Выбрать главу

— Niech pan wybaczy, inspektorze Borlú, ale miałam wrażenie, że ta zbrodnia… myślałam, że przywołacie Przekroczeniówkę…

Zapanowała nad sobą i mówiła teraz tylko po besźańsku, dałem więc sobie spokój z angielskim, którego wcale nie znałem lepiej niż ona nasz język.

— Tak, Komisja Nadzoru… przepraszam, pani profesor, nie wiem, jak dobrze orientuje się pani w tych sprawach. Ale, tak, przekażemy odpowiedzialność za śledztwo. Rozumie pani, jak to wygląda, prawda?

— Tak mi się zdaje.

— W porządku. Próbuję po prostu uporządkować sprawę. Właściwie to tylko ciekawość. Dowiedzieliśmy się interesujących rzeczy o Mahalii. Chciałbym usłyszeć coś więcej na temat jej pracy. Czy mogłaby mi pani pomóc? Była pani jej promotorką, prawda? Czy może pani poświęcić mi kilka minut?

— Oczywiście, inspektorze. Czekał pan już wystarczająco długo. Nie wiem, co właściwie…

— Chciałem się dowiedzieć, nad czym pracowała. A także poznać historię jej współpracy z panią i w ramach waszego Programu badawczego. Proszę mi też trochę opowiedzieć o Bol Ye’an. Mahalia zajmowała się badaniami nad Orciny, jak rozumiem.

— Słucham? — Isabelle Nancy była wyraźnie wstrząśnięta. — Orciny? Z pewnością nie. To jest wydział archeologii.

— Niech mi pani wybaczy, ale odniosłem wrażenie… co to ma za znaczenie, że to wydział archeologii?

— Gdyby zajmowała się studiami nad Orciny, a mogą istnieć znakomite powody, by to robić, robiłaby doktorat z folklorystyki, antropologii albo może literatury porównawczej. Co prawda, granice między dziedzinami ostatnio się zamazują, a Mahalia należała do młodych archeologów bardziej zainteresowanych Foucaultem i Baudrillardem niż Gordonem Childe’em albo kielniami. — W jej głosie nie było gniewu, a raczej smutna wesołość. — Ale nie przyjęlibyśmy jej, gdyby jej temat nie dotyczył prawdziwej archeologii.

— A jaki to był temat?

— Bol Ye’an to stare wykopaliska, inspektorze.

— Niech mi pani opowie.

— Jestem pewna, że słyszał pan o kontrowersjach otaczających dawne artefakty odkryte w tym regionie, inspektorze. W Bol Ye’an odkopujemy zabytki sprzed dobrych paru tysiącleci. Bez względu na to, w jaką teorię rozłamu pan wierzy, podziału czy konwergencji, te artefakty są starsze niż Besźel i Ul Qoma. To zabytki poprzedników.

— Z pewnością są nadzwyczajne.

— Oczywiście. A także całkowicie niezrozumiałe. Zdaje pan sobie sprawę, że prawie nic nie wiemy o kulturze, która je stworzyła?

— Tak sądzę. Dlatego właśnie to jest interesujące, prawda?

— Hm… tak. A także z uwagi na panującą u was sytuację. Mahalia próbowała odczytać z zestawu przekładni i temu podobnych rzeczy coś, co tytuł jej pracy zwał „Hermeneutyką tożsamości”.

— Nie jestem pewien, czy to rozumiem.

— To znaczy, że wykonała dobrą robotę. Zadaniem doktoranta jest spowodować, by po paru latach nikt już nie rozumiał, o co mu chodzi, w tym również promotor. Rozumie pan, to był żart. Jej praca miałaby wpływ na teorie dotyczące dwóch miast. Skąd się wzięły i tak dalej. Nie chciała pokazywać kart, nigdy więc nie byłam pewna, jaka jest w danym miesiącu jej opinia, ale miała jeszcze parę lat, by się zdecydować. Albo po prostu coś wymyślić.

— To znaczy, że pomagała przy samych wykopaliskach?

— Oczywiście. Większość naszych studentów to robi. Niektórzy potrzebują tego do swoich prac, inni dlatego, że to jeden z warunków wypłaty stypendium, a jeszcze inni z obu tych powodów. Są też tacy, którzy po prostu próbują się nam podlizać. Mahalia dostawała parę groszy, ale przede wszystkim chciała dotknąć artefaktów własnymi rękami.

