Выбрать главу

— Mahalia Geary. Dwadzieścia cztery lata. Amerykanka. Panie i panowie, wszystkie te informacje zdobyła dla nas moja posterunkowa, Lizbyet Corwi. Wszelkie dane zawarte w papierach, które wam przesłałem.

Nie wszyscy czytali dokumenty. Niektórzy nawet nie otworzyli teczek.

— Amerykanka? — powtórzył ktoś.

Nie poznawałem wszystkich dwudziestu jeden przedstawicieli Besźel. Tylko niektórych. Kobieta w średnim wieku o prostej fryzurze z pasmem siwizny nad czołem, jak u uniwersyteckich filmoznawców — Shura Katrinya, minister bez teki. Powszechnie ją szanowano, ale jej czas już mijał. Mikhel Buric z Socjaldemokratów, oficjalnej opozycji. Młody, zdolny i wystarczająco ambitny, by zasiadać w kilku komisjach — bezpieczeństwa, handlu i sztuki — jednocześnie. Major Yorj Syedr, przywódca Bloku Narodowego, prawicowego ugrupowania, z którym premier Gayardicz zawiązał kontrowersyjną koalicję. Syedra uważano za polityka nie tylko brutalnego, lecz również niezbyt kompetentnego. Yavid Nyisemu, wiceminister kultury w gabinecie Gayardicza i wiceprzewodniczący komisji. Niektóre inne twarze również wyglądały znajomo. Wiedziałem, że po zastanowieniu przypomnę sobie nazwiska. Nie znałem nikogo z przedstawicieli Ul Qomy. Nie interesowałem się zbytnio międzynarodową polityką.

Większość ulqoman przerzucała dostarczone przeze mnie dokumenty. Troje miało na głowach słuchawki, ale większość władała besźańskim wystarczająco biegle, by mnie rozumieć. Czułem się dziwnie, nie przeoczając tych ludzi w oficjalnych ulqomańskich strojach — mężczyźni nosili koszule bez kołnierzyków i ciemne marynarki bez klap, a nieliczne kobiety suknie w kolorach, które w Besźel byłyby nielegalne. Ale przecież nie byłem teraz w Besźel.

Komisja Nadzoru spotyka się w wielkim, barokowym, łatanym betonem amfiteatrze położonym w samym środku starówki zarówno w Besźel, jak i w Ul Qomie. Budynek, jako jeden z nielicznych, nosi w obu miastach tę samą nazwę — Hala Łącznikowa — dlatego, że nie jest, ściśle mówiąc, przeplotem, ani nie tworzy serii jednolitości mieszających się z alteracjami — jedno piętro w Besźel, następne w Ul Qomie i tak dalej. Na zewnątrz w całości leży w obu miastach, wewnętrznie zaś jego większa część znajduje się w obu miastach albo w żadnym z nich. Wszyscy obecni — czterdziestu dwóch parlamentarzystów z obu państw, ich asystenci i ja — spotykali się w złączu, międzymieściu, na czymś w rodzaju jednej granicy nałożonej na drugą.

Osobiście odnosiłem wrażenie, że w pomieszczeniu przebywa ktoś jeszcze: ci, którzy byli powodem spotkania. Być może nie ja jeden wśród obecnych czułem się obserwowany.

Gdy członkowie komisji — przynajmniej niektórzy — zajęli się przeglądaniem papierów, ponownie podziękowałem im, że zechcieli mnie przyjąć. To był czysto polityczny gest z mojej strony. Spotkania Komisji Nadzoru odbywały się regularnie, ale musiałem czekać kilka dni, nim zgodzili się mnie wysłuchać. Pomimo ostrzeżeń Taskin próbowałem zwołać nadzwyczajne zebranie, by jak najszybciej pozbyć się odpowiedzialności za sprawę Mahalii Geary — któż chciałby, by jej zabójca nadal przebywał na wolności, a to był najlepszy sposób na zmianę tego stanu rzeczy — ale by tak się stało, konieczny byłby kryzys na epokową skalę, katastrofa albo wojna domowa.

