Выбрать главу

— Co wam powiedziała? — zapytałem. Thacker wstał i wachlował się dłonią, dając do zrozumienia, że wszyscy powinni się uspokoić.

— Jakiś mały skurwysynek na konferencji powiedział Mahalii, że jej praca to cholerna zdrada. Ktoś próbował ją załatwić, odkąd się tu zjawiła.

— John, przestań, wszystko ci się miesza. Za pierwszym razem, kiedy ten człowiek to powiedział, była tutaj, w Besźel, nie w Ul Qomie, i on nie był z Najpierw Qoma, tylko z tych tutejszych nacjonalistów albo Prawdziwych Obywateli, pamiętasz?

— Chwileczkę — odezwałem się. — Najpierw Qoma? I ktoś coś jej powiedział, gdy była w Besźel? Kiedy to się stało?

— Zaczekaj, szefie — wtrąciła pośpiesznie Corwi po besźańsku.

— Chyba wszystkim przyda się chwila przerwy — poparł ją Thacker.

Starał się uspokoić Gearych, jakbyśmy w jakiś sposób ich oszukali, ja zaś przeprosiłem ich, jakbym rzeczywiście był winny. Wiedzieli, że oczekuje się od nich, iż zostaną w hotelu. Zostawiliśmy na dole dwóch funkcjonariuszy, by się upewnić, że nie spróbują nigdzie chodzić. Zapewniliśmy, że zawiadomimy ich, gdy tylko się dowiemy, że przybyły dokumenty potrzebne do przekroczenia granicy, i że jutro do nich wrócimy. Tymczasem podałem im numery do siebie, na wypadek, gdyby potrzebowali jakichś informacji.

— Złapią go — zapewniła Corwi. — Przekroczeniówka się tym zajmie. Możecie być tego pewni.

— Swoją drogą, to jest Qoma Najpierw, nie Najpierw Qoma — powiedziała mi, gdy wyszliśmy z pokoju. — To ulqomański odpowiednik Prawdziwych Obywateli. Najwyraźniej są równie sympatyczni, jak ci nasi, ale znacznie lepiej się ukrywają. Kurewsko się cieszę, że to nie nasz problem.

Prawdziwi Obywatele, jeszcze bardziej radykalni w swej miłości do Besźel niż Blok Narodowy Syedra, organizowali marsze przebrani w przypominające mundury stroje i wygłaszali przerażające przemówienia. Działali na granicy legalności. Nigdy nie zdołaliśmy udowodnić, że są odpowiedzialni za ataki na Dzielnicę Ulqomańską, ambasadę Ul Qomy, meczety, synagogi, lewicowe księgarnie i naszą nieliczną populację uchodźców. Kilkakrotnie udało się nam — w tym przypadku nam znaczy oczywiście policzai — ująć sprawców, którzy byli członkami PO, ale organizacja odcięła się od ataków i żaden sędzia do tej pory jej nie zdelegalizował.

— A Mahalia podpadła i jednym, i drugim.

— Tak mówi jej ojciec. Nie wie tego na pewno…

— Ale my wiemy, że dawno temu udało się jej rozwścieczyć tutejszych unifikacjonistów. A potem dokonała tej samej sztuki z tamtejszymi nacjonalistami? Czy są jacyś ekstremiści, których nie rozsierdziła? — Ruszyliśmy spod hotelu. — Wiesz co — dodałem — to spotkanie z Komisją Nadzoru… było bardzo dziwne. To, co mówili niektórzy z nich…

— Syedr?

— Z pewnością, ale nie tylko on. Część tego, co mówili, nie miała wtedy dla mnie sensu. Może powinienem uważniej śledzić wydarzenia polityczne. Pewnie zacznę to robić. — Umilkłem na chwilę. — Może powinniśmy wypytać paru ludzi.

— Po kiego, szefie? — Corwi odwróciła się na siedzeniu. Nie Wyglądała na rozgniewaną, tylko zdziwioną. — Po co właściwie ich o to wszystko pytałeś? Za parę dni politykierzy przywołają Przekroczeniówkę i ona już się zajmie tym syfem. Biada temu, kto wykończył Mahalię. Wiesz co? Nawet jeśli odkryjemy teraz jakieś ślady i tak niedługo zabiorą nam sprawę. To zwykła strata czasu.

— Ehe. — Skręciłem nieco, by ominąć ulqomańską taksówkę, przeoczając ją w takim stopniu, jak to tylko możliwe. — Masz rację. Ale muszę przyznać, że imponuje mi ktoś, kto zdołał rozjuszyć taką masę świrów, zwłaszcza że wielu z nich jest gotowych w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł. Nacjonaliści besźańscy i ulqomańscy, antynacjonaliści…

— Niech Przekroczeniówka się tym zajmie. Miałeś rację, szefie. Mahalia na to zasłużyła.

