Выбрать главу

Odwrócił się do Hilvara i wskazał gestem drzwi. Hilvar wahał się tylko przez chwilę. Obejrzał się jeszcze raz, aby spojrzeć na znajomy krajobraz, i wszedł do wnętrza.

Senatorowie odprowadzili wzrokiem statek, który poruszając się teraz zupełnie wolno, zniknął na południu. Wtedy siwowłosy, młody człowiek, który prowadził grupę, wzruszył filozoficznie ramionami i zwrócił się do jednego z towarzyszy:

— Ty zawsze sprzeciwiałeś się zmianom, jakie chcieliśmy wprowadzać — powiedział — i jak dotąd stawało na twoim. Ale nie sądzę, aby przyszłość należała do któregokolwiek z naszych społeczeństw. Lys i Diaspar dotarły do końca pewnej ery i musimy zrobić, co w naszej mocy, aby zapoczątkować nową.

— Niestety, masz rację. To jest kryzys i Alvin wiedział, co mówi, kiedy kazał nam udać się do Diaspar. Wiedzą tam teraz o nas, nie ma więc powodu, aby nadal się ukrywać. Sądzę, że lepiej będzie, jeśli pierwsi skontaktujemy się z naszymi kuzynami — być może będą teraz bardziej chętni do współpracy.

— Ale droga podziemna jest zamknięta z obu stron!

— Możemy ją otworzyć z naszej; nie potrwa długo, zanim Diaspar zrobi to samo.

Umysły senatorów — tych w Airlee i tych rozsianych po całym Lys — rozważyły tę propozycję i bardzo im się ona nie spodobała. Nie widzieli jednak innego rozwiązania.

Ziarno, które posiał Alvin, zaczynało kiełkować szybciej, niż się spodziewał.

Gdy dotarli do Shalmirane, góry pławiły się jeszcze w cieniu. Z ich wysokości, wielka niecka fortecy wyglądała na bardzo małą i wydawało się niemożliwe, że od tego małego ebonitowego kółeczka zależał kiedyś los całej Ziemi.

Alvin posadził statek wśród ruin, przy brzegu jeziora, i ogarnął go niewysłowiony, przejmujący do głębi żal. Otworzył śluzę powietrzną i do środka wpełzła cisza tego miejsca. Hilvar, który podczas całego przelotu prawie się nie odzywał, spytał cicho:

— Po co tu wróciliśmy?

Alvin nie odpowiedział, dopóki nie znaleźli się nad brzegiem jeziora. Tam odezwał się:

— Chciałem ci pokazać, jaki jest ten statek. Miałem również nadzieję, że polip już się odrodził. Czuję, że jestem mu coś winien, i chciałem mu pokazać, co odkryłem.

— W takim razie będziesz musiał zaczekać. Za szybko wróciłeś.

Alvin spodziewał się tego; nikła to była szansa i niepowodzenie nie zniechęciło go. Wody jeziora były idealnie gładkie i nie wstrząsał już nimi ten jednostajny rytm, który tak ich zafrapował podczas pierwszej wizyty. Ukląkł na brzegu jeziora i zajrzał w mroczną, zimną toń.

Tu i tam, pod powierzchnią, pływały maleńkie przezroczyste dzwoneczki, ciągnące za sobą warkocze niewidocznych niemal macek. Alvin zanurzył dłoń i wyłowił jeden z nich. Odrzucił go od razu z cichym okrzykiem. Stworzonko użądliło go.

Pewnego dnia — może za lata, może za wieki — te bezrozumne meduzy zbiorą się z powrotem w jedną istotę i wielki polip odrodzi się, a potem powrócą mu wspomnienia i świadomość. Alvin ciekaw był, jak ta istota zareagowałaby na odkrycia, których dokonał; prawda o Mistrzu mogłaby nie być dla niej przyjemna. Poza tym, nie chciałaby może uznać wszystkich tych lat cierpliwego wyczekiwania za czas stracony na próżno.

Czy aby na pewno stracony na próżno? Chociaż stworzenia te oszukano, ich długie czuwanie zostało wreszcie wynagrodzone. Cudem uchroniły przed zapomnieniem wiedzę, która inaczej mogłaby zostać stracona. Teraz mogą wreszcie odpocząć, a ich wiara pójść w ślady milionów innych wyznań, które niegdyś uważały się za wieczne.

Rozdział 19

Alvin z Hilvarem wrócili zamyśleni do statku i teraz forteca była znowu ciemną plamką pośród wzgórz. Kurczyła się szybko, aż w końcu stała się czarnym, pozbawionym powieki okiem, wpatrzonym na zawsze w kosmos, i wkrótce znikła, wtapiając się w rozległą panoramę Lys.

