Выбрать главу

Od tego obrazu odbiegają jedynie nieliczne artefakty poprzedników, umieszczone w szklanych pojemnikach, pilnie strzeżonych i wyposażonych w alarmy. Są konkretne, ale tajemnicze. Po drodze do wyjścia zerknąłem na niektóre: figurkę Wenus o obwisłych piersiach, wyposażoną w zaczep, z którym mogła się kiedyś łączyć dźwignia albo przekładnia; prymitywnie wykonaną osę z metalu, wyblakłą w ciągu stuleci; kości do gry zrobione z bazaltu. Pod każdym eksponatem umieszczono podpis wyrażający domysły historyków.

Interwencja Syedra nie brzmiała przekonująco. Miałem wrażenie, że po prostu postanowił wyrazić swój sprzeciw wobec pierwszej petycji przedstawionej komisji i pech chciał, że to była akurat moja. Trudno było podważać jej prawomocność, co świadczyło, że motywacje majora są wątpliwe. Gdybym zajmował się polityką, w żadnym wypadku nie poparłbym takiego przywódcy. Niemniej jednak jego ostrożność nie była całkowicie nieuzasadniona.

Moce Przekroczeniówki są niemal nieograniczone. Przerażające. Krępuje ją jedynie fakt, że wolno jej interweniować tylko w ściśle określonych sytuacjach. Przestrzeganie definiujących je zasad ma kluczowe znaczenie dla obu miast.

Dlatego właśnie w stosunkach między Besźel, Ul Qomą a Przekroczeniówką funkcjonują skomplikowane mechanizmy gwarantujące zachowanie równowagi politycznej. Poza przypadkami nagłych, oczywistych przekroczeń — zbrodnie, katastrofy, czy inne wypadki, takie jak wyciek chemikaliów, wybuch gazu czy chory psychicznie przestępca atakujący obywateli przebywających za granicą — komisja wetuje każdą próbę przywołania. W końcu oznacza ono, że Besźel i Ul Qoma wyrzekają się Wszelkiego wpływu na bieg wydarzeń.

Nawet po takich nagłych wypadkach, gdy nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby zaprzeczyć celowości przywołania, przedstawiciele obu miast starannie sprawdzają ex post facto zaakceptowane przedtem usprawiedliwienia interwencji. Formalnie rzecz biorąc, mają prawo zakwestionować wszystkie. Byłby to absurd, ale komisja nie zamierzała wystawiać na szwank swego autorytetu przez zaniedbywanie podobnych formalności.

Oba miasta potrzebują Przekroczeniówki. A czym byłaby Przekroczeniówka bez ich integralności?

Corwi czekała na mnie na zewnątrz.

— I co? — zapytała, podając mi kubek z kawą. — Co ci powiedzieli?

— Hm, przekażą sprawę, ale nieźle mnie przećwiczyli. — Ruszyliśmy w stronę radiowozu. Wszystkie ulice otaczające Halę Łącznikową były przeplotem i po drodze do samochodu przeszliśmy przez grupę rozmawiających ze sobą ulqoman, przeoczając ich. — Wiesz, kto to jest Syedr?

— Ten faszystowski kutafon? Pewnie.

— Starał się zrobić wrażenie, że zablokuje przywołanie. To było naprawdę dziwaczne.

— Blok Narodowy nienawidzi Przekroczeniówki, prawda?

— To również jest dziwaczne. Równie dobrze mogliby nienawidzić powietrza. Co więcej, jest nacjonalistą. Bez Przekroczeniówki nie będzie Besźel. Straci ojczyznę.

— To skomplikowana sprawa — przyznała. — Potrzebujemy Przekroczeniówki, ale to oznacza, że jesteśmy od niej zależni. Wśród nacjonalistów istnieje podział na zwolenników równowagi sił i triumfalistów. Może Syedr jest triumfalistą. Oni uważają, że Przekroczeniówka broni Ul Qomy, że bez niej Besźel przejęłoby pełnię władzy.

— Chcą sobie podporządkować Ul Qomę? Żyją w świecie fantazji, jeśli wierzą, że Besźel może wygrać. — Corwi zerknęła na mnie. Oboje wiedzieliśmy, że to prawda. — Zresztą to nie ma znaczenia. To chyba był tylko pusty gest.

— Syedr to pierdolony idiota. Nie dość, że jest faszystą, to do tego niezbyt inteligentnym. Kiedy dostaniemy zgodę?

— Myślę, że za dzień albo dwa. Mam wrażenie, że jeszcze dzisiaj zagłosują nad wszystkimi przedstawionymi wnioskami.

Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak to jest zorganizowane.

— To co będziemy robić do tej pory? — zapytała nerwowo.