— Zasłużyła i dostanie ją. — Wskazałem przed siebie. — Avanti. Ale na razie ma tylko nas.

Rozdział ósmy

Albo to było nadnaturalne wyczucie, albo komisarz Gadlem kazał jakiemuś technikowi przerobić nasz system, bo gdy tylko wchodziłem do gabinetu, e-maile od niego zawsze tkwiły na samej górze skrzynki.

Tekst najnowszego brzmiał:

Znakomicie. Jak rozumiem, państwo G. siedzą bezpiecznie w hotelu. Raczej nie chcę, żebyś marnował całe dni na biurokrację (jestem pewien, że się ze mną zgodzisz), ograniczcie się zatem do uprzejmego nadzoru, dopóki wszystkie formalności nie będą załatwione. Możesz uznać robotę za wykonaną.

Gdy nadejdzie ten czas, będę musiał przekazać wszystkie zebrane przez nas informacje. Gadlem chciał mi powiedzieć, że nie ma sensu marnować czasu ani wysiłków i powinienem zdjąć nogę z gazu. Sporządziłem mnóstwo notatek, które nie będą czytelne dla nikogo poza mną, a po upływie godziny również i dla mnie, ale za to skatalogowałem wszystkie starannie. Zawsze tak pracowałem. Przeczytałem kilkakrotnie e-maila od Gadlema, za każdym razem wznosząc oczy ku niebu. Zapewne mamrotałem też na głos do siebie.

Potem poświęciłem trochę czasu na sprawdzanie numerów — w sieci i za pośrednictwem żywej operatorki z centrali — po czym wykręciłem numer. W słuchawce rozległa się seria stuków, towarzyszących przechodzeniu sygnału przez kolejne międzynarodowe połączenia.

Dwukrotnie trafiałem na automatyczną sekretarkę, ale za trzecim razem odpowiedział mi ludzki głos:

— Wykopaliska Bol Ye’an.

Mężczyzna dobrze mówił po illitańsku, ale miał wyraźny, północnoamerykański akcent.

— Dzień dobry — odpowiedziałem po angielsku. — Próbuję się skontaktować z profesor Nancy. Zostawiałem jej wiadomości, ale…

— Przepraszam, kto mówi?

— Inspektor Tyador Borlú z besźańskiej Brygady Najpoważniejszych Zbrodni.

— Och. Och… — jego ton zmienił się nagle. — Chodzi o Mahalię, prawda? Inspektorze… niech pan chwilę zaczeka, spróbuję znaleźć Izzy.

Nastała długa przerwa, wypełniona głucho brzmiącym szumem.

— Mówi Isabelle Nancy.

Jej głos brzmiał niespokojnie, w niczym nie przypominał tego, który poznałem z poczty głosowej. Akcent wziąłbym za amerykański, gdybym nie wiedział, że kobieta pochodzi z Toronto.

— Pani profesor, jestem Tyador Borlú z besźańskiej Policzai. BNZ. Chyba rozmawiała już pani z moją koleżanką, posterunkową Corwi. Czy odebrała pani moje wiadomości?

— Tak, inspektorze. Proszę przyjąć moje przeprosiny. Chciałam panu odpowiedzieć, ale to wszystko było takie… takie… najserdeczniej przepraszam…

Co chwila przechodziła z angielskiego na besźański, którym władała bardzo dobrze, i z powrotem.

— Rozumiem, pani profesor. Mnie również jest bardzo przykro z powodu tego, co spotkało pannę Geary. Wiem, że to musiało być wyjątkowo trudne dla pani i pani współpracowników.

— Tak, jestem… wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, inspektorze. Naprawdę wstrząśnięci. Nie wiem, co panu powiedzieć. Mahalia była wspaniałą dziewczyną i…

— Oczywiście.

— Gdzie pan jest? Czy przebywa pan… na miejscu? Chciałby się pan ze mną spotkać?

— Obawiam się, że dzwonię zza granicy, pani profesor. Nadal przebywam w Besźel.

— Rozumiem. W takim razie… w czym mogę panu pomóc, inspektorze? Czy jest jakiś problem? To znaczy, poza tym głównym problemem… — Wstrzymałem oddech. — Lada dzień spodziewam się odwiedzin rodziców Mahalii.

— Tak, niedawno z nimi rozmawiałem. Ambasada załatwia dla nich formalności i wkrótce powinni się u was zjawić. Nie, dzwonię, bo chciałem się czegoś dowiedzieć o Mahalii i o tym, czym się zajmowała.