Выбрать главу

— Powinniśmy się im przyjrzeć, szefie — stwierdziła Corwi. — Sprawdzić, czy nie ma wśród nich nic niewłaściwego.

— Kurwa, staram się wam pomóc, tak? Chcecie mnie przymknąć za posiadanie zakazanych książek? Nie ma tu nic z klasy pierwszej, a to, co mamy z drugiej, z reguły można znaleźć w sieci, do chuja.

— Już dobrze, dobrze — odparłem i skinąłem dłonią, każąc mu mówić dalej.

— Przychodziła do nas i bardzo dużo rozmawialiśmy. Nie była z nami długo. Może ze dwa tygodnie. Nie pytajcie mnie, co robiła poza tym i tak dalej. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że przychodziła tu codziennie o najróżniejszych porach, żeby przeglądać książki albo rozmawiać ze mną o naszej historii, historii obu miast, o tym, co tu się dzieje, o naszych kampaniach i tak dalej.

— Jakich kampaniach?

— Nasi bracia i siostry siedzą w więzieniach. Tutaj i w Ul Qomie. Zamknięto ich tylko za przekonania. No wiecie, Amnesty International popiera nas w tej sprawie. Rozmawiamy z naszymi kontaktami. Zajmujemy się edukacją. Pomagamy nowym imigrantom. Urządzamy demonstracje.

W Besźel manifestacje unifikacjonistów były małe, ale niebezpieczne. Często dochodziło podczas nich do starć. Rzecz jasna miejscowi nacjonaliści starali się je rozpędzić, wyzywając uczestników od zdrajców, ale nawet najbardziej apolityczni spośród tubylców nie darzyli demonstrantów zbytnią sympatią. W Ul Qomie wyglądało to niewiele lepiej, tyle że na ogół nie pozwalano protestującym nawet się zgromadzić. Z pewnością gniewało to tamtejszych unifikacjonistów, ale przynajmniej chroniło ich przed pobiciem.

— Jak wyglądała? Czy dobrze się ubierała? Jaka była?

— Ehe, ubierała się elegancko. Można niemal powiedzieć, że szykownie. Wyróżniała się z tutejszego tłumu. — Roześmiał się do siebie. — Była też inteligentna. Wiecie, że z początku ją polubiłem. Byłem bardzo podekscytowany. Z początku.

Przerywał co chwila, czekając na nasze zachęty, by sprawić wrażenie, że nie mówi nam tego wszystkiego z własnej inicjatywy.

— A co się stało później? — zapytałem.

— Pokłóciliśmy się. Właściwie to ja się z nią pokłóciłem, bo mówiła niektórym towarzyszom dziwne rzeczy. Gdy tylko zajrzałem do biblioteki albo zszedłem na dół, słyszałem, że ktoś na nią wrzeszczy. Ona nigdy nie odpowiadała krzykiem. Mówiła spokojnie, ale wyprowadzała ich z równowagi. W końcu musiałem jej powiedzieć, żeby więcej tu nie przychodziła. Była… była niebezpieczna. — Znowu umilkł. Corwi i ja popatrzyliśmy na siebie. — Nie przesadzam — zapewnił. — To przez nią tu trafiliście, tak? To znaczy, że była niebezpieczna. — Wziął zdjęcie w rękę i przyjrzał się mu. Na jego twarzy uwidaczniały się kolejno litość, gniew, niechęć i strach. Ten ostatni z pewnością. Wstał i obszedł wkoło biurko. Wyglądało to śmiesznie. Pokoik był za mały, by po nim spacerować, ale on i tak próbował to robić. — Rozumiecie, problem polegał na tym… — Podszedł do małego okienka i wyjrzał przez nie, a potem znowu odwrócił się do nas. Jego sylwetka rysowała się na tle panoramy Besźel, Ul Qomy, czy może obu miast. — Ciągle pytała o najbardziej zwariowane elementy subkultury podziemia. Przesądy, plotki, miejskie legendy i inne takie wariactwa. Nie przejmowałem się tym zbytnio, bo mamy tu mnóstwo takiego syfu, a ona z pewnością była inteligentniejsza od świrów, którzy wierzą w podobne rzeczy. Pomyślałem sobie, że po prostu chce się zorientować, poznać miejscowe warunki.

— Nie był pan zaciekawiony?

— Pewnie, że byłem. Ładna, cudzoziemska dziewczyna, inteligentna i tajemnicza… Zaangażowana… — wyśmiał sam siebie po tym, gdy to powiedział. Skinął głową. — Pewnie, że tak. Interesują mnie wszyscy ludzie, którzy tu przychodzą. Niektórzy mówią mi coś o sobie, inni nie. Ale nie byłbym szefem tej komórki, gdybym próbował wyciągać z nich informacje. Jest tu taka kobieta, znacznie starsza ode mnie… Widuję ją od czasu do czasu już od piętnastu lat, ale nic o niej nie wiem, nawet jak się naprawdę nazywa. No dobra, to zły przykład, bo jestem właściwie pewien, że to wasza agentka, ale rozumiecie, w czym rzecz. Nikomu nie zadaję pytań.

