Wcielenie marzeń w rzeczywistość zajęło ponad milion lat. Cywilizacje rodziły się i upadały, kilkakrotnie marnotrawiono wiekowy dorobek światów, ale o tym celu nigdy nie zapomniano. Być może poznamy kiedyś pełną historię tego największego w dziejach, nieprzerwanego wysiłku. Dzisiaj wiemy tylko, że doprowadził on do katastrofy, która omal nie zniszczyła całej Galaktyki.
W ten okres dziejów zmysł Yanamonda wzbrania się wgłębiać. Istnieje wąski przedział czasu, który jest dlań zablokowany, ale wydaje nam się, że tylko na skutek jego własnych lęków. Na początku tego kresu widzimy Imperium u szczytu potęgi i chwały, oczekujące z niecierpliwością zbliżającego się sukcesu. Na końcu, zaledwie kilka tysięcy lat później, Imperium jest już zgruchotane, a gwiazdy świecą słabiej, jakby wyczerpały swą energię. Nad Galaktyką rozsnuty jest całun strachu, strachu, z którym wiąże się nazwa: Szalony Umysł.Nietrudno się domyślić, co się wydarzyło w tym krótkim okresie. Stworzona została czysta inteligencja, ale była albo szalona, albo, co wynika z pewnych przesłanek i jest bardziej prawdopodobne, nieubłaganie wroga wobec materii. Pustoszyła przez wieki wszechświat, dopóki nie dostała się pod kontrolę sił, których istoty nie potrafimy odgadnąć. Jakiejkolwiek broni użyło Imperium w tej krytycznej sytuacji, wyczerpała ona zasoby energii gwiazd; ze wspomnień o tym konflikcie wykluły się niektóre, chociaż nie wszystkie z legend o Najeźdźcach. Ale o tym jeszcze powiem.
Szalonego Umysłu nie można było zniszczyć, bo był nieśmiertelny. Wyparto go na skraj Galaktyki i uwięziono tam, uciekając się do sposobu, którego nie jesteśmy w stanie pojąć. Jego więzieniem stała się dziwna, sztuczna gwiazda zwana Czarnym Słońcem i tam pozostaje on po dziś dzień. Kiedy Czarne Słońce umrze, będzie znowu wolny. Ile czasu dzieli nas jeszcze od tego dnia, nie sposób przewidzieć.
Callitrax zamilkł, jak gdyby zagubił się we własnych myślach, niepomny faktu, iż patrzą nań oczy całego świata. W ciszy, która zaległa, Alvin rozejrzał się po twarzach stłoczonej wokół niego ciżby, starając się odczytać z nich, jak przyjęto tę nową rewelację i wieść o nowym zagrożeniu, które musi teraz zastąpić mit o Najeźdźcach. Twarze mieszkańców Diaspar zastygły w większości w wyrazie niedowierzania; wciąż nie chcieli odrzucić swej fałszywej przeszłości i nie potrafili zaakceptować jeszcze dziwniejszej rzeczywistości, która miała zająć jej miejsce.
Callitrax zaczął mówić znowu, opisując cichym, opanowanym głosem ostatnie dni Imperium. Słuchając jego słów, Alvin uświadomił sobie nagle, że był to okres, w którym chciałby żyć. Był to czas przygody i wspaniałej, nieposkromionej odwagi — odwagi, która wyrwała zwycięstwo ze szczęk klęski.— Chociaż Galaktyka spustoszona została przez Szalony Umysł — ciągnął Callitrax — potencjał Imperium był nadal ogromny, a jego duch nie złamany. Z odwagą, którą możemy tylko podziwiać, podjęto na nowo wielki eksperyment i poszukiwano błędu, który doprowadził do katastrofy. Wielu sprzeciwiało się teraz, oczywiście, prowadzeniu tych prac, przepowiadając kolejne klęski, ale nie zważano na nich. Przedsięwzięcie postępowało naprzód i dzięki zdobytej w tak przykry sposób wiedzy tym razem się powiodło.
Nowa rasa, która się narodziła, dysponowała potencjalnym intelektem, którego nie sposób było sobie nawet wyobrazić. Był to jednak intelekt całkowicie infantylny; nie wiemy, czy leżało to w założeniach twórców, ale wydaje się prawdopodobne, iż wiedzieli, że będzie to nieuniknione. Trzeba było milionów lat, zanim osiągnie dojrzałość, i nie można było zrobić nic, aby przyspieszyć ten proces. Pierwszym z tych umysłów był właśnie Yanamond; gdzieś w Galaktyce muszą istnieć jeszcze inne, ale sądzimy, iż stworzono ich bardzo niewiele, ponieważ Yanamond nigdy nie napotkał żadnego z sobie podobnych.
