Выбрать главу

Gmach, jeden z największych budynków w mieście, oddany był we władanie maszynom będącym faktycznymi administratorami Diaspar. Sala, w której zbierała się Rada w tych rzadkich przypadkach, kiedy miała coś do przedyskutowania, znajdowała się niemal u samego szczytu.

Połknęło ich szerokie wejście i Khedron natychmiast znikł w złocistej poświacie. Alvin nigdy dotąd nie wchodził do Gmachu Rady. Nie zabraniał tego żaden przepis — w Diaspar niewiele było obwarowanych zakazami rzeczy — ale jak wszyscy inni, czuł w stosunku do tego miejsca jakąś na wpół religijną cześć. W świecie, który nie znał bogów, Gmach Rady był czymś w rodzaju świątyni.

Khedron bez wahania prowadził Alvina korytarzami i pochylniami przeznaczonymi najwyraźniej nie dla ludzi, lecz dla poruszających się na kołach maszyn. Niektóre z tych pochylni opadały i wznosiły się zygzakami pod tak ostrym kątem, że byłoby niemożliwe iść nimi, gdyby zakrzywiona grawitacja nie kompensowała pochyłości.

Dotarli w końcu do zamkniętych drzwi, które rozsunęły się cicho, kiedy podeszli bliżej, a potem zamknęły za ich plecami. Zobaczyli przed sobą drugie drzwi. Te nie otworzyły się, gdy się do nich zbliżyli. Khedron nie próbował nawet ich dotykać. Stanął i czekał. Po krótkiej chwili rozległ się cichy głos:

— Proszę podać swe imiona.

— Jestem Khedron Błazen. Towarzyszy mi Alvin.

— Po co przyszliście?

— Ze zwykłej ciekawości.

Ku zdziwieniu Alvina drzwi otworzyły się od razu. Wiedział z doświadczenia, że udzielanie maszynom nieprecyzyjnych odpowiedzi wprowadza je w jakiś nie ustalony stan i trzeba wszystko zaczynać od początku. Maszyna, która pytała Khedrona, musiała być bardzo wyrafinowana — wysoko postawiona w hierarchii Centralnego Komputera.

Więcej przeszkód nie napotkali, ale Alvin podejrzewał, że, nie wiedząc o tym, przeszli wiele testów. Krótki korytarz zaprowadził ich do wielkiej, okrągłej sali o wpuszczonej podłodze. Na tej podłodze Alvin zobaczył coś tak zdumiewającego, że na chwilę zaniemówił z wrażenia. Patrzył na rozciągające się pod nim całe Diaspar, a najwyższe budynki miasta ledwie sięgały mu ramienia.

Sporo czasu zajęło mu wyszukiwanie na tej makiecie znajomych miejsc i obserwowanie niespodziewanych perspektyw i dopiero po dłużej chwili przeniósł swą uwagę na resztę pomieszczenia. Ściany pokrywała mozaika ułożona precyzyjnie z mikroskopijnych białych i czarnych kwadracików; sam wzór był zupełnie chaotyczny i przesuwając po nim oczyma, Alvin odniósł wrażenie, że ten migocze szybko, chociaż w rzeczywistości wcale się nie zmieniał. Wzdłuż ścian stały, jedna przy drugiej, jakiegoś rodzaju maszyny z klawiaturami, każda tworząca całość z monitorem ekranowym i fotelem dla operatora.

Khedron pozwolił Alvinowi napatrzyć się do woli. Potem wskazał na makietę miasta i powiedział:

— Wiesz, co to jest?

— Przypuszczam, że to model — odparł pośpiesznie Alvin, ale odpowiedź ta była tak oczywista, że był pewien, iż się myli. Potrząsnął więc głową i czekał, aż Khedron sam odpowie na swoje pytanie.

— Pamiętasz — zaczai Błazen — odpowiadałem ci kiedyś, jak konserwowane jest miasto — jak w Bankach Pamięci przechowywane są wiecznie zaprogramowane niegdyś matryce? Te Banki, z całym swym niewyobrażalnym bagażem informacji definiujących bez reszty miasto, jakim jest ono teraz, są wszędzie wokół nas. Każdy atom Diaspar jest w jakiś sposób zakodowany w matrycach ukrytych w tych ścianach.

Pomachał w kierunku rozciągającego się pod nimi, idealnego, nieskończenie precyzyjnego obrazu Diaspar.

— To nie jest model; to nie istnieje w rzeczywistości. To jedynie projektowany obraz matrycy przechowywanej w Bankach Pamięci, a zatem jest identyczny z samym miastem. Te monitory umożliwiają powiększenie dowolnego, wybranego fragmentu do wielkości naturalnej. Korzysta się z nich, gdy zachodzi konieczność dokonania zmian w wyglądzie miasta, chociaż dawno już tego nie robiono. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak wygląda Diaspar, to tutaj właśnie musisz przyjść. Tu w kilka dni możesz się dowiedzieć więcej, niż dowiedziałbyś się chodząc po mieście przez całe życie.