— W co się wtedy angażowała? Byela Mar. Dlaczego stąd wyleciała?

— Posłuchajcie, wiecie, jak to jest. Jeśli ktoś się zajmuje takimi sprawami… — Zauważyłem, że Corwi zesztywniała, gotowa mu przerwać i kazać przejść do rzeczy. Dotknąłem jej, dając do zrozumienia, żeby zaczekała, pozwoliła mu mówić. Nie patrzył na nas, tylko na swój prowokacyjny plan. — Jeśli ktoś się zajmuje takimi sprawami, wie, na co się naraża… zdaje sobie sprawę, że jeśli przekroczy pewne granice, może mieć poważne kłopoty. Na początek może sobie ściągnąć na głowę was. Albo wykonać niewłaściwy telefon i narobić naszym braciom w Ul Qomie kłopotów z tamtejszymi glinami. Albo… są też gorsze rzeczy. — Popatrzył na nas. — Nie mogła tu zostać. Ściągnęłaby nam na głowę Przekroczeniówkę. Albo coś w tym rodzaju. Interesowała się… nie, to nie było zainteresowanie, tylko obsesja. Na punkcie Orciny. — Przyglądał mi się z uwagą, więc nie zareagowałem w żaden sposób poza przymrużeniem powiek. Byłem jednak zaskoczony. Corwi nawet nie drgnęła. Nie ulegało wątpliwości, że nie ma pojęcia, czym jest Orciny. Gdybym zaczął jej to teraz wyjaśniać, podważyłbym jej autorytet, ale nim zdecydowałem, jak zareagować, Drodin zaczął tłumaczyć, że Orciny to bajka. Tak przynajmniej twierdził. — Orciny to trzecie miasto, położone między dwoma. Kryje się w dissensi, spornych strefach, albo w miejscach uważanych przez besźan za część Ul Qomy, a przez ulqoman za należące do Besźel. Podczas rozłamu dawna wspólnota nie podzieliła się na dwie części, tylko na trzy. Orciny to tajemne miasto, które wszystkim kieruje.

Jeśli rozłam rzeczywiście się wydarzył. Początki miast ginęły w pomroce dziejów. Nikt nic na ten temat nie wiedział. Po obu stronach zniknęły wszelkie zapiski dotyczące całego stulecia. Mogło się wówczas wydarzyć wszystko. W tym tajemniczym, krótkim okresie dziejów zrodził się chaos naszej materialnej historii, anarchia chronologii, niepasujące do siebie pozostałości budzące w badaczach zachwyt i przerażenie. Wiemy tylko, że przybyli tu stepowi koczownicy. Po ich nadejściu zaczyna się wielusetletnia biała plama, skrywająca powstanie miast. Zachowały się relacje o pewnych wydarzeniach, mamy też filmy, książki i gry oparte na spekulacjach dotyczących okresu podwójnych narodzin. Wszystkie one budzą podejrzliwość cenzorów, przynajmniej w pewnym stopniu. Dopiero potem historia zaczyna się na nowo i są w niej Besźel oraz Ul Qoma. Czy to była schizma, czy raczej związek?

Jakby dwa przeplotowe kraje były za mało tajemnicze, bardowie wymyślili jeszcze trzeci, legendarne Orciny. Na najwyższych piętrach nieprzyciągających uwagi rzymskich domów miejskich, w pierwszych lepiankach zajmujących skomplikowany labirynt przestrzeni przydzielonych obu plemionom po rozłamie albo połączeniu, zrodził się maleńki trzeci gród, Orciny, ukryty między dwoma bardziej przebojowymi państwami-miastami. Wspólnota wyimaginowanych władców, być może wygnańców, w większości opowieści zajmujących się sekretnymi machinacjami umożliwiającymi im sprawowanie subtelnej, lecz niezachwianej władzy. W Orciny mieszkali iluminaci i tak dalej.

Jeszcze przed kilkoma dziesięcioleciami nikomu nie trzeba by tłumaczyć, co to jest Orciny. Owo miasto powszechnie występowało w bajkach dla dzieci, choćby w opowieści Król Shavil i morski potwór, który przybył do portu. Obecnie jednak bardziej popularni są Harry Potter i Power Rangers. Niewiele dzieci zna dawne bajki. Tak to już jest.

— Co właściwie próbuje nam pan powiedzieć? — odezwałem się. — Że Byela interesowała się etnografią? Kolekcjonowała ludowe bajania? — Wzruszył ramionami. Nie chciał na mnie patrzeć. Raz jeszcze spróbowałem go nakłonić, by wyrażał się jaśniej, ale on tylko ponownie wzruszył ramionami. — Dlaczego chciała rozmawiać o tym z wami? — zapytałem. — Po co właściwie się z wami skontaktowała?