Выбрать главу

I tak w końcu nadszedł dzień, kiedy w Diaspar nie było ani jednego żywego człowieka; był tylko Centralny Komputer wykonujący wydane mu rozkazy i kontrolujący Banki Pamięci, w których spaliśmy. Nie było nikogo, kto miałby jakikolwiek kontakt z przeszłością i od tego momentu rozpoczęła się nasza historia.

Potem, jeden po drugim, w z góry ustalonej kolejności, wywoływani byliśmy z układów pamięci i znowu obdarzani ciałem.

Jednak niektórzy z nas już od samego początku mieli wątpliwości. Wieczność to długi okres; zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka związanego z niepozostawieniem żadnego wyjścia i całkowitym odcięciem się od wszechświata. Nie mogliśmy przeciwstawiać się powszechnej woli, pracowaliśmy więc w tajemnicy, dokonując modyfikacji, które uznaliśmy za konieczne.

Odmieńcy byli naszym pomysłem. Mieli pojawiać się w długich odstępach czasu i jeśli pozwolą na to okoliczności, badać, czy poza Diaspar istnieje coś, z czym warto się skontaktować. Nigdy nie myśleliśmy, że upłynie tyle czasu, zanim jednemu z nich powiedzie się — ani nie spodziewaliśmy się, że ten sukces będzie tak wielki.

Pomimo stłumienia krytycyzmu, charakterystycznego dla marzeń sennych, Jeserac zdziwił się, że Yarlan Zey może rozprawiać z taką swadą o wydarzeniach, które miały rozegrać się za miliard lat. To wszystko było bardzo pogmatwane… nie wiedział, w jakim punkcie czasu i przestrzeni właściwie się znajduje.

Podróż dobiegała końca, ściany tunelu nie umykały już w tył z tak karkołomną szybkością. Yarlan Zey zaczął mówić szybciej i z jego głosu przebijał teraz władczy ton, czego Jeserac wcześniej nie zauważył.

— Przeszłość się skończyła; na lepsze czy gorsze dopięliśmy swego. Kiedy zostałeś stworzony, Jeseracu, obarczono cię strachem przed światem zewnętrznym i w ten sposób zmuszono do pozostania w mieście. Ten strach dzieli z tobą każdy mieszkaniec Diaspar. Teraz wiesz, że lęk ten był bezpodstawny, że został ci sztucznie narzucony. Ja, Yarlan Zey, który cię nim obarczyłem, zwalniam cię teraz z jego okowów. Rozumiesz?

Głos Yarlana Zeya przybierał coraz bardziej na sile, aż w końcu zdawał się rozbrzmiewać w całym kosmosie. Podziemny wagon rozmazywał się i drżał wokół Jeseraca, jak gdyby sen zbliżał się do końca. Gdy jednak wizja zblakła i zniknęła, wciąż słyszał ten grzmiący mu w mózgu głos.

— Już się nie boisz, Jeseracu. Już się nie boisz.

Piął się z wysiłkiem ku jawie jak nurek dążący z głębin oceanu z powrotem na powierzchnię. Yarlan Zey znikł, i panowała dziwna pustka. Przemawiały doń głosy, które znał, ale których nie mógł rozpoznać, i czuł, jak podpierają go ręce przyjaciół. Potem, jak nagły brzask, powróciła falą rzeczywistość.

Otworzył oczy i zobaczył stojących obok Alvina, Hilvara i Gerane. Nie zwracał jednak na nich uwagi; jego umysł zbyt był zaprzątnięty cudem, który roztaczał się teraz przed nim — panoramą lasów i rzek i błękitnego sklepienia otwartego nieba.

Był w Lys i nie bał się.

Nikt mu nie przeszkadzał i ta bezczasowa chwila odciskała na zawsze swe piętno w jego mózgu. Upewniwszy się wreszcie, że to rzeczywistość, zwrócił się do towarzyszy:

— Dziękuję, Gerane — powiedział. — Nie wierzyłem, że się uda.

Psycholog, z malującym się na twarzy wyrazem zadowolenia, dokonywał drobnych regulacji w małej, unoszącej się obok niego maszynie.

— Napędziłeś nam trochę strachu — przyznał. — Raz czy dwa zaczynałeś zadawać pytania, na które nie można było odpowiedzieć logicznie, i bałem się, że będę musiał przerwać sekwencję.

— No a przypuśćmy, że Yarlan Zey by mnie nie przekonał — co byś wtedy zrobił?

— Przetrzymalibyśmy cię w stanie nieświadomości i zabrali z powrotem do Diaspar, gdzie obudziłbyś się, naturalnie nie wiedząc nawet, że byłeś w Lys.

— A ten obraz Yarlana Zeya, który wprowadziliście do mego mózgu — ile z tego, co powiedział, było prawdą?

