrwała mu się jednym ruchem.

– Możemy porozmawiać… – zaczął Tucker.

– Pewnie, że będziemy rozmawiać. Teraz, natychmiast. – Okręciła się wokół własnej osi, podczas gdy stołownicy „Chat'N Chew” gapili się na nią albo udawali, że tego nie robią. Kolorowe plastikowe bransolety podzwaniały na jej przegubach, szyja i twarz lśniły od potu. – Słuchajcie, wy tam! Mam coś do powiedzenia panu spryciarzowi Longstreetowi i chcę, żebyście wy też to usłyszeli.

– Eddo Lou… – Tucker skorzystał z okazji i dotknął jej ramienia. Odwróciła się błyskawicznie i grzmotnęła go prosto w zęby.

– Nie! – Ocierając usta, dał Burke'owi znak, żeby nie interweniował. – Niech wyrzuci to z siebie.

– Wyrzucę, a jakże! Powiedziałeś, że mnie kochasz.

– Nigdy! – Tego przynajmniej mógł być pewny. Nawet w wirze namiętności uważał na to, co mówi. Zwłaszcza w wirze namiętności.

– Ale pozwoliłeś mu tak myśleć! – krzyknęła.

Dezodorant w proszku, którego używała, nie wytrzymał napięcia i spłynął wraz z potem, tworząc słodkokwaśną mieszankę.

– Zaciągnąłeś mnie do łóżka. Powiedziałeś, że jestem kobietą, na którą czekałeś. Powiedziałeś… – Łzy zmieszały się z potem, rozpuszczając tusz do rzęs. – Powiedziałeś, że się ze mną ożenisz.

– O nie! – Gniew, skrywany dotąd starannie, zaczął brać górę. – To był twój pomysł, złotko. A ja powiedziałem ci wprost, że o tym nie ma mowy.

– A co ma myśleć dziewczyna, kiedy za nią latasz, przynosisz kwiaty i kupujesz fikuśne wino? Powiedziałeś, że zależy ci na mnie bardziej niż na kimkolwiek.

– Zależało mi. – To była prawda. Zależało mu na każdej z nich.

– Nie zależy ci na niczym i na nikim, dbasz tylko o Tuckera Longstreeta.

Przysunęła się do niego i splunęła. Patrząc teraz na jej wykrzywioną złością twarz, dziwił się, że mógł darzyć ją kiedyś cieplejszym uczuciem.

I szlag trafiał na myśl, że niedorostki siedzące nad szklankami coli trącają się łokciami i chichoczą.

– Więc będzie ci o wiele lepiej beze mnie, prawda? – Rzucił dwa banknoty na ladę.

– Myślisz, że się tak łatwo wywiniesz? – Jej dłoń zacisnęła się jak żelazna obręcz na ramieniu Tuckera. Czuł, jak drżą jej mięśnie. – Myślisz, że możesz mnie porzucić, jak pierwszą lepszą? – Byłaby głupia, gdyby na to pozwoliła. Teraz, kiedy powiedziała o małżeństwie wszystkim swoim koleżankom? Kiedy pojechała aż do Greenville, żeby pooglądać suknie ślubne? Wiedziała, wiedziała, że pół miasta już się z niej śmieje. – Masz w stosunku do mnie zobowiązanie. Składałeś obietnice.

– Jakie? – Narastał w nim gniew. Stanowczym gestem oderwał jej dłoń od swojego ramienia.

– Jestem w ciąży! – wyrzuciła z rozpaczą. Miała tę satysfakcję, że usłyszała szmer obiegający restaurację i zobaczyła, jak Tucker blednie.

– Coś ty powiedziała?

Wykrzywiła usta w twardym, bezlitosnym uśmiechu.

– Słyszałeś, Tuck. Teraz zastanów się, co masz zamiar z tym zrobić. Odwróciła się na pięcie i wyszła z wysoko uniesioną głową, a Tucker czekał, aż serce spłynie mu z gardła w dół przełyku.