Della skinęła głową.
– Może Josie będzie wtedy spokojniejsza.
– I my też.
Liczyła na to, że on przyjdzie. Wiedziała, że potrzebuje czasu, ale minął już tydzień od pogrzebu Josie, a Tucker się nie pojawiał.
Innocence otrząsnęło się z wolna z szoku i lizało rany. Caroline dowiedziała się od Susie, że Tucker odwiedzał rodziny ofiar, i miała nadzieję, że pomoże to obu stronom zapomnieć.
Lato zbliżało się ku końcowi. Temperatura spadła do dwudziestu pięciu stopni i delta odetchnęła. Caroline wiedziała, że ochłodzenie jest chwilowe, ale cieszyła się nim, jak odroczeniem wyroku.
Przypięła smycz do czerwonej obroży psiaka i poszła na spacer. Kwiaty, które jej babcia zasadziła wiele lat temu, rozkwitły. Wystarczyła odrobina troski i cierpliwości.
Nieprzydatny szarpał smyczą i Caroline przyspieszyła kroku. Być może zrobią sobie spacer aż do Sweetwater.
Wyszła na szosę i zobaczyła samochód Tuckera. Wóz wyglądał dokładnie tak jak w dniu, w którym zagrodził drogę jej samochodowi. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Serca goiły się wolniej niż samochody, ale się goiły. Przy odrobinie starań i cierpliwości.
Pociągnęła Nieprzydatnego z powrotem między drzewa. Wiedziała, gdzie znajdzie Tuckera.
Bardzo lubił spokojną, cichą wodę. Nie był pewien, czy potrafi znów nad nią siedzieć. Powrót był swego rodzaju próbą. Jednak głęboki, zielonkawy cień i ciemny, nieruchomy staw nie straciły dawnego uroku. Tucker poczuł, że choć daleko mu jeszcze, aby mógł cieszyć się życiem, to jednak potrafi się z nim pogodzić.
Pies wypadł z krzaków poszczekując i wspiął się przednimi łapami na kolana Tuckera.
– Cześć, mały! Ha! Zaczynamy rosnąć, co?
– Wkroczył pan na prywatny teren – powiedziała Caroline wychodząc na polankę.
Tucker uśmiechnął się smutno i podrapał psa za uchem.
– Pani babcia pozwalała mi tu przychodzić i posiedzieć nad wodą.
– Nie będę zrywać z tradycją. – Usiadła przy nim na pniu i patrzyła, jak Nieprzydatny liże ręce Tuckera. – Tęsknił za tobą. Ja też.
– Ostatnio… mało bywam między ludźmi. – Rzucił Nieprzydatnemu patyk. – Upał zelżał – mruknął bez przekonania.
– Zauważyłem.
– Zdaje się, że to tylko chwilowe ochłodzenie.
– Zdaje się.
– Caroline, nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze – powiedział, nie odwracając wzroku od wody.
– I nie musimy.
Potrząsnął głową, kiedy ujęła go za rękę i wstała.
– Ona była moją siostrą.
Usłyszała napięcie w jego głosie. Dopiero teraz dostrzegła, jaki jest zmęczony. Pomyślała, że może już nigdy nie zobaczy tego beztroskiego uśmiechu na jego twarzy.
– Ona była chora.
– Staram się tak właśnie o tym myśleć. Jakby miała raka. Kochałem ją, Caroline. Kocham ją nadal. Boli mnie jej wspomnienie. Była taka pełna życia. Boli mnie myśl o tych wszystkich grobach, które za sobą zostawiła. A. najciężej jest mi wtedy, gdy zamykam oczy i widzę ciebie wybiegającą z pokoju, a za tobą Josie z nożem w ręku.
– Nie twierdzę, że o tym zapomnimy, ale nauczymy się nie oglądać wstecz.
Sięgnął po kamyk i rzucił go w wodę.
– Nie byłem pewien, czy będziesz chciała się ze mną zobaczyć.
– Posłuchaj, Tucker. To ty zacząłeś tę historię między nami. Nie chciałeś zostawić mnie w spokoju. Nie słuchałeś, kiedy mówiłam, że nie chcę się angażować.
Rzucił kolejny kamyk.
– Chyba masz rację. Zastanawiałem się, czy nie będzie lepiej pozwolić ci odejść, żebyś zaczęła wszystko od miejsca, w którym byłaś, zanim pogmatwałem ci życie.
Patrzyła na koła rozchodzące się na wodzie. Czasem lepiej jest wzburzyć spokojne wody niż pozwolić im gładko płynąć.
– Świetnie! Po prostu znakomicie! Cały ty! Sprawa z kobietą zaczyna się komplikować i pan Tucker zwija manatki. – Chwyciła go za ramię j odwróciła ku sobie. – Przyjmij do wiadomości, że ja nie jestem taka jak inne.