— Sądzę, że większość. Dużo więcej uwagi przykładałem do tego, aby moja mała Saga była przekonywająca, a nie historycznie ścisła, ale Callitrax przejrzał ją i nie wychwycił żadnych błędów. Wchodzi do niej na pewno wszystko, co wiemy o Yarlanie Zeyu i początkach Diaspar.

— A więc teraz możemy naprawdę otworzyć miasto — zapalił się Alvin. — To może jeszcze potrwać, ale w końcu będziemy w stanie zneutralizować ten lęk i każdy, kto zechce, będzie mógł opuścić Diaspar.

— To potrwa jeszcze długo — powiedział oschle Gera-ne. — I nie zapominaj, że Lys nie jest na tyle duże, aby pomieścić miliony dodatkowych ludzi, jeśli wszyscy postanowią tu przybyć. Nie sądzę, aby było to prawdopodobne, ale należy się liczyć z taką ewentualnością.

— Ten problem rozwiąże się sam — odparł Alvin. — Może i Lys jest maleńkie, ale świat jest szeroki. Dlaczego mamy pozostawić go pustyni?

— A więc wciąż marzysz, Alvinie — wtrącił z uśmiechem Jeserac. — Zastanawiałem się właśnie, co ci zostało do roboty.

Alvin nie odpowiedział; to pytanie coraz natarczywiej dręczyło go przez ostatnie kilka tygodni. Gdy schodzili ze wzgórza, kierując się w stroną Airlee, pogrążony w myślach, szedł za przyjaciółmi z tyłu. Czyż wieki, które nadejdą, będą jednym długim pasmem rozczarowań?

Odpowiedź spoczywała w jego rękach. Dopełnił swego przeznaczenia; teraz będzie mógł zacząć żyć.

Rozdział 26

W świadomości, że długo pożądany cel został w końcu osiągnięty i że życie zmieni teraz swój kształt w dążeniu do realizacji nowych zamierzeń, tkwi jakiś nieokreślony żal. Alvin czuł ten żal spacerując wśród lasów i pól Lys. Nie towarzyszył mu nawet Hilvar, ponieważ są chwile, kiedy człowiek musi być sam.

Nie włóczył się bez celu, chociaż nie wiedział, która z wsi będzie jego następnym przystankiem. Nie szukał określonego miejsca, ale nastroju, natchnienia na nową drogę życia. Diaspar nie potrzebowało go teraz; ferment, który zasiał w mieście, działał szybko i nie mógł już przyspieszyć ani spowolnić zachodzących tam zmian.

Ta spokojna kraina też się zmieni. Ostatnio często się zastanawiał, czy w swej nieprzepartej chęci zaspokojenia własnej ciekawości nie postąpił źle otwierając starożytne drogi pomiędzy obiema kulturami. Jednak dobrze na pewno się stało, że Lys dowiedziało się, iż ono również, tak jak Diaspar, powstało na fundamencie strachu i fałszu.

Czasami zastanawiał się, jaki kształt przybierze nowe społeczeństwo. Wierzył, że Diaspar wydostanie się w końcu z więzienia komórek pamięci i powróci znowu do cyklu życia i śmierci. Hilvar był pewien, że można do tego doprowadzić, jednak jego wyjaśnienia były zbyt skomplikowane, aby Alvin mógł je zrozumieć. Może nadejdą znowu czasy, kiedy do Diaspar powróci miłość.

Czy tego właśnie, zastanawiał się Alvin, zawsze w mieście brakowało? Czy tego właśnie szukał? Wiedział teraz, że chociaż ambicja i ciekawość zostaną już zaspokojone, pozostaje nadal tęsknota za uczuciem. Nikt nie żył prawdziwie, dopóki nie zaznał tej syntezy miłości i pożądania, o której istnieniu nawet nie marzył, zanim nie przybył do Lys.

Jako pierwszy od miliarda lat człowiek spacerował po planetach Siedmiu Słońc. Niewiele to jednak dlań znaczyło; czasami myślał, że oddałby wszystkie swoje dokonania za możność usłyszenia płaczu dziecka, o którym wiedziałby, że jest jego.

W Lys w ciągu jednego dnia mógł znaleźć wszystko, czego mu brakowało; wśród tych ludzi wyczuwał ciepło i zrozumienie, o które trudno było w Diaspar. Ale zanim spocznie, zanim znajdzie spokój, musi podjąć jeszcze jedną decyzję.

W jego rękach spoczywała teraz wielka potęga. Była to odpowiedzialność, której kiedyś szukał i przyjął z ochotą, ale teraz wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki się od niej nie uwolni. Pozbycie się jej byłoby jednak nadużyciem zaufania…