A co z zebraniem w niepełnym gronie? Kilka osób z pewnością mogło się na chwilę oderwać od obowiązków? Niestety, szybko mnie poinformowano, że tego nie można zaakceptować. Taskin ostrzegała mnie i miała rację. Z każdym dniem moja niecierpliwość rosła, aż wreszcie Taskin podała mi najlepszy możliwy kontakt — osobistą sekretarkę jednego z zasiadających w komisji dygnitarzy, która wyjaśniła mi, że Besźańska Izba Handlowa nadzoruje obecnie jedne z coraz częstszych targów handlowych z udziałem zagranicznych inwestorów. To wykluczało udział Burica, który odnosił pewne sukcesy w organizacji podobnych imprez, a także Nyisemu, a nawet Syedra. Rzecz jasna podobne wydarzenia były nienaruszalną świętością. Katrinya miała umówione spotkania z dyplomatami, Hurian, przedstawiciel ulqomańskiej giełdy, niemożliwą do przełożenia rozmowę z tamtejszym ministrem zdrowia, i tak dalej. Specjalna sesja nie wchodziła w grę. Młoda ofiara morderstwa będzie musiała zaczekać kilka dni, na oficjalne zebranie, podczas którego w przerwie między nieuniknionym rozstrzyganiem wszelkich rozbieżności dotyczących korzystania ze wspólnych zasobów — niektórych większych sieci energetycznych, ścieków i kanalizacji, a także najbardziej przeplotowych budynków — otrzymam dwadzieścia minut na przedstawienie swojej sprawy.

Być może niektórzy znali podobne szczegóły, mnie jednak machinacje Komisji Nadzoru nigdy zbytnio nie interesowały. Stawałem przed nią już dwa razy, dawno temu. Rzecz jasna jej skład był wówczas inny. W obu przypadkach besźańska i ulqomańska strona patrzyły na siebie wilkiem. Wzajemne stosunki były wtedy gorsze. Komisja Nadzoru musiała się zbierać nawet w czasach, gdy byliśmy nieuczestniczącymi w działaniach wojennych zwolennikami jednej ze stron, jak podczas drugiej wojny światowej — to nie była najlepsza godzina Ul Qomy. Ówczesne sesje z pewnością były bardzo krępujące. Pamiętam jednak ze szkoły, że spotkań nie urządzano podczas dwóch krótkich, katastrofalnych wojen domowych. Tak czy inaczej, obecnie nasze państwa zmierzały, w raczej wymuszony sposób, w stronę zbliżenia.

Żadna z dwóch spraw, które przedstawiałem uprzednio komisji, nie była aż tak pilna. W pierwszym przypadku chodziło o przekroczenie dotyczące przemytu. To jest najczęstsza przyczyna. Gang działający w zachodnim Besźel zaczął handlować narkotykami produkowanymi z oczyszczonych ulqomańskich leków. Przestępcy odbierali przesyłki na rubieżach miasta, nieopodal końca biegnącej ze wschodu na zachód linii kolejowej, jednej z dwóch przecinających Ul Qomę na cztery kwadranty. Ulqomański łącznik wyrzucał paczki z pociągów. W północnej części Besźel na krótkim odcinku znajduje się przeplot, w którym nasze tory służą także ulqomańskim pociągom. Co więcej, długie kilometry łączących nas z północnymi sąsiadami torów — które biegną przez górski wąwóz ku naszej granicy, gdzie przeradzają się w jedną linię nie tylko w twardej rzeczywistości, lecz również prawnie — do tego punktu oficjalnie uważa się za dwie odrębne trasy. W rozmaitych punktach tej linii z ulqomańskich pociągów wyrzucano paczki z medycznymi środkami, które lądowały przy torach, w ulqomańskich krzakach. Zabierano je jednak w Besźel, a to było przekroczenie.

Nie udało się nam złapać winnych na gorącym uczynku, ale przedstawiliśmy dowody świadczące, że to było jedyne możliwe źródło. Komisja zgodziła się z nami i przywołała Przekroczeniówkę. Handel się skończył. Dostawcy zniknęli z ulic.

Druga sprawa dotyczyła mężczyzny, który zabił żonę, i gdy go ścigaliśmy, ogłupiały z przerażenia, przekroczył. Wszedł do sklepu w Besźel, zmienił ubranie i wyszedł w Ul Qomie. Przypadkiem nie udało się go zatrzymać natychmiast, ale szybko się zorientowaliśmy, co się stało. Zarówno my, jak i nasi ulqomańscy koledzy, przestrzegaliśmy granic tak skrupulatnie, że nie chcieliśmy go tknąć, choć wiedzieliśmy, gdzie się ukrywa w Ul Qomie. Zajęła się nim Przekroczeniówka i on również zniknął.

Minęło wiele czasu, odkąd ostatnio występowałem z podobną prośbą. Przemawiałem uprzejmie, starając się zrobić dobre wrażenie zarówno na besźańskich, jak i na ulqomańskich członkach komisji. A także na ukrytych mocach, które z pewnością obserwowały nas niepostrzeżenie.