– Chciałem powiedzieć…
– Powiem ci, co chciałeś powiedzieć! – Grzmotnęła go mocno w pierś i Tucker otworzył usta ze zdziwienia. – „Było miło, Caro. Dzięki, cześć!” Zapomnij o tym. Nie pozwolę ci zburzyć mojego życia, a potem odejść pogwizdując. Kocham cię i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– Ja wcale nie… – urwał. Zamknął oczy, jakby z bólu, potem położył dłonie na jej ramionach. – O, Boże! Caro!
– Chcę, żebyś…
– Ciii! Nic nie mów przez chwilę. Chcę cię przytulić. – Przyciągnął ją do siebie i objął z całych sił, aż jęknęła. – Tak bardzo chciałem cię przytulić, Caro, przez te ostatnie dni. Bałem się, że się odsuniesz.
– Byłeś w błędzie.
– Chciałem być szlachetny i pozwolić ci odejść. – Zanurzył twarz w jej włosach. – Nie potrafię.
– Dzięki Bogu i za to! – Odchyliła głowę. – Nie odpowiedziałeś mi.
– Myślałem raczej o tym, żeby cię pocałować.
– Nic z tego. – Położyła dłoń na jego piersi. – Chcę otrzymać odpowiedź. Powiedziałam że cię kocham i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– No więc… – uwolnił ją z objęć. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc wepchnął je w kieszenie spodni. – Miałem to nieźle opracowane, zanim… Zanim to się stało.
Potrząsnęła głową.
– To było przedtem. A teraz jest teraz. Wymyśl coś nowego.
– Myślałem o twoim następnym tournee. Bo chcesz jechać na tournee, prawda?
– Tym razem chcę. Dla samej siebie.
– No więc… Pomyślałem sobie, że może nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym ci towarzyszył.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Nie miałabym.
– Chciałbym jeździć z tobą od czasu do czasu. Nie mogę wyjeżdżać na długo, ze względu na Cyra i Sweetwater, zwłaszcza teraz, kiedy Dwayne jedzie do tej kliniki, ale od czasu do czasu…
– Trochę tu, trochę tam?
– No właśnie. I tak sobie myślałem, że jeździłabyś na te tournées, a potem wracała tutaj i była ze mną.
Wydęła z namysłem wargi.
– Sprecyzuj: „była ze mną”.
Tucker wypuścił ze świstem powietrze. Odkrył, że okropnie mu trudno wypowiedzieć te słowa, skoro przez całe życie pilnował, żeby mu się nie wymknęły.
– Chcę, żebyś za mnie wyszła, założyła ze mną rodzinę. Tutaj. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
– Trochę przybladłeś, Tucker.
– Nic dziwnego, jestem śmiertelnie przerażony. Słuchaj, mężczyzna proponuje ci małżeństwo, a ty mu na to, że blado wygląda?!
– Racja. Masz prawo do prostego „tak” lub „nie”.
– Poczekaj! W tym nie ma nic prostego. – Przerażony przyciągnął ją znowu do siebie. – Posłuchaj mnie. Nie mówię, że nie będziemy musieli nad tym popracować.
– Nie mówisz jeszcze czegoś. Czegoś niezwykle ważnego. Otworzył usta i zamknął je, nie wydawszy dźwięku. Pod wpływem jej wyczekującego spojrzenia spróbował jeszcze raz.
– Kocham cię, Caroline. Jezu! – Umilkł na chwilę, jakby chciał ocenić efekt tych słów. – Kocham cię – powtórzył, i tym razem poszło mu łatwiej. Prawdę mówiąc, poszło świetnie. – Nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. Nie spodziewam się, że mi uwierzysz.
– Wierzę ci. – Zbliżyła usta do jego warg. – Jest to wyznanie tym cenniejsze, że kosztowało cię tyle wysiłku.
– Będzie łatwiej, z czasem.
– I ja tak myślę. Może pójdziemy do domu, żebyś mógł poćwiczyć?
– Rozsądna myśl. – Zagwizdał na psa i otoczył Caroline ramieniem. – Tym razem to ty mi nie odpowiedziałaś.
– Nie odpowiedziałam? A prawda! A więc „tak”. Wyszli w słońce.
– Czy opowiadałem ci kiedyś o jednej z moich prapraciotek? Zresztą może to była praprapraciotka. Na chrzcie dali jej imię Amelia. Ładne imię, prawda, przyjemne, dźwięczne. W każdym razie, uciekła z jednym z McNairów w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym.
– Nie opowiadałeś. – Caroline zarzuciła mu ręce na szyję. – Ale jestem pewna, że opowiesz.