— Alvinie — powiedział uprzejmie — chcielibyśmy usłyszeć, co się wydarzyło od chwili twojego zniknięcia dziesięć dni temu.
Użycie przez Przewodniczącego słowa „zniknięcie” było bardzo znaczące. Nawet teraz Rada nie przyjmowała do wiadomości, że Alvin naprawdę wydostał się poza mury Diaspar. Alvin był ciekaw, czy wiedzą, że w mieście są obcy, ale raczej w to wątpił. Okazywaliby wtedy większe zaniepokojenie.
Ze szczegółami i bez żadnego dramatyzowania opowiedział swoją historię; i tak była na tyle dziwna i niewiarygodna dla ich uszu, że nie potrzebowała upiększeń. Pominął milczeniem tylko jeden epizod; nie wyjawił sposobu, w jaki uciekł z Lys. Było więcej niż prawdopodobne, że znowu będzie musiał skorzystać z tej samej metody.
Fascynująca był zmiana, jaka podczas jego narracji zachodziła w nastawieniu Rady. Z początku byli sceptyczni, nieskorzy do odrzucenia wszystkiego, w co do tej pory wierzyli. Kiedy Alvin mówił o swej pasji poznania świata leżącego poza granicami miasta i o swej pewności, że taki świat istnieje, patrzyli nań jak na jakąś obcą i niepojętą istotę. Był nią zresztą w ich mniemaniu. Ale w końcu zmuszeni byli przyznać mu rację i uznać swoją omyłkę. W miarę, jak Alvin ciągnął swą opowieść, wszelkie wątpliwości, jakie dotąd żywili, powoli znikały. To, co mówił, mogło im się nie podobać, ale nie mogli zaprzeczyć oczywistej prawdzie. Jeśli mieliby ku temu skłonność, wystarczyło spojrzeć na milczącego towarzysza Alvina.
Tylko jeden aspekt jego opowieści wywołał wśród nich oburzenie — ale nie było ono skierowane przeciwko niemu. Pomruk niezadowolenia rozszedł się po sali, gdy Alvin wspomniał o niechęci Lys do nawiązania kontaktu z Dia-spar, o jej przyczynach i o krokach, jakie podejmowała Seranis, aby takim kontaktom zapobiec. Miasto było dumne ze swej kultury i zdrowego rozsądku. To, że ktokolwiek śmiał uważać ich za coś gorszego, wykraczało poza granice tolerancji Rady.
Do perswazji przystąpił Alvin dopiero wtedy, gdy skończył opowiadać swoje przygody. Musiał jakoś przekonać tych ludzi do prawd, których nauczył się w Lys, ale jak mógł wytłumaczyć im coś, czego nigdy nie widzieli ani nie potrafili sobie wyobrazić?
— To chyba wielka tragedia — powiedział — że dwa ocalałe odłamy rasy ludzkiej pozostawały w separacji przez tak ogromny okres. Może pewnego dnia dowiemy się, jak do tego doszło, ale teraz najważniejsze, to naprawić błąd i nie dopuścić, aby doszło do niego ponownie. Kiedy przebywałem w Lys, protestowałem przeciw ich poglądowi, jakoby byli lepsi od nas: mogą nas wiele nauczyć, ale my również możemy dużo nauczyć ich. Jeśli będziemy tkwić we wzajemnym przekonaniu, że nie możemy nic skorzystać na takim kontakcie, to czyż nie jest oczywiste, że się mylimy?
Spojrzał wyczekująco po twarzach członków Rady i malujące się na nich skupienie zachęciło go do kontynuowania mowy.
— Nasi przodkowie — ciągnął — zbudowali imperium, które sięgnęło gwiazd. Ludzie podróżowali między wszystkimi tymi światami bez żadnych ograniczeń, a teraz ich potomkowie boją się wychylić nosa poza bramy swego miasta. Mam wam powiedzieć dlaczego? — przerwał; w wielkiej sali nikt nawet nie drgnął. — Dlatego, że się boimy — boimy czegoś, co wydarzyło się u zarania dziejów.
W Lys powiedziano mi prawdę, chociaż domyślałem się jej już wcześniej. Czy zawsze musimy ukrywać się w Diaspar jak tchórze, wmawiając sobie, że nic poza nim nie istnieje, bo miliardy lat temu Najeźdźcy zepchnęli nas z powrotem na Ziemię?
Zarzucił im skrywany skrzętnie strach — strach, którego nigdy nie podzielał, którego siły nigdy nie mógł w pełni pojąć. Teraz niech robią z nim, co chcą: przedstawił im prawdę, taką jak ją widział.
Przewodniczący spojrzał nań ponuro.
— Czy masz coś jeszcze do dodania, zanim naradzimy się, co czynić? — spytał.
