Potem przychodził tutaj często, żeby ukoić jakoś ten ból. I w końcu z czasem, ból przybladł, jak blednie wszystko. Odzywał się tylko w tych dziwnych chwilach, kiedy wydawało mu się, że wystarczy wyjrzeć przez okno, by zobaczyć matkę w ogrodzie, z twarzą na wpół zakrytą rond słomkowego kapelusza z szyfonowym szalem, zrywającą przekwitłe róże.
Madeline Longstreet nie byłaby zachwycona Eddą Lou. Uznałaby ją za nieokrzesana, łatwą i przebiegłą dziewczynę. I, pomyślał Tucker niespiesznie wydmuchując dym. wyraziłaby swoje niezadowolenie z tą zabójczą uprzejmością, którą każda prawdziwa dama z Południa potrafiła przekształcić w śmiertelną bron. Jego matka była prawdziwą damą z Południa.
Edda Lou natomiast była arcydziełem. W sensie fizycznym, rzecz prosta.
Piersiastym i pupiastym arcydziełem z jedwabistą skórą, którą smarowała balsamem wazelinowym rano i wieczorem przez wszystkie lata swojego życia. Miała chętne usta, chętne ręce i, na Boga, dawała mu sporo przyjemności.
Nie kochał jej ani nie udawał, że kocha. Tucker uważał obietnice miłości za tani chwyt mający zwabić kobietę do łóżka. Zapewnił jej dobrą zabawę, w łóżku i poza nim. Nie należał do mężczyzn, którzy przestają zabiegać o względy kobiety w momencie, gdy ta rozchyli nogi.
Ale kiedy zaczęła napomykać o małżeństwie, zrobił w tył zwrot. Najpierw wyraźnie ostygł, spotykał się z nią nie częściej niż raz na dwa tygodnie i całkowicie odciął seks. Oświadczył, że nie jest zainteresowany małżeństwem. Ale błysk w jej oczach powiedział mu, że nie uwierzyła. Więc zerwał. Przyjęła to płaczliwie, ale spokojnie. Tucker zrozumiał teraz, że miała nadzieję złapać go ponownie.
Bez wątpienia usłyszała, że Tucker spotyka się już z kimś innym.
Jeżeli Edda Lou faktycznie jest w ciąży, on jest za to odpowiedzialny. Tucker nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Teraz musi pokombinować, co z tym fantem zrobić.
Był zdziwiony, że Austin Hatinger nie tropi go jeszcze z naładowaną strzelbą. Austin nie był najsympatyczniejszym człowiekiem pod słońcem i nie przepadał za Longstreetami. W gruncie rzeczy nienawidził ich od czasu, gdy Madeline LaRue poślubiła Beau Longstreeta, kładąc w ten sposób kres marzeniom Austina.
Odtąd Austin zmienił się w nieprzyjemnego, zawziętego skurwiela. Całe miasto wiedziało, że w przypływie złego humoru tłukł żonę. Stosował taką samą metodę wychowawczą w stosunku do swoich pięciorga dzieci. Najstarszy syn. A.J., odsiadywał w Jackson wyrok za kradzież samochodu.
Austin również spędził niejedną noc za kratkami. Znieważenie, pobicie, zakłócanie porządku publicznego, zazwyczaj w formie bluźnierstw na Pismo Święte i Pana Boga. Tucker wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim Austin wyjdzie do niego ze strzelbą w garści.
P prostu będzie musiał sobie z rym poradzić.
Tak jak będzie musiał poradzić z obowiązkami wobec Eddy Lou.
Prędzej uświerknie, niż ożeni się z musu. Edda Lou była utalentowana w łóżku, ale nie potrafiłaby dotrzymać rozmowy z pomocnikiem hydraulika.
A poza tym, jak się ostatnio przekonał, była ograniczona i przebiegła niczym mała lisica. Cierpła mu skóra na myśl, że miałby ją codziennie po drugiej stronie stołu nakrytego do śniadania.
Zrobi, co będzie mógł, co nakazuje mu poczucie obowiązku. Ma pieniądze i ma czas. Odda jej jedno i drugie. I kto wie, kiedy wypali się pierwszy gniew może poczuje coś do dziecka, jeżeli już nie do matki.
Wolałby miłość od tego mdlącego uczucia w żołądku.
Tucker przesunął dłońmi po twarzy i zapragnął, żeby Edda Lou po prostu zniknęła z powierzchni ziemi. To wynagrodziłoby mu tą brzydką scenę w restauracji, kiedy zrobiła z niego większego łajdaka, niż był w rzeczywistości. Gdyby tylko wpadł na jakiś sposób, żeby się jej…
Usłyszał szelest liści i odwrócił się błyskawicznie. Jeżeli ona tu za nim przyszła, przekona się, że jest gotowy do walki. Ba, wygląda jej niecierpliwie.
