I miała to być najbardziej brzemienna w skutki podróż, jaką podejmował człowiek od miliarda lat.
Alystra przeszukała Grobowiec kilkakrotnie, chociaż wystarczyło to zrobić tylko raz, gdyż i tak nie było tam gdzie się ukryć. Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, zaczęła się zastanawiać, czy zamiast żywych Alvina i Khedrona nie śledziła czasem ich projekcji. Ale to nie miało sensu; projekcje można było materializować od razu w żądanym miejscu, bez potrzeby udawania się tam osobiście. Żadna normalna osoba nie kazałaby „spacerować“ swojemu projektowanemu obrazowi przez dwie mile, tracąc na dotarcie do celu pół godziny, kiedy mogła się tam znaleźć momentalnie. Nie, to prawdziwi Alvin i Khedron wchodzili do Grobowca.
Gdzieś zatem musiało istnieć sekretne wejście. Oczekując ich powrotu mogła przecież go poszukać.
Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, nie zauważyła pojawienia się Khedrona, gdyż badała kolumnę za statuą, gdy ten wynurzył się spod ziemi po drugiej jej stronie.
Usłyszała kroki, odwróciła się i od razu spostrzegła, że Khedron jest sam.
— Gdzie jest Alvin?! — krzyknęła.
Błazen nie odpowiedział od razu. Wyglądał na roztrzęsionego, wzrok miał nieobecny i Alystra musiała powtórzyć swe pytanie, zanim ją zauważył. Nie okazał żadnego zdziwienia jej obecnością.
— Nie wiem, gdzie on jest — odezwał się w końcu. — Mogę ci tylko powiedzieć, że znajduje się w drodze do Lys. Teraz wiesz tyle, co ja.
Słów Khedrona nigdy nie można było brać na serio, ale Alystra nie potrzebowała więcej dowodów na to, aby sobie uświadomić, że Błazen nie gra dzisiaj swojej roli. Powiedział jej prawdę — cokolwiek mogła ona oznaczać.
Rozdział 10
Po zamknięciu się drzwi Alvin opadł na najbliższy fotel. Miał wrażenie, że cała siła uszła mu z nóg: poznał wreszcie ten strach przed nieznanym, który dręczył jego współobywateli, a którego do tej pory nie doświadczył. Czuł, jak drży mu każdy mięsień, a wzrok staje się zamglony i nie może go na dłużej skupić na żadnym przedmiocie. Gdyby mógł teraz czmychnąć z tej pędzącej maszyny, zrobiłby to skwapliwie, nawet za cenę rezygnacji z urzeczywistnienia swych marzeń.
Nie ogarniał go sam tylko strach, ale i poczucie nie dającej się znieść samotności. Wszystkim, co znał i kochał, było Diaspar. Nawet jeśli nie natknie się na żadne niebezpieczeństwo, może już nigdy nie ujrzeć swego świata. Wiedział teraz, co to znaczy opuścić na zawsze swój dom rodzinny. Nie obchodziło go w tej chwili, co go czeka na końcu tej podróży; ważne było tylko, że oddala się od domu.
Nastrój przygnębienia z wolna mijał; opuściły go mroczne myśli. Zaczął rozglądać się w koło po nieprawdopodobnie starym pojeździe, który unosił go w dal. Nie dziwiło zbytnio Alvina, że ten podziemny system komunikacyjny funkcjonuje bez zarzutu po upływie tylu wieków. Nie był on chroniony przez układy wieczności samego miasta, ale musiały gdzieś istnieć podobne systemy zabezpieczające go przed awarią czy zniszczeniem.
Dopiero teraz zauważył tablicę wskaźników, stanowiącą część przedniej ściany. Na znajdującym się na niej ekranie widniał krótki, ale treściwy komunikat:LYS 35 MINUT
Na jego oczach liczba „35“ zmieniła się na „34“. To była już użyteczna informacja, chociaż nie znając szybkości, z jaką poruszała się maszyna, nie mógł sobie wyrobić pojęcia co do odległości dzielącej go jeszcze od kresu podróży. Ściany tunelu stanowiły nieprzerwaną smugę szarości, a jedynym wrażeniem ruchu była lekka wibracja, której nawet by nie zauważył, gdyby jej nie szukał.
Diaspar musiało już pozostać o mile za nim i mknęli teraz pewnie pod powierzchnią pustyni z jej ruchomymi piaskowymi wydmami. Być może znajduje się już pod popękanymi wzgórzami, które tak często obserwował z Wieży Loranne.
Wyobraźnia Alvina pomknęła przodem do Lys. Co to za miasto? Pomimo starań potrafił sobie tylko wyobrazić drugą, mniejszą wersję Diaspar. Ciekaw był, czy jeszcze istnieje, ale przecież gdyby było inaczej, ta maszyna nie niosłaby go z taką prędkością w tamtym kierunku.
Wyczuł nagle wyraźną zmianę wibracji pod stopami. Pojazd zwalniał — nie było co do tego żadnych wątpliwości. Czas musiał płynąć szybciej, niż myślał. Zdziwiony nieco, zerknął na wyświetlacz.
LYS 23 MINUTY
Zaintrygowany i nieco przestraszony przycisnął twarz do szyby. Prędkość, z jaką pędzili, rozmazywała ściany tunelu w szarą smugę, ale teraz od czasu do czasu dostrzegał na mgnienie oka znaki, które znikały niemal tak szybko, jak się pojawiały, przy czym każdy kolejny znak zdawał się pozostawać w polu widzenia nieco dłużej.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, ściany tunelu umknęły na boki. Maszyna, rozwijając wciąż wielką prędkość, mijała wielką, pustą halę, daleko większą od sali ruchomych dróg.
Wyglądając z zachwytem przez przezroczystą burtę swego pojazdu, Alvin dostrzegał pod sobą pajęczynę prętów prowadzących, prętów, które przecinały się w wielu miejscach i krzyżowały, aby potem niknąć w labiryncie tuneli po obu stronach hali. Z góry, ze sklepionej łukowato kopuły sufitu, spływała powódź jaskrawego niebieskiego światła. W blasku tym odróżniał sylwetki wielkich maszyn. Światło było tak jasne, że raziło oczy, i Alvin domyślił się, że nie było to miejsce przeznaczone dla człowieka. W chwilę później jego pojazd minął w wielkim pędzie rząd cylindrów spoczywających w bezruchu nad swymi szynami prowadzącymi. Były dużo większe od tego, w którym podróżował, i Alvin doszedł do wniosku, że musiały służyć do transportu towarów. Wokół nich tłoczyły się niewiadomego przeznaczenia wieloprzegubowe mechanizmy, wszystkie ciche i nieruchome.Prawie tak szybko, jak się pojawiła, ogromna hala zniknęła za pędzącym pojazdem. Przejazd przez nią odcisnął się w umyśle Alvina piętnem grozy; po raz pierwszy zrozumiał znaczenie wielkiej pociemniałej mapy z podziemi Diaspar. Świat krył w sobie więcej dziwów, niż kiedykolwiek odważył się marzyć.
Zerknął znowu na wyświetlacz. Wskazanie nie zmieniło się. Przejazd przez ogromną halę nie trwał nawet minuty. Maszyna znów przyspieszyła; chociaż wrażenie ruchu było nikłe, ściany tunelu po obu bokach umykały w tył z niewyobrażalną prędkością.
Wydawało mu się, że upłynął wiek, zanim znowu nastąpiła nieokreślona zmiana wibracji. Wyświetlacz wskazywał teraz:
LYS l MINUTA
i ta minuta była najdłuższa w życiu Alvina. Maszyna zwalniała coraz bardziej, aż wreszcie zatrzymała się.
Długi cylinder wysunął się bezgłośnie z tunelu i wpadł do sali, która mogłaby być bliźniaczką tej spod Diaspar. Alvin był w pierwszej chwili zbyt podniecony, aby skupić na czymś wzrok; drzwi stały już dłuższy czas otworem, gdy zdał sobie sprawę, że może wysiąść z pojazdu.Opuszczając spiesznie maszynę, po raz ostatni rzucił okiem na wyświetlacz. Widniejący na nim komunikat uspokoił go:DIASPAR 35 MINUT
Przystępując do poszukiwania drogi wyjścia z sali, Alvin natrafił na pierwsze oznaki świadczące o tym, iż trafił do różnej od jego cywilizacji. Droga na powierzchnię wiodła tutaj niskim, szerokim tunelem, wejście do której widniało w jednej ze ścian sali. W górę tunelu pięło się pasmo schodów. Schody spotykało się w Diaspar niezwykle rzadko; tam gdzie występowała różnica poziomów, architekci miasta wprowadzali rampy lub pochyłe korytarze. Przetrwało to z czasów, gdy większość robotów poruszała się na kołach i schody stanowiły dla nich przeszkodę nie do przebycia.
Pasmo schodów było bardzo krótkie i kończyło się przed drzwiami, które otworzyły się automatycznie, gdy tylko Alvin się do nich zbliżył. Chłopiec wszedł do małej klatki, podobnej do tej, która zwiozła go w podziemia pod Grobowcem Yarlana Zeya, i nie zdziwił się zbytnio, kiedy po upływie kilku minut drzwi otworzyły się ponownie, a za nimi ukazał się sklepiony, pochyły korytarz, wznoszący się ku widniejącej na jego końcu bramie. Nie czuł żadnego ruchu, wiedział jednak, że musiał się wznieść kilkaset stóp, by tu dotrzeć. Pobiegł korytarzem w kierunku zalanego słońcem otworu zapominając zupełnie o strachu.