Alvin nie starał się nawet sterować maszyną. Wznosili się wciąż, aż wreszcie całe Lys leżało pod nimi, jak zielona wyspa pośród brunatnożółtego morza. Nigdy przedtem Alvin nie był tak wysoko; kiedy wznoszenie ustało, zobaczyli w dole całą półkulę Ziemi. Lys było teraz małą, szmaragdową plamką na tle rdzawej pustyni — ale daleko, na krzywiźnie horyzontu, błyszczało coś jakby wielobarwny klejnot. I tak po raz pierwszy Hilvar ujrzał Diaspar.

Długo patrzyli na obracającą się pod nimi Ziemię. Ze wszystkich starożytnych możliwości Człowieka była to na pewno ta, na której utracenie najmniej mógł sobie pozwolić. Alvin pragnąłby pokazać świat, jakim go teraz widział, władcom Lys i Diaspar.

— Hilvarze — odezwał się w końcu — czy uważasz, że to, co robię, jest słuszne?

To pytanie zaskoczyło Hilvara nie podejrzewającego przypływu wątpliwości, które ogarnęły przyjaciela. Nie wiedział przecież nic o spotkaniu Alvina z Centralnym Komputerem i o wpływie, jaki ono nań wywarło.

Trudno było odpowiedzieć na to pytanie od niechcenia; podobnie jak Khedron, choć z mniejszym niż tamten niepokojeni, Hilvar odnosił wrażenie, że się pogrąża. Wsysał go nieubłaganie wir, jaki idąc przez życie zostawiał za sobą Alvin.

— Uważani, że masz rację — odparł powoli. — Nasze ludy wystarczająco długo były rozdzielone. — To była prawda, ale nastrój przygnębienia wciąż nie opuszczał Alvina.

— Martwi mnie jeden problem — podjął Alvin zatroskanym głosem — różnica w długości naszego życia.

Nie powiedział więcej, ale obaj wiedzieli, o czym myśli drugi.

— Ja też się tym martwię — przyznał Hilvar — ale sądzę, że ten problem z czasem się rozwiąże, gdy nasi ludzie poznają się nawzajem. Nie możemy obaj mieć racji — nasze życie może być za krótkie, a wasze z pewnością jest za długie. W końcu znajdzie się jakiś kompromis.

Alvin zamyślił się. To była jedyna nadzieja, ale wieki przejściowe będą trudne. Znowu przypomniał sobie słowa Seranis: „…i on, i ja nie będziemy już żyli od wieków, gdy ty wciąż będziesz jeszcze młodzieńcem”. Bardzo dobrze, przyjmie te warunki. Nawet w Diaspar na wszystkie przyjaźnie kładzie się ten sam cień; to, czy był on odległy o setki czy o miliony lat, robiło w końcu małą różnicę.

Alvin wiedział z pewnością, która mijała się z wszelką logiką, że przyszłość rasy zależy od zmieszania się tych dwóch kultur. W takim przypadku szczęście jednostki było nieważne. Przez chwilę zobaczył ludzkość jako coś więcej niż tylko żywe tło swej egzystencji i bez sprzeciwu przyjął poświęcenie, jakiego wymagał ten wybór.

Pod nimi bez przerwy obracał się świat. Wyczuwając nastrój przyjaciela, Hilvar nie odzywał się, czekając aż Alvin sam przerwie milczenie.

— Kiedy po raz pierwszy opuszczałem Diaspar — powiedział Alvin — nie wiedziałem, co znajdę za jego murami. Lys usatysfakcjonowało mnie od razu, więcej niż usatysfakcjonowało, a jednak teraz wszystko na Ziemi wydaje się takie małe i nieważne. Każde odkrycie, jakiego dokonałem, stwarzało nowe pytania i poszerzało horyzonty. Zastanawiam się, gdzie jest tego kres…

Hilvar nigdy nie widział Alvina tak pogrążonego w zadumie i nie chciał mu przerywać tego monologu. Wiele się dowiedział o przyjacielu przez ostatnie kilka minut.

— Robot powiedział mi — ciągnął dalej Alvin — że ten statek może dotrzeć do Siedmiu Słońc w niecały dzień. Sądzisz, że powinienem tam polecieć?

— A czy sądzisz, że mógłbym cię powstrzymać? — odparł spokojnie Hilvar. Alvin uśmiechnął się.

— To żadna odpowiedź — powiedział. — Kto wie, co znajduje się tam, w kosmosie? Nawet gdyby Najeźdźcy opuścili wszechświat, to mogą tam istnieć inne inteligencje nieprzyjazne Człowiekowi.