— Tylko jedną prośbę. Chciałbym zabrać tego robota do Centralnego Komputera.
— Ale po co? Wiesz przecież, że Komputer orientuje się już, co zaszło w tej sali.
— Ale mimo to chcę do niego pójść — odparł grzecznie, ale stanowczo Alvin. — Proszę o pozwolenie zarówno Rady, jak i Komputera.
Zanim Przewodniczący zdążył odpowiedzieć, salę wypełnił czysty, spokojny głos. Alvin nigdy go przedtem nie słyszał, ale wiedział, do kogo należy. Maszyny informacyjne, będące niczym innym, jak zewnętrznymi urządzeniami tej ogromnej inteligencji, również potrafiły przemawiać do człowieka, nie miały jednak tego bezbłędnego akcentu mądrości i autorytetu.
— Niech przyjdzie do mnie — powiedział Centralny Komputer. Alvin spojrzał na Przewodniczącego.
— Czy mogę odejść?
Przewodniczący rozejrzał się po sali i nie dostrzegając żadnej oznaki sprzeciwu ze strony zebranych odpowiedział trochę bezradnie:
— Dobrze. Będą ci towarzyszyli strażnicy, którzy przywiodą cię tu z powrotem, kiedy skończymy naradę.
Alvin skłonił się lekko. Odwrócił się i wyszedł wolnym krokiem z sali. Towarzyszył mu Jeserac i kiedy drzwi zasunęły się za nimi, Alvin zwrócił się do swego nauczyciela:— Jak myślisz, co zrobi teraz Rada? — spytał spokojnie. Jeserac uśmiechnął się.
— Jak zawsze niecierpliwy, prawda? — powiedział. — Nie wiem, co warte są moje domysły, ale wydaje mi się, że postanowią opieczętować Grobowiec Yarlana Zeya, tak żeby nikt już nie mógł powtórzyć twojej podróży. Potem życie w Diaspar potoczy się po staremu i miasto będzie trwało tak, jak przedtem, nie niepokojone przez świat zewnętrzny.
— Tego właśnie się obawiam — powiedział gorzko Alvin.
— I wciąż masz nadzieję temu zapobiec?
Alvin nie odpowiedział od razu; wiedział, że Jeserac odgadł jego zamiary, ale nie mógł przewidzieć przecież jego planów, gdyż Alvin nie miał jeszcze żadnych. Doszedł do etapu, na którym mógł tylko improwizować i radzić sobie na bieżąco z każdą nową sytuacją.
— Winisz mnie za to? — odezwał się wreszcie i Jeseraca zaskoczyła nowa nuta w jego głosie. Był to cień rezygnacji, ledwo uchwytna oznaka tego, że po raz pierwszy Alvin szukał poparcia u swych znajomych. Jeserac zauważył to, ale był zbyt doświadczony, aby brać to poważnie. Alvin znajdował się teraz pod wpływem znacznego stresu i nierozsądna byłaby nadzieja na jakąś trwałą oznakę poprawy jego charakteru.
— Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie — odparł wolno Jeserac. — Korci mnie, żeby powiedzieć, iż każda wiedza jest cenna, a nie da się zaprzeczyć, że dużo wniosłeś do naszej wiedzy o świecie. Ale przyczyniłeś się też znacznie do zmniejszenia naszego bezpieczeństwa, a co jest w końcu na dłuższą metę ważniejsze? Jak często zatrzymywałeś się, aby o tym pomyśleć?
Przez chwilę nauczyciel i uczeń patrzyli w milczeniu na siebie, potem wiedzeni nagłym impulsem ruszyli długim korytarzem oddalając się od Sali Rady, a za nimi podążyła eskorta.
Ten świat nie był przeznaczony dla człowieka. W blasku jaskrawoniebieskiego światła rażącego do bólu oczy długie, szerokie korytarze zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Korytarzami tymi musiały się poruszać nieśmiertelne roboty Diaspar, jednak nigdy przez wieki nie rozbrzmiewało tu echo kroków człowieka.
Było to podziemne miasto — miasto maszyn, bez których Diaspar nie mogłoby istnieć. Kilkaset jardów dalej korytarz kończył się przechodząc w okrągłą salę o średnicy około mili i o stropie podpartym potężnymi filarami, które musiały również dźwigać niewyobrażalny ciężar Centrum Energetycznego. Tutaj, zgodnie z tym, co mówiły mapy, Centralny Komputer wiecznie czuwał nad losem Diaspar.
Sala przerastała swym ogromem wszelkie wyobrażenia Alvina — ale gdzie był Komputer? Spodziewał się ujrzeć pojedynczą wielką maszynę, chociaż wiedział, że to było naiwne. Kolosalna, ale niezrozumiała panorama, jaka się pod nim roztoczyła, sprawiła, iż zatrzymał się w zachwycie i niepewności.