— Do widzenia, Hilvarze. Nie martw się — ja wrócę. Potem znowu odwrócił się twarzą do Seranis.
— Nie mam do ciebie żalu o to, co chcesz zrobić — powiedział głośno. — Nie wątpię, że uważasz to za najlepsze wyjście z sytuacji, ale sądzę, iż się mylisz. Diaspar i Lys nie powinny pozostać odseparowane na zawsze; któregoś dnia mogą rozpaczliwie siebie nawzajem potrzebować. Wracam więc do domu ze wszystkim, czego się tu dowiedziałem — i nie wydaje mi się, abyście potrafili mnie zatrzymać.
Nie zwlekał już dłużej i dobrze zrobił. Seranis nie uczyniła żadnego ruchu, ale poczuł nagle, że ciało wymyka mu się spod kontroli. Siła, która wypierała jego własną wolę, była jeszcze większa, niż się spodziewał i uświadomił sobie, że Seranis musiało pomagać wiele ukrytych umysłów. Zaczął bezradnie iść z powrotem w kierunku budynku i przez jedną okropną chwilę pomyślał sobie, że jego plan się nie powiódł.
Nagle błysnęła stal i kryształ i otoczyły go metalowe ramiona. Jego ciało wyrywało się im, czego się spodziewał, ale te wysiłki były bezcelowe. Ziemia uciekała mu spod nóg i kątem oka dostrzegł skamieniałego ze zdumienia Hilvara z głupawym uśmieszkiem na ustach.
Robot niósł go kilkanaście stóp nad ziemią dużo szybciej, niż może biec człowiek. Seranis szybko pojęła podstęp i gdy złagodziła swą kontrolę nad ciałem Alvina, ten przestał się szarpać. Ale Seranis jeszcze nie dała za wygraną i teraz nastąpiło to, czego Alvin obawiał się najbardziej i czemu starał się ze wszystkich sił przeciwstawić.
W jego mózgu zmagały się dwie różne istoty i jedna z nich błagała robota, żeby postawił go na ziemi. Prawdziwy Alvin czekał z zapartym tchem, nie opierając się nawet zanadto siłom, których i tak nie potrafiłby przemóc. Ryzykował; trudno było z góry przewidzieć, czy jego niepewny sojusznik będzie wypełniał tak skomplikowane rozkazy, jakie mu wydał. „Pod żadnym pozorem — powiedział robotowi — nie możesz słuchać dalszych moich rozkazów, dopóki nie znajdziemy się z powrotem w Dia-spar”. Teraz wydawał takie właśnie rozkazy i jeśli mimo wszystko robot ich posłucha, to los Alvina zostanie przesądzony.
Nie zawahawszy się ani przez chwilę, maszyna pędziła drogą, którą tak dokładnie jej opisał. Cząstka jego wciąż błagała o uwolnienie, ale wiedział już, że jest bezpieczny. Seranis też to chyba zrozumiała, ponieważ siły we wnętrzu jego mózgu przestały się zwalczać. I znowu odzyskał spokój, jak wieki temu inny wędrowiec, który przywiązany do masztu swego statku, słyszał zamierający w dali śpiew Syren.
Rozdział 15
Alvin nie zaznał spokoju, dopóki nie znalazł się znowu w sali Ruchomych Dróg. Przez cały czas istniało niebezpieczeństwo, że ludzie z Lys zdołają zatrzymać, a nawet zawrócić z drogi wagon, którym podróżował. Ale powrót do Diaspar był nie obfitującym w wydarzenia powtórzeniem drogi na zewnątrz. W czterdzieści minut po opuszczeniu Lys był już w Grobowcu Yarlana Zeya.
Oczekiwali go tam słudzy Rady odziani w oficjalne, czarne szaty, których nie nosili od wieków. Ahdna nie zdziwiła obecność tego komitetu powitalnego. Pokonał już tyle przeszkód, że jedna więcej nie robiła dużej różnicy. Wiele się nauczył od chwili opuszczenia Diaspar i z tą wiedzą przyszła pewność siebie, granicząca niemal z arogancją. Co więcej, miał teraz potężnego, choć kapryśnego sprzymierzeńca. Nie potrafiły pokrzyżować mu planów najlepsze umysły Lys; był przekonany, że Diaspar nie będzie pod tym względem lepsze.
Istniały racjonalne podstawy, aby być o tym przekonanym, ale jednocześnie ta pewność opierała się po części na intuicji — na wierze w przeznaczenie, która powoli rozwijała się w umyśle Alvina. Tajemnica jego pochodzenia, pomyślne zakończenie wyprawy, jakiej nie odbył nigdy żaden człowiek, otwierające się przed nim nowe perspektywy działania — wszystko to składało się na jego rosnącą pewność siebie.
— Alvinie — powiedział dowódca straży miejskiej — mamy rozkaz towarzyszyć ci, gdziekolwiek się udasz, dopóki Rada nie wysłucha ciebie i nie wyda stosownego wyroku.
— O co jestem oskarżony? — spytał Alvin.