— Rozumiem. Przepraszam, pani profesor, odniosłem wrażenie, że zajmowała się Orciny.

— Kiedyś się tym interesowała. Najpierw przybyła do Besźel, na konferencję zorganizowaną kilka lat temu.

— Tak, chyba o niej słyszałem.

— Zgadza się. Wywołała lekki skandal, bo wtedy bardzo ją pasjonowało Orciny. Była wręcz czymś w rodzaju bowdenistki i pracy, którą przedstawiła, nie przyjęto zbyt dobrze. Doprowadziła nawet do protestów. Podziwiałam jej odwagę, ale w ten sposób do niczego by nie doszła. Kiedy zgłosiła się z prośbą o otwarcie doktoratu, szczerze mówiąc, zdziwiłam się, że wybrała mnie. Oznajmiłam jej jasno, co mogę zaakceptować, a czego nie. Ale… no wie pan, nie mam pojęcia, co czytała w wolnym czasie, ale wiem, co pisała. Przesyłała mi kolejne rozdziały doktoratu i wszystkie były, hm, w porządku.

— W porządku? — powtórzyłem. — To nie brzmi…

— Hm, szczerze mówiąc, poczułam się odrobinę, tylko odrobinę, rozczarowana. Mahalia była inteligentna. Wiedziałam o tym, bo, rozumie pan, na seminariach i tak dalej spisywała się rewelacyjnie. Przy tym pracowała bardzo ciężko. Była „kujonem”, jak to mówimy. — To słowo wypowiedziała po angielsku. — Cały czas siedziała w bibliotece. Ale te rozdziały…

— Były słabe?

— Niezłe. W sumie całkiem niezłe. Obroniłaby pracę bez trudu, ale raczej nie przewróciłaby świata do góry nogami. No wie pan, fragmenty były pozbawione wyrazu. Biorąc pod uwagę, ile godzin Mahalia jej poświęcała, praca wyglądała blado. Mówię o źródłach i tak dalej. Rozmawiałam o tym z Mahalią, obiecała, że, no wie pan, postara się bardziej.

— Czy mógłbym zobaczyć tę pracę?

— Jasne — odparła, wyraźnie zaskoczona. — To znaczy, nie jestem pewna. Musiałabym się zastanowić nad etyczną stroną zagadnienia. Mam rozdziały, które od niej dostałam, ale są niewygładzone, Mahalia chciała jeszcze nad nimi popracować. Gdyby były ukończone i publicznie dostępne, nie byłoby żadnego problemu, ale tak… Czy mogę się jakoś z panem skontaktować? Zapewne powinna była publikować fragmenty pracy w czasopismach, zgodnie ze zwyczajem, ale ona tego nie robiła. O tym również z nią rozmawiałam i zapewniła, że postara się to zmienić.

— Co to znaczy „bowdenistka”, pani profesor?

— Och. — Zaśmiała się. — Przepraszam. Chodzi o źródło tych bzdur o Orciny. Biedny David nie podziękowałby mi za to, że użyłam tego terminu. Bowdeniści to ludzie zainspirowani wczesnymi pracami Davida Bowdena. Zna je pan?

— Nie.

— Przed laty napisał książkę pod tytułem Między miastem a miastem. Nie słyszał pan o niej? Była bardzo popularna wśród późnych dzieci kwiatów. Po raz pierwszy od pokolenia ktoś potraktował kwestię Orciny poważnie. Pewnie nie ma w tym nic dziwnego, że nie zna pan tej książki. Nadal jest zakazana zarówno w Besźel, jak i w Ul Qomie. Nie znajdzie jej pan nawet w uniwersyteckich bibliotekach. Pod pewnymi względami to świetna książka. Bowden wykonał wspaniałą pracę w archiwach i odkrył trochę analogii i połączeń, które… hm, nadal wydają się interesujące. Ale całość to było czyste wariactwo.

— Dlaczego?

— Dlatego, że on naprawdę wierzył w Orciny! Połączył wszystkie te wzmianki w jedną całość, znalazł nowe, stworzył z nich coś w rodzaju pramitu, a potem przeinterpretował je za pomocą teorii spiskowej. David… dobra, muszę zachować w tej sprawie pewną ostrożność, inspektorze, ponieważ, szczerze mówiąc, nigