Podróżny przejeżdżający starym mostem Longstreet uznałby prawdopodobnie, że natrafił na zwyczajny festyn na obrzeżach zwykłego prowincjonalnego miasteczka. Wrzawa i muzyka obudziłby może echa dzieciństwa i wywołały nostalgię.
Caroline nie dała się oczarować.
– Nie rozumiem, dlaczego dałam się na to namówić. Tucker zarzucił jej rękę na ramię.
– Ponieważ nie możesz się oprzeć urokowi pewnego Południowca. Przez chwilę spoglądała na zapaleńców wrzucających monety do naczyń stołowych, które w każdym przyzwoitym sklepie kosztowały połowę ceny.
– Uważam, że to nie w porządku. Te ostatnie wydarzenia…
– Nie wiem, w jaki sposób wieczór spędzony na festynie może cokolwiek zmienić. Chyba że się uśmiechniesz.
– We wtorek odbędzie się pogrzeb Darleen.
– Darleen zostanie pochowana niezależnie od tego, czy tu będziesz, czy też nie.
– Wczorajsze wydarzenia…
– Billy T. i jego kumple są w więzieniu. Doktor mówi, że Toby i Winnie czują się świetnie. A spójrz tam – wskazał na Cyra i Jima, którzy wciśnięci w samolocik karuzeli wirowali kwicząc z uciechy. – Wiedzą, że należy się radować, kiedy nadarza się po temu okazja.
Tucker przycisnął usta do włosów Caroline i kontynuował spacer.
– Wiesz, dlaczego nazwaliśmy to miejsce Polem Eustisa?
– Nie. – Cień uśmiechu przemknął po jej wargach. – Ale jestem pewna, że zaraz się dowiem.
– Kuzyn Eustis – w rzeczywistości był wujkiem, ale tak bardzo „pra”, że nazywamy go kuzynem. Otóż, kuzyn Eustis był jednostką wybitną. Rządził Sweetwater od tysiąc osiemset czterdziestego drugiego do pięćdziesiątego szóstego i plantacja rozkwitała. Miał sześcioro dzieci ślubnych i około tuzina z nieprawego łoża. Chodziły słuchy, że lubił zabawiać się z niewolnicami, kiedy doszły do odpowiedniego wieku. Ten odpowiedni wiek to było trzynaście, czternaście lat.
– Oburzające. Nazwaliście jego imieniem pole?!
– Jeszcze nie skończyłem. – Stanął, by zapalić połówkę papierosa. – Otóż, Eustin był człowiekiem godnym podziwu. Bez mrugnięcia okiem sprzedawał swoje dzieci. Te ciemnoskóre. Jego żona była zagorzałą papistką, błagała go, by żałował za grzechy i ratował duszę od ogni piekielnych. Ale Eustis szedł za głosem swojej natury.
– Natury? – sarknęła.
– Swojej – podkreślił Tucker. – Pewnego dnia młoda niewolnica uciekła z dzieckiem, którego był ojcem. Eustis nie tolerował ucieczek. Co to, to nie! Wysłał za nią mężczyzn, psy i osobiście poprowadził pogoń. Jechał przez to pole, kiedy krzyknął, że ją widzi. Dziewczyna nie miała żadnych szans. Jechał za nią konno, z batem w ręce. Nagle jego koń stanął dęba. Nikt nie wie, dlaczego. Może przestraszył się węża albo królika. A może jeźdźca dosięgły te ognie piekielne. W każdym razie skręcił kark. Stało się to dokładnie tam, gdzie dzisiaj stoi młyńskie koło. Nie wydaje ci się to sprawiedliwe? Że wszyscy ci ludzie, czarni i biali, może z kroplą krwi Eustina Longstreeta w żyłach, bawią się w miejscu, gdzie Eustis spotkał się ze swym Stwórcą?
Oparła mu głowę na ramieniu.
– Co stało się z dziewczyną i dzieckiem?
– Dziwna sprawa. Nikt więcej ich nie widział. Ani tego dnia, ani żadnego innego.
Wciągnęła w nozdrza powietrze nasycone zapachem słodyczy.
– Przejadę się chyba na młyńskim kole.
– Też się kuszę. Chciałabyś, żeby wygrał dla ciebie taki obraz Elvisa? Śmiejąc się, otoczyła go w pasie ramieniem.
– Będę zachwycona.
– Może zagrałabyś w bingo, kuzynko Lulu? – zapytał Dwayne pełen nadziei i przycisnął rękę do żołądka.
– A po jaką cholerę mam siedzieć i zakrywać numerki?! – Lulu podeszła do kasy biletowej. – Byliśmy na młyńskim kole tylko raz, a na karuzeli w ogóle. Warto się jeszcze pokręcić. – Wsadziła bilety do kieszeni spodni z demobilu. – Jesteś zupełnie zielony. Niestrawność?