— Nie zostało jeszcze wysunięte żadne oskarżenie przeciwko tobie — padła odpowiedź. — Jeśli okaże się to konieczne, sformułuje się je po przesłuchaniu.
— A kiedy się ono odbędzie?
— Spodziewam się, że niedługo. — Strażnik był najwyraźniej zakłopotany i nie bardzo wiedział, jak wybrnąć z nieprzyjemnej misji. — Ten robot — powiedział wskazując na towarzysza Alvina — skąd się tu wziął? Czy to jeden z naszych?
— Nie — odparł Alvin. — Znalazłem go w Lys, w kraju, w którym byłem. Sprowadziłem go tutaj, aby go skonfrontować z Centralnym Komputerem.
To spokojne oświadczenie wywołało spore poruszenie wśród strażników. Sam fakt, że poza granicami Diaspar coś istnieje, był trudny do przyjęcia, ale że Alvin sprowadził coś stamtąd i zamierzał przedstawić to coś mózgowi świata, było w ogóle nie do pomyślenia. Strażnicy spoglądali po sobie z tak bezsilną trwogą, że Alvin z trudem powstrzymał się od śmiechu.
Gdy szli przez Park, Alvin korzystając z zachowania się swej eskorty, która rozmawiając między sobą przyciszonymi głosami trzymała się dyskretnie o kilka kroków za nim, zastanawiał się nad następnym swoim posunięciem. Najpierw musi się dowiedzieć, co zaszło podczas jego nieobecności. Khedron, jak mówiła mu Seranis, znikł. W Diaspar istniały niezliczone zakamarki, w których można się było ukryć, a ponieważ Błazen znał miasto jak nikt inny, było mało prawdopodobne, że zostanie odnaleziony, dopóki sam nie zdecyduje się ujawnić. Może, myślał Alvin, zostawić dla Khedrona wiadomość tam, gdzie będzie ją musiał zauważyć, i umówić się z nim na spotkanie? Jednak stała obecność eskorty mogła to uniemożliwić.
Musiał przyznać, że nadzór był bardzo dyskretny. Kiedy dotarł do swego mieszkania, niemal zapomniał już o istnieniu strażników. Domyślał się, że nie będą się wtrącali do jego poczynań, o ile nie zechce znowu opuścić Diaspar, a na razie nie nosił się z takim zamiarem. Poza tym był niemal pewien, że do tego czasu Seranis i jej ludzie unieruchomili podziemny system komunikacji i ta droga wydostania się z miasta została na razie odcięta.
Strażnicy nie weszli za nim do mieszkania; zostali na zewnątrz wiedząc, że istnieje z niego tylko jedno wyjście.
Znalazłszy się z powrotem w domu, Alvin przystąpił do nawiązywania kontaktu z przyjaciółmi. Zaczął od Eristona i Etanii, ale ich komunikatory powiadomiły go, że są na razie nieosiągalni, zostawił więc krótką wiadomość o swoim powrocie. Nie było to konieczne, gdyż teraz całe miasto wiedziało już, że wrócił.
Potem, działając pod wpływem nagłego impulsu, wywołał numer Khedrona, który ten dał mu dawno temu w Wieży Loranne. Nie spodziewał się oczywiście odpowiedzi, ale istniała zawsze możliwość, że Khedron zostawił dla niego jakąś wiadomość.
Jego przewidywania potwierdziły się, ale sama wiadomość spadła nań jak grom z jasnego nieba.
Ściana rozpłynęła się i stanął przed nim Khedron. Błazen wyglądał na znużonego i roztrzęsionego. Nie był już tą pewną siebie osobą, która naprowadziła Alvina na trop drogi do Lys. W jego spojrzeniu czaił się lęk i mówił szybko, jakby miał bardzo mało czasu:
— Alvinie — zaczął — to jest zapis. Tylko ty możesz go odebrać, ale pozwalam ci nim dysponować według własnego uznania. To nie ma już dla mnie żadnego znaczenia.
Kiedy po twym odjeździe wróciłem do Grobowca Yar-lana Zeya, stwierdziłem, że śledziła nas Alystra. Musiała zawiadomić Radę o tym, że opuściłeś miasto i że ja ci w tym pomogłem. Niedługo potem poszukiwali mnie strażnicy i zdecydowałem się ukryć. Jestem do tego przyzwyczajony — robiłem to już wiele razy, gdy któryś z moich żartów nie spotkał się z przychylnym przyjęciem. Nie znaleźliby mnie i za tysiąc lat, ale mało brakowało, aby zrobił to ktoś inny. W Diaspar są obcy, Alvinie; mogli przybyć tylko z Lys i szukają mnie. Nie wiem, co to może znaczyć, i nie chcę wiedzieć. Fakt, że niemal mnie dostali, chociaż poruszają się po nie znanym sobie mieście, sugeruje, iż posługują się telepatią. Potrafię przechytrzyć Radę, ale to jest nie znane mi zagrożenie, któremu nie mogę stawić czoła.