— To cudowne — powiedział Alvin. — Ilu ludzi wie o istnieniu tej sali?

— Och, sporo, ale rzadko tu przychodzą. Od czasu do czasu zbiera się tu Rada. Nie można dokonać żadnych zmian w wyglądzie miasta, jeśli nie są obecni wszyscy. A nawet wtedy proponowaną zmianę musi zaaprobować Centralny Komputer. Wątpię, czy ta sala jest odwiedzana częściej niż dwa, trzy razy do roku.

Alvin ciekaw był, jak wchodzi tu Khedron, ale przypomniał sobie, że wiele z jego bardziej wyszukanych żartów musiało opierać się na gruntownej znajomości wewnętrznych mechanizmów miasta, do której można było dojść tylko w drodze żmudnych badań. Możliwość wchodzenia wszędzie i dowiadywania się wszystkiego musiała być jednym z przywilejów Błazna. Alvin nie mógł znaleźć sobie lepszego przewodnika po tajemnicach Diaspar.

— To, czego szukasz, może nie istnieć — powiedział Khedron — ale jeśli istnieje, tutaj właśnie to znajdziesz. Pozwól, że ci pokażę, jak posługiwać się monitorami.

Przez następną godzinę Alvin siedział przed jednym z ekranów i uczył się przeznaczenia jego elementów regulacyjnych. Potrafił już według życzenia wybrać dowolny punkt w mieście i przyjrzeć mu się pod dowolnym powiększeniem. Zmieniał współrzędne, a przez ekran przesuwały się ulice, wieże i budynki; wydawało mu się, że jest wszystkowiedzącym, bezcielesnym duchem, który może bez wysiłku przemieszczać się po całym Diaspar nie zatrzymywany przez jakiekolwiek fizyczne przeszkody.

Nie badał jednak rzeczywistego Diaspar. Poruszał się wśród komórek pamięci patrząc na senny obraz miasta — na sen, który miał siłę utrzymać Diaspar nie tknięte zębem czasu przez tysiąc milionów lat. Mógł oglądać tylko tę cześć miasta, która była stała. Ludzie nie stanowili części tego zastygłego obrazu. Dla Alvina nie miało to żadnego znaczenia; jego uwaga skupiała się teraz całkowicie na tworze z kamienia i metalu, w którym był uwięziony, a nie na tych, którzy dzielili z nim jego los — nie buntując się przeciw niemu.

Szukał Wieży Loranne i niebawem ją znalazł. Przebył szybko korytarze i przejścia, które badał już w rzeczywistości. Gdy przed oczyma wyrósł mu obraz kamiennej kraty, poczuł niemal tchnienie zimnego wiatru wiejącego bezustannie od pustyni może od połowy dziejów ludzkości. Zbliżył się do kraty, wyjrzał na zewnątrz i nie zobaczył nic. Szok był tak wielki, że przez chwilę zwątpił w swą pamięć; czyżby jego wizja pustyni była niczym więcej, jak snem?

Potem uświadomił sobie prawdę. Pustynia nie była częścią Diaspar, a więc w tym widmowym świecie, który teraz badał, nie było żadnej o niej informacji. W rzeczywistości za kratą mogło istnieć cokolwiek; ekran nigdy tego nie pokaże.

Mógł mu jednak pokazać coś, czego nie widział jeszcze żaden żyjący człowiek. Alvin przesunął kadr poza kratę, w nicość na zewnątrz miasta. Przekręcił przełącznik zmieniający kierunek obserwacji i patrzył teraz za siebie, na drogę, którą przybył. Miał przed sobą Diaspar — widziane od zewnątrz. Ten efekt był dla Alvina przytłaczający. Chociaż duchem, jeśli już nie w rzeczywistości, wyrwał się z miasta. Wydawało mu się, że unosi się w przestrzeni o kilka stóp od pionowej ściany Wieży Loranne. Wpatrywał się przez chwilę w jej gładką, szarą powierzchnię, potem dotknął pokrętła i opuścił kadr na dół, w kierunku ziemi.

Jego plan działania był prosty. Po co spędzać miesiące i lata na badaniu Diaspar od wewnątrz — sala po sali, korytarz po korytarzu. Nie ruszając się z tego wygodnego punktu obserwacyjnego mógł okrążyć miasto wzdłuż jego murów i dostrzec bez trudu wszystkie otwory, które wychodzą na pustynię i świat leżący za nią.