Выбрать главу

— Szefie — odezwała się Corwi. Siedzieliśmy w narożnej kawiarni, Con ul Cai, którą często odwiedzałem. Ostentacyjnie zwracałem się do właściciela po imieniu, jak wielu jego besźańskich klientów. Zapewne nie znosił mnie z tego powodu. — Dlaczego tu przyszliśmy, do cholery?

— Daj spokój — odparłem. — Ulqomańskie żarcie. Wiesz, że masz na nie ochotę. — Zaproponowałem jej soczewicę z cynamonem i mocną, słodką herbatę. Odmówiła. — Chcę nasiąknąć atmosferą. Wniknąć w ducha Ul Qomy. Cholera, Lizbyet, jesteś inteligentną kobietą i nie mówię ci nic, o czym byś nie wiedziała. Pomóż mi w tym. — Zacząłem odliczać na palcach. — Ona tu była. Ta dziewczyna. Ta Fulana. Byela. — Mało brakowało, a powiedziałbym „Marya”. — Była tu jakieś trzy lata temu. Kręciła się przy podejrzanych miejscowych aktywistach politycznych, ale chodziło jej o coś innego, w czym nie mogli jej pomóc. O coś, co nawet oni uważali za podejrzane. Dlatego opuściła miasto. — Przerwałem. — I przeniosła się do Ul Qomy.

Zakląłem. Corwi również.

— Prowadziła badania, a potem przeniosła się na drugą stronę.

— Tak sądzimy.

— Tak sądzimy. A potem nagle wróciła tutaj.

— Martwa.

— Tak jest.

— Kurwa. — Corwi pochyliła się nad stolikiem i zaczęła z namysłem pochłaniać jedno z moich ciastek. Nagle zatrzymała się z pełnymi ustami. Przez dłuższą chwilę żadne z nas nie odzywało się ani słowem. — A więc to prawda. To pieprzone przekroczenie, tak? — stwierdziła wreszcie.

— Na to wygląda. Naprawdę myślę, że na to wygląda.

— Wróciła tu i ją załatwili. Albo zostawili ją tu po śmierci.

— Albo coś innego — zauważyłem.

— Chyba że przeszła granicę legalnie lub była tu przez cały czas. To, że Drodin jej nie widział, jeszcze nie świadczy…

Przypomniałem sobie telefon i zrobiłem sceptyczną minę mówiącą „być może”.

— Niewykluczone. Chyba był tego pewien. Tak czy inaczej, sprawa jest jasna.

— Hm…

— Dobra, powiedz, że to było przekroczenie. To będzie w porządku.

— Guzik, nie przekroczenie.

— Nie, posłuchaj — sprzeciwiłem się. — To będzie znaczyło, że to nie nasz problem. Przynajmniej jeśli zdołamy przekonać Komisję Nadzoru. Może powinienem się za to wziąć.

Łypnęła na mnie spode łba.

— Gówno ci dadzą. Słyszałam, że ostatnio…

— Będziemy musieli przedstawić im dowody. Na razie mamy tylko poszlaki, ale może to wystarczy.

— Sądząc z tego, co słyszałam, nie wystarczy. — Odwróciła wzrok, spoglądając za siebie. — Jesteś pewien, że chcesz to zrobić, szefie?

— Kurwa, tak. Kurwa, tak. Posłuchaj, rozumiem cię. Dobrze o tobie świadczy, że chcesz zatrzymać sprawę, ale posłuchaj, jeśli istnieje możliwość, że mamy rację… nie możesz prowadzić śledztwa w sprawie przekroczenia. Ta Zamordowana Cudzoziemka Byela Fulana zasługuje na to, by ktoś się zajął jej sprawą. — Przerwałem na chwilę, by Corwi spojrzała na mnie. — Nie jesteśmy najlepszymi ludźmi do tego zadania, Lizbyet. Ona zasługuje na coś lepszego niż to, co możemy jej dać. Nikt nie będzie skuteczniejszy od Przekroczeniówki. Chryste, kto może liczyć na to, że Przekroczeniówka wytropi jego mordercę?

— Tylko niewielu.

— Ehe. Dlatego musimy przekazać śledztwo. Komisja wie, że wszyscy chcą się pozbyć kłopotliwych spraw. Dlatego piętrzą przeszkody. — Popatrzyła na mnie z powątpiewaniem. — Nie mamy dowodów i nie znamy szczegółów, więc poświęćmy parę dni na ich poznanie. Albo przekonanie się, że jesteśmy w błędzie. Przyjrzyj się jej profilowi, jaki zdołaliśmy stworzyć. Wreszcie mamy wystarczająco wiele. Zniknęła z Besźel dwa, trzy lata temu i teraz znaleziono ją martwą. Może Drodin ma rację i rzeczywiście cały ten czas siedziała w Ul Qomie. Jawnie. Chcę, żebyś zadzwoniła w parę miejsc, tu i tam. Wiesz, co mamy. Cudzoziemka, badaczka historii i tak dalej. Dowiedz się, kim była. Jeśli ktoś spróbuje cię spławić, powiedz mu, że istnieje podejrzenie przekroczenia.