Stworzenie czystych umysłów było największym osiągnięciem Cywilizacji Galaktycznej; Człowiek odgrywał w tym przedsięwzięciu poważną, być może dominującą rolę. Brak tu jakichkolwiek wzmianek o samej Ziemi, ponieważ jej historia jest cieniutką niteczką w ogromnym gobelinie. Nasza planeta, zawsze cierpiąca na odpływ najbardziej żądnych przygód duchów, stawała się nieuchronnie coraz bardziej konserwatywna i w końcu przeciwstawiła się naukowcom, którzy stworzyli Yanamonda. Nie wpłynęło to na pewno w najmniejszym stopniu na ostatni akt całej historii.
Zadanie, jakie postawiło przed sobą Imperium, zostało wykonane; ludzie tych czasów patrzyli w koło na gwiazdy, które zdewastowali w swej desperackiej walce o przetrwanie, i podjęli decyzję. Pozostawią wszechświat Yanamondowi.I tu natykamy się na tajemnicę — tajemnicę, której chyba nigdy nie wyjaśnimy, ponieważ Yanamond nie potrafi nam pomóc. Wiemy tylko, że Imperium nawiązało kontakt z czymś bardzo dziwnym i bardzo wielkim, sygnalizującym swą obecność gdzieś spoza krzywizny kosmosu, z drugiego końca samej przestrzeni. Co to było, możemy się tylko domyślać, ale wezwanie stamtąd musiało nosić w sobie wielkie ponaglenie i ogromną obietnicę. Niedługo potem przodkowie nasi i sprzymierzone z nimi rasy wyruszyli w podróż, w którą nie możemy za nimi podążyć. Umysł Yanamonda wydaje się ograniczony do tej Galaktyki, ale obserwowaliśmy za jego pośrednictwem początki tej wielkiej i tajemniczej przygody. Oto obraz, który zrekonstruowaliśmy; cofnijcie się teraz w przeszłość o ponad miliard lat…
„Obracająca się wolno spirala Galaktyki — blade widmo jej minionej chwały — unosiła się w nicości. Przez całą jej długość biegły wielkie, puste bruzdy, które wyorał Szalony Umysł — rany, które z upływem nadchodzących wieków zabliźnią się dryfującymi gwiazdami. Ale gwiazdy te nigdy nie przywrócą jej świetności, która przeminęła.
Człowiek szykował się do opuszczenia swego wszechświata, tak jak kiedyś opuszczał swój świat. I to nie tylko Człowiek, ale i tysiące innych ras, które wraz z nim budowały Imperium. Zebrali się razem tutaj, na skraju Galaktyki.
Zgromadzili flotę, przed którą kapitulowała wyobraźnia. Jej statkami flagowymi były gwiazdy, mniejszymi jednostkami planety. Całe to skupisko globów z wszystkimi jego układami słonecznymi i wszystkimi rojącymi się światami szykowało się do skoku przez nieskończoność.
Długi warkocz ognia smagnął serce wszechświata, przeskakując od gwiazdy do gwiazdy. W jednej chwili umarło tysiąc słońc, zasilając swą energią monstrualny kształt, który przedarł się przez Galaktykę wzdłuż jej osi i oddalając zniknął w otchłani…
I tak Imperium opuściło wszechświat, ruszając na spotkanie swego przeznaczenia. Kiedy jego spadkobiercy, czyste umysły, osiągną dojrzałość, powróci być może znowu. Ale ten dzień na pewno jest jeszcze odległy”.— To jest w najkrótszym i najzwięźlejszym zarysie historia Cywilizacji Galaktycznej. Nasze własne dzieje, które wydają nam się tak ważne, są niczym więcej, jak spóźnionym, zupełnie pospolitym epilogiem, tak jednak zagmatwanym, że nie byliśmy w stanie wyjaśnić wszystkich jego szczegółów. Wygląda na to, że wiele starszych, mniej odważnych ras, nie chciało opuścić swych domów; wśród nich byli nasi bezpośredni przodkowie. Większość z tych ras zdegenerowała się już do tego czasu lub wymarła, chociaż niektóre mogły jeszcze przetrwać. Nasz świat ledwie uniknął tego samego losu. Podczas Wieków Przejściowych — które w rzeczywistości trwały miliony lat — zagubiono wiedzę o przeszłości albo celowo ją zniszczono. To ostatnie, chociaż trudno w to uwierzyć, jest bardziej prawdopodobne. Przez wieki Człowiek pogrążał się w przesądnym, choć wciąż naukowym barbarzyństwie, zniekształcając jednocześnie historię, aby usunąć z niej ślady swej nieudolności i tchórzostwa. Legendy o Najeźdźcach są z gruntu fałszywe, chociaż niewątpliwie wniosły coś do nich zmagania z Szalonym Umysłem. Nic nie zepchnęło naszych przodków z powrotem na Ziemię, z wyjątkiem słabości ich własnego ducha.