Dwayne przełknął ślinę.
– Można to tak nazwać.
– Nie powinieneś objadać się frytkami. Musisz oczyścić żołądek. No, rundka na karuzeli powinna to załatwić.
Właśnie tego się obawiał.
– Kuzynko Lulu, może pochodzimy po budach, wygramy coś.
– Dobre dla naiwniaków.
– Kto jest naiwniakiem? – Josie stanęła przy nich z wielkim czerwonym słoniem w ramionach. – Zestrzeliłam dwanaście kaczek, dziesięć królików, cztery łosie i jednego grizzly, żeby wygrać główną nagrodę.
– Nie wiem, co dorosła kobieta może robić z wypchanym słoniem – mruknęła kuzynka Lulu.
– To prezent – powiedziała Josie i wepchnęła słonia w ramiona Teddy'ego Rubensteina, żeby zapalić papierosa. – Co się dzieje, Dwayne. Wyglądasz nieciekawie.
– Słaby żołądek – obwieściła Lulu, dziabiąc Dwayne'a palcem w brzuch. – Hot dogi i fura frytek. Cały ten tłuszcz przewala mu się w środku. – Zwężonymi oczami przyjrzała się Tobby'emu. – Znam cię. Jesteś tym jankeskim doktorem, który zarabia na życie, krojąc umarłych. Trzymasz wnętrzności w butelkach?
Dwayne wydał zduszony jęk i odbiegł na bok zakrywając dłonią usta.
– To mu dobrze zrobi – uznała Lulu.
– Potrzymam mu głowę. – Z westchnieniem Josie zwróciła się do Teddy'ego. – Złotko, może weźmiesz kuzynkę Lulu na przejażdżkę? Dołączę do was za chwilę.
– Z przyjemnością. – Teddy podał jej ramię. – Gdzie się wybierzemy, szanowna pani?
Zadowolona, ujęła go pod rękę.
– Myślałam o karuzeli.
– Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył.
– Jakie imię dali ci na chrzcie świętym? – zapytała, kiedy przedzierali się przez tłum. – Mogę cię chyba nazywać po imieniu, skoro sypiasz z moją krewną.
Odchrząknął.
– Teodor, proszę pani. Przyjaciele mówią mi Teddy.
– W porządku, Teddy. Urządzimy sobie przejażdżkę, a ty opowiesz mi o tych morderstwach. – Łaskawie wręczyła mu bilety.
– Ta panna Lulu, to dopiero numer – powiedział Jim z podziwem, pociągając colę przez słomkę.
Cyr otarł usta umazane sokiem malinowym i patrzył, jak Lulu siada dostojnie na podskakującym siodełku.
– Widziałem, jak stała na głowie w swojej sypialni.
– Po co to robiła?
– Nie wiem. Mówiła coś o fali krwi do mózgu, żeby nie zgrzybieć. A kiedyś znalazłem ją, jak leżała na trawniku. Myślałem, że umarła albo co. A ona powiedziała, że dzisiaj udaje kota i ochrzaniła mnie, że przerwałem jej drzemkę.
Jim uśmiechnął się i zgryzł kostkę lodu.
– Moja babcia siedzi w fotelu i robi na drutach.
Szli noga za nogą, zatrzymując się przy budach i patrząc, jak toczą się kule, śmigają lotki, kręcą koła. Wydali każdy po ćwierć dolara przy Kaczym Stawie, gdzie Jim wygrał gumowego pająka, a Cyr plastikowy gwizdek.
Zastanawiali się przez chwilę, czy nie skorzystać z usług jasnowidzącej Madame Mystique, i zrezygnowali na rzecz Zadziwiającej Voltury, która wchłaniała w siebie tysiące woltów, podczas gdy miniaturowe lampki migotały na jej kształtnym ciele.
– Niezły numer – przyznał Cyr i dmuchnął w gwizdek.
– Aha, założę się, że używają baterii albo co. Cyr wywiercał czubkiem buta dziurę w piachu.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne.
– Zastanawiałem się… No więc, jak się czułeś, kiedy wsadziłeś nóż w Johna Thomasa Bonny'ego?
Marszcząc brwi, Jim huśtał pająka na gumce. Liczył na to, że przy jego pomocy wydobędzie z Lucy przynajmniej jeden porządny pisk.
– Chyba nic nie czułem. Byłem cały ogłupiały i w uszach mi dzwoniło. Schowałem Lucy w szafie, tak jak kazała mi mama, ale pomyślałem, że on ją znajdzie. I bałem się, co oni zrobią z moją mamą i tatą.