— Jak rozumiem, masz mnóstwo innych zadań? To nie jest twoja jedyna sprawa.

Zerknąłem na nią, prowadząc samochód.

Okrążyliśmy Halę Łącznikową. Jej ogromne wejście wygląda jak sztuczna, świecka jaskinia. Gmach znacznie przerasta rozmiarami katedrę, a nawet Koloseum. Od wschodu i zachodu jest otwarty do wysokości około piętnastu metrów, tworząc aleję, częściowo osłoniętą wspartym na kolumnach dachem. Dwa pasy ruchu oddziela od siebie ściana, a na obu umieszczono posterunki celne.

Było tam mnóstwo pieszych i pojazdów. Do środka wjeżdżały samochody osobowe i furgonetki, zatrzymujące się przy wschodnim posterunku, gdzie sprawdzano paszporty i inne dokumenty, udzielając pozwolenia na opuszczenie Besźel lub czasami go odmawiając. Strumień pojazdów jest nieprzerwany. Nieco dalej, w międzymieściu położonym wewnątrz hali, między dwoma posterunkami, ustawia się druga kolejka, czekająca pod zachodnią bramą na wpuszczenie do Ul Qomy. Na drugim pasie pojazdy posuwają się w przeciwną stronę.

Po podstemplowaniu pozwoleń przekraczający granicę opuszczają halę na jej drugim końcu, wyjeżdżając za granicę. Często, na przeplotowych uliczkach starówki albo starówki, wracają w to samo miejsce, w którym byli przed chwilą, tyle że pod inną jurysdykcją.

Jeśli ktoś chce się udać do budynku fizycznie sąsiadującego z tym, w którym mieszka, ale znajdującego się w tym drugim mieście, musi pamiętać, że stoi on przy innej ulicy, w nieprzyjaznym państwie. Cudzoziemcy rzadko potrafią to zrozumieć. Żaden besźanin nie może po prostu pójść do odległego o kilka kroków domu znajdującego się w alteracji, nie dopuszczając się przekroczenia.

Musi najpierw przejść przez Halę Łącznikową i opuścić Besźel. Potem może wrócić w to samo, fizycznie, miejsce, ale jako turysta, podziwiający widoki w obcym kraju. Gdy znajdzie się w punkcie dzielącym współrzędne z miejscem jego zamieszkania, ujrzy ulicę, której nigdy dotąd nie widział, architekturę, którą zawsze przeoczał. Dotrze do ulqomańskiego domu sąsiadującego z jego własnym, znajdującym się teraz w innym mieście i niedostrzegalnym dla niego, dopóki nie wróci przez halę do Besźel.

Hala Łącznikowa jest jak szyjka klepsydry, punkt wejścia i wyjścia, pępowina łącząca ze sobą miasta. Cały gmach ma kształt leja przepuszczającego gości z jednego państwa do drugiego.

Istnieją miejsca, w których nie ma przeplotu, ale na teren Besźel wdziera się wąski pasek Ul Qomy. Pamiętam z dzieciństwa, że wszyscy skrzętnie przeoczaliśmy Ul Qomę, czego nieustannie uczyli nas rodzice i nauczyciele — ostentacja, z jaką my i nasi ulqomańscy rówieśnicy przeoczaliśmy się nawzajem, gdy byliśmy grostopicznie blisko siebie, mogła budzić podziw. Rzucaliśmy kamieniami nad alteracją, omijaliśmy ją, nadkładając drogi przez Besźel, podnosiliśmy je i debatowaliśmy, czy zrobiliśmy coś złego. Rzecz jasna Przekroczeniówka nigdy się nie objawiła. Podobnie postępowaliśmy z miejscowymi jaszczurkami. Kiedy je podnosiliśmy, zawsze były martwe, i mówiliśmy, że zabiła je krótka powietrzna podróż przez Ul Qomę, choć zapewne winne było lądowanie.

— To wkrótce przestanie być nasz problem — zapewniłem, przyglądając się grupce ulqomańskich turystów wchodzących na obszar Besźel. — Mówię o Mahalii. O Byeli. Fulanie N.N.

Rozdział siódmy

Lot do Besźel ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych wymaga w najlepszym razie jednej przesiadki. Wszyscy wiedzą, że trudno się do nas dostać. Besźel ma bezpośrednie połączenia lotnicze z Budapesztem, Skopje i Atenami. Dla Amerykanów zapewne najlepsza jest ta ostatnia opcja. Formalnie rzecz biorąc, dotrzeć do Ul Qomy byłoby im jeszcze trudniej, z uwagi na blokadę, ale wystarczyłoby pojechać do Kanady, skąd mogliby polecieć bezpośrednio. W Nowym Wilku obsługiwanych jest znacznie więcej międzynarodowych połączeń lotniczych.