Wróciwszy do pracy, podszedłem do biurka Taskin.

— Dostałeś mojego SMS-a, Borlú?

— Pani Cerush, te wymyślne preteksty, dzięki którym próbuje się pani ze mną spotkać, stają się coraz mniej przekonujące.

— Dostałeś go i zacząłeś działać. Nie, nie licz na to, że z tobą ucieknę, Borlú. Z pewnością poczułbyś się rozczarowany. Chyba będziesz musiał chwilę zaczekać na rozmowę z komisją.

— Jak to załatwimy?

— Kiedy ostatnio robiłeś coś takiego, Borlú? Wiele lat temu, prawda? Posłuchaj, nie wątpię, że we własnej opinii zrobiłeś wsad. Nie patrz tak na mnie. Jaki jest twój ulubiony sport? Boks? Na pewno myślisz, że będą musieli przywołać… — jej głos spoważniał nagle — natychmiast, jak sądzę, ale nie zrobią tego. Będziesz musiał zaczekać, może nawet kilka dni.

— Myślałem, że…

— Ehe, kiedyś faktycznie tak było. Natychmiast by wszystko rzucili, by zająć się tą sprawą, ale czasy są niepewne, bardziej dla nas niż dla nich. Politycy się z tego nie cieszą, ani nasi, ani tamci, ale odkąd banda Syedra przyłączyła się do koalicji, uskarżając się głośno na słabość państwa, rząd nie chce sprawiać wrażenia, że przywołuje zbyt łatwo. Dlatego nie będą się z tym śpieszyć. Mają na głowie komisje śledcze w sprawie obozów dla uchodźców, a z tego z pewnością nie wyciągną żadnych korzyści.

— Jezu, chyba żartujesz? Wciąż jeszcze przejmują się tą garstką biednych sukinsynów?

Niektórym na pewno udało się przedostać do któregoś z miast, ale bez szkolenia dla imigrantów właściwie nie mieli szans uniknąć przekroczenia. Niepisane porozumienie głosiło, że gdy zdesperowani przybysze lądują na przeplotowych odcinkach brzegu, trafiają do tego miasta, którego straż graniczna ich zatrzymała i zamknęła w nadmorskich obozach. Ci, którzy mieli nadzieję dotrzeć do Ul Qomy, ale skończyli w Besźel, z pewnością czuli się przygnębieni.

— Jak zwał, tak zwał — odparła Taskin. — W grę wchodzą też inne kwestie. Muszą demonstrować dobre chęci. Nie odwołają oficjalnych spotkań i tak dalej, jak zrobiliby kiedyś.

— Skurwili się za jankeskie dolary.

— Nie chrzań. Jeśli rzeczywiście dostaną te dolary, to jestem za. Nie będą się dla ciebie śpieszyć, bez względu na to, kto zginął. A czy ktoś zginął?

* * *

Corwi nie potrzebowała wiele czasu, by się dowiedzieć wszystkiego, o co ją prosiłem. Wieczorem następnego dnia przyszła do mojego gabinetu, niosąc aktówkę.

— Właśnie przefaksowali mi to z Ul Qomy — oznajmiła. — Sprawdziłam wszystkie ślady. To nie takie trudne, kiedy się wie, od czego zacząć. Mieliśmy rację.

Tak, to była nasza ofiara. Jej akta, jej zdjęcie, nasza pośmiertna maska. Potem pojawiły się fotografie zrobione za życia. Ten widok zaparł mi dech w piersi. Zdjęcia były czarno-białe i zamazane przez faks, ale nieżyjąca już kobieta uśmiechała się na nich, paliła papierosa albo rozchylała usta, złapana w pół słowa. Potem były nasze ręczne notatki, informacje dotyczące ofiary, domniemane, a potem, na czerwono, bez znaków zapytania, te, które były pewne. Na dole umieszczono jej liczne wymyślone nazwiska, a na samym końcu prawdziwe.

Rozdział szósty

— Mahalia Geary.

Przy okrągłym stole — oczywiście antycznym, któż mógłby w to wątpić? — zgromadziły się oprócz mnie czterdzieści dwie osoby. Wszyscy siedzieli, przed nimi leżały aktówki. Ja stałem. Dwaj protokolanci siedzący w kabinach w kątach pokoju skrzętnie wszystko notowali. Widziałem stojące na blacie mikrofony, w pobliżu czekali zaś tłumacze.