Caroline wyszła na polankę i wydała zdławiony okrzyk. W ocienionym miejscu, gdzie łowiła kiedyś z dziadkiem ryby, siedział mężczyzna. Zobaczyła przed sobą jego złociste oczy, twarde jak agaty, zaciśnięte pięści, usta rozciągnięte w złym uśmiechu, zęby odsłonięte jak do warknięcia.
Rozejrzała się rozpaczliwie za jakąś bronią, potem zrozumiała, że może liczyć tylko na własne siły.
– Co pan tu robi?
Maska nienawiści opadła, jakby zdarła ją niewidzialna ręka.
– Patrzę sobie na wodę. – Posłał jej szybki, przepraszający uśmiech, który miał zasygnalizować, że Tucker Longstreet jest zupełnie nieszkodliwy. – Nie spodziewałem się, że kogoś tu spotkam.
Ale Caroline wcale nie była przekonana o jego niewinnych zamiarach. Mówił cicho, rozciągając leniwie słowa, ale to mogło okazać się mylące. Choć jego oczy śmiały się do niej, była w nich taka zmysłowość, że Caroline czekała tylko na pierwszy ruch mężczyzny, by wziąć nogi za pas.
– Kim pan jest?
– Tucker Longstreet, proszę pani. Mieszkam trochę dalej przy drodze. Spaceruję sobie.
I znowu ten uspokajający uśmiech.
– Przykro mi, że panią przestraszyłem. Panna Edith pozwalała mi tu posiedzieć, więc nie przyszło mi do głowy, żeby zajść do domu i zapytać. Pani jest Caroline Waverly?
– Tak. – Odpowiedź wypadła szorstko na tle jego uprzejmości Południowca. Aby ją złagodzić, uśmiechnęła się, ale zachowała rezerwę. – Przestraszył mnie pan, panie Longstreet.
– Och, proszę mówić do mnie Tucker. – Przyjrzał jej się z uśmiechem. Odrobinę za szczupła, pomyślał, a twarz ma tak bladą i subtelną jak dama z kamei, którą matka nosiła na czarnej aksamitce. Zazwyczaj preferował długie włosy u kobiety, ale krótka fryzurka pasowała do wdzięcznej szyi i wielkich oczu Caroline Waverly. Wsadził kciuki w kieszenie spodni. – Jesteśmy przecież sąsiadami, a w Innocence sąsiedzi odnoszą się do siebie przyjaźnie.
No, pomyślała, ten to wycygani od garnka pokrywkę. Znała paru takich jak on. Niezależnie od tego, czy słowa wypowiadane były rozwlekłym akcentem południowym czy śpiewnym hiszpańskim, kryły w sobie śmiertelne niebezpieczeństwo.
Skinęła głową niczym udzielna księżna, pomyślał.
– Rozglądałam się właśnie po posiadłości – ciągnęła. – Nie spodziewałam się tu kogoś spotkać.
– To ładny zakątek. Jak już mówiłem, mieszkam niedaleko. Jeżeli będzie pani czegoś potrzebowała, wystarczy głośniej krzyknąć.
– Jestem panu bardzo wdzięczna, ale myślę, że sobie poradzę. Przyjechałam tu dopiero przed godziną.
– Wiem. Minąłem panią w drodze do miasta.
Otworzyła usta, żeby dać mu kolejną ugrzecznioną odpowiedź, kiedy oczy jej się zwęziły.
– Jechał pan czerwonym porsche'em?
Tym razem pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.
– Prawdziwe cacko, prawda?
Caroline postąpiła naprzód, a jej oczy rzucały błyski.
– Ty nieodpowiedzialny idioto, musiałeś jechać grubo ponad setkę! Rumieniec gniewu zmienił ją z istoty ładnej i delikatnej w piękną kobietę.
Tucker nadal trzymał kciuki w kieszeniach. Zawsze był zdania, że kiedy nie można uniknąć kobiecej złości, należy czerpać z niej przyjemność.
– Nie. O ile pamiętam, jechałem zaledwie sto dziesięć. Maleństwo wyciąga dwieście na ładnej prostej, ale…
– Omal pan we mnie nie wjechał!
Przez chwilę zdawał się rozważać taką możliwość, po czym potrząsnął głową.
– Nie. Miałem mnóstwo czasu, żeby panią ominąć. Może od pani strony wyglądało to gorzej. W każdym razie jest mi szalenie przykro, że napędziłem pani strachu aż dwukrotnie w ciągu jednego dnia. – Ale błysk w oczach nie licował z przepraszającym tonem wypowiedzi. – Zazwyczaj staram się oddziaływać inaczej na płeć piękną.