– Ale popatrzeć możesz, no nie? – Billy T. ściągnął Winnie z werandy za włosy. – Przytrzymaj ją, do cholery! John Thomas, przyprowadź tu te czarne bachory. Niech się czegoś nauczą. Winnie zaczęła krzyczeć, nieprzerwanie, przenikliwie. Kopała, gryzła drapała, kiedy Wood wiązał jej ręce na plecach. Z domu dobiegł najpierw krzyk, potem przekleństwo i odgłos upadku. John Thomas wybiegł na werandę z ramieniem ociekającym krwią.
– Zranił mnie! – Opadł na kolana, wyciągając okrwawioną rękę. – Bachor mnie zranił.
– Boże święty, nie potrafisz poradzić sobie z chłopakiem? – Billy T. podszedł, żeby obejrzeć ranę brata. – Krwawisz jak zarżnięta świnia. Niech ktoś się nim zajmie. I pilnujcie domu. Kiedy ten chłopak wyjdzie, róbcie co do was należy.
Toby zaczął pojękiwać pod płonącym krzyżem.
– Zrobię to sam. Za Darleen. – Pochylił się nad Marchem. Jedno oko mu zapuchło, w drugim malował się strach. Billy T. sycił się widokiem przez chwilę.
To była władza. Posmakował jej i stwierdził, że idzie wprost do głowy. Przez całe życie był nikim. Teraz zrobi coś ważnego, ba, heroicznego. Nikt już nie spojrzy na niego jak na ludzkie gówno.
– Teraz założę ci pętlę na szyję, chłopie. – Poderwał Toby'ego na kolana i założył mu sznur. – Zacisnę ją bardzo, bardzo mocno. – Zaciągnął wolno węzeł, aż zetknął się z nagą skórą. – Ale nie powieszę cię jeszcze. Najpierw zrobię twojej żonie to, co ty zrobiłeś białym kobietom. – Uśmiechnął się, kiedy Toby zaczaj szarpać więzy i jęczeć. – Tylko że jej się to spodoba. A kiedy będzie błagała o więcej, wtedy cię powieszę.
– Nie biorę udziału w żadnym gwałcie – powiedział Wood. Tym razem stanowczo.
– To chociaż zamknij jadaczkę – warknął Billy T. prostując się. – To nie gwałt, to sprawiedliwość.
– Ja ciągle krwawię!
Billy T. rzucił okiem w stronę, gdzie jeden z mężczyzn próbował obwiązać Johnowi Thomasowi ranę.
– To pokrwaw sobie przez chwilę w spokoju. To cię nie zabije. Tracił ich. Widział to po sposobie, w jaki przestępowali z nogi na nogę, odwracając wzrok od kobiety, która leżała zakrwawiona na ziemi.
Billy T. odłożył strzelbę i rozpiął pasek od spodni. Kutas stanął mu na samą myśl o gwałcie. Kiedy zobaczą, jakim jestem mężczyzną, znowu będą z nim.
– Ktoś nadjeżdża, Billy.
– To pewnie Will. Jak zawsze spóźniony i bez grosza.
Usiadł okrakiem na Winnie. Zacisnął palce na wycięciu jej koszuli nocnej, kiedy na podwórku Toby'ego zahamował gwałtownie samochód i powietrze przeszył huk wystrzału.
– Mam na muszce twoje jaja, Billy T. – Tucker wysiadł z samochodu. Na myśl o karabinach wymierzonych w niego poczuł mrowienie na całym ciele. – Zapewniam cię, że ten karabinek wyrządzi ci większą krzywdę, niż zdołałem ja przed paroma dniami.
– Nie mieszaj się do tego, Tucker. – Billy T. wyprostował się, klnąc sam siebie, że odłożył broń. – Jesteśmy tu, żeby zrobić to, co dawno powinno być zrobione.
– Aha, palenie krzyży to coś w sam raz dla ciebie. Zabicie bezbronnego człowieka. – Zobaczył krew na twarzy Winnie i zemdliło go. – Bicie kobiet. To wymagało od was wiele odwagi, żeby tu przyjść. Sześciu chłopa przeciwko mężczyźnie, kobiecie i dwójce dzieci.
– Ten czarnuch zabija kobiety. Tucker uniósł brew.
– Z tego, co widzę, to ty robisz.
– Wieszamy mordercę. Myślisz, że nam przeszkodzisz? Ty i twój zapijaczony brat? – Dźwignął Winnie i trzymając ją przed sobą, cofnął się do miejsca, gdzie rzucił karabin. – Zdaje się, że was jest dwóch, a nas pół tuzina.
W tym momencie reflektory przecięły ciemność i olds Delii zarył się kołami w piach. Wysiadły trzy kobiety z karabinami.
– Przypomnij mi, żebym zmył im głowę – mruknął Tucker do Dwayne'a. – Zdaje się, że układ się zmienił – zwrócił się do Billy'ego T. – Siły jakby się wyrównały.
– Myślisz, że przestraszymy się paru kobiet?
Della wyraziła swoją opinię, posyłając kulkę między stopy Wooda.
– Wiecie, że umiem strzelać. A obecne tu dwie panie nie spudłują również, przy odrobinie szczęścia. Caroline, bierz na cel tę broczącą świnię pod schodami. Nie wygląda na ruchliwego, powinnaś mieć ładny strzał.
Caroline przełknęła ślinę i wymierzyła w Johna Thomasa.
– Pieprzę to! – Wood rzucił strzelbę. – Nie strzelam do kobiet, tak jak ich nie gwałcę.
– Więc zejdź z linii ognia – doradził mu Tucker. – Mamy remis. Pięciu na pięciu. – Uśmiechnął się słysząc syrenę. – I to się wkrótce zmieni. Na twoim miejscu, Billy T., położyłbym tę kobietę na ziemię, i to bardzo delikatnie. Jeżeli tego nie zrobisz, poślę twojemu bratu kulkę.
– Jezu Chryste, Billy, puść ją. – John Thomas wgramolił się tyłem na schodki.
Billy T. oblizał wargi.
– Może ja tobie ją poślę.
– Proszę uprzejmie. Nie zrobisz tego jedną ręką, musisz wpierw puścić tę kobietę. Potem możemy próbować szczęścia.
– Puść ją, Billy – powiedział Wood cicho. – I odłóż broń. To wariactwo. – Zwrócił się do grupki mężczyzn. – To wariactwo.
W odpowiedzi rzucili karabiny.
– Teraz jesteś sam – zauważył Tucker. – I możesz umrzeć sam. Nie robi mi to żadnej różnicy.
Billy T. puścił Winnie. Osunęła się na ziemię i zaczęła się czołgać w stronę męża. Billy T. rzucił broń i ruszył w stronę samochodu.
– Na twoim miejscu nigdzie bym nie szedł – powiedział Tucker cicho.
– Nie strzelisz człowiekowi w plecy.
Tucker wypuścił serię z karabinu. Zadzwoniły szyby w oknach.
– Pewnie, że nie.
– Zastrzel go, Tucker – zaproponowała kuzynka Lulu. – Zaoszczędzisz pieniądze podatników.
– Dość tego! – Caroline otarła wilgotne dłonie o spodnie i podbiegła o Winnie.
– Moje dzieci!
– Zaraz się nim zajmę. – Szarpała sznur na rękach Winnie, chcąc uwolnić ją, zanim nadejdą dzieci. Ale wybiegły już z domu. Jim ściskał w dłoniach rzeźnicki nóż unurzany w krwi Johna Thomasa, mała dziewczynka potykała się o przydługa koszulkę nocną.
– Już, już – szeptała Caroline, przeciągając pętlę przez głowę Toby'ego. Oczy zaszły jej łzami, kiedy brała od Jima zakrwawiony nóż. Przecięła więzy. – Jesteś ranny! – Jej palce dotknęły czegoś wilgotnego. – Niech ktoś wezwie lekarza!
– Zawieziemy go do szpitala. – Tucker przykucnął przy Tobym. – Burke i Carl już odczytywali Billy'emu T. i innym ich prawa. – Co ty na to. Toby? Wytrzymasz małą przejażdżkę?
Toby tulił swoją rodzinę, a łzy spływały mu po policzkach. Uśmiechnął się blado, podczas gdy Winnie szlochała mu na piersi.
– Ty prowadzisz?
– No chyba!
– No to będziemy tam w trymiga.
– Dwayne, pomóż mi. Della, zabierz dzieci do Sweetwater. Caroline… – Tucker rozejrzał się. – Dokąd idziesz, Caroline?
Nie obejrzał się.
– Wyrzygać tę potworność.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Radosne okrzyki, piski strachu i wybuchy śmiechu rozbrzmiewały echem na równinie. Kolorowe światła migotały, mrugały, wirowały, zmieniając martwe Pole Eustisa w krainę bajek.
W Innocence odbywał się wielki festyn.
Dorośli skwapliwie wyciągali zaskórniaki, by oddać je na pożarcie maszynom grającym, dzieci z palcami lepkimi od cukrowej waty i buziami wypchanymi hot dogami biegały zaaferowane, a ich piski i krzyki wznosiły się ponad muzykę płynącą z głośników. Nastolatki okupowały strzelnicę i popisywały się przed dziewczynami, strącając butelki.
Starsi woleli bingo, a najmniej odporni na gorączkę hazardową tracili miesięczne pensje, próbując przechytrzyć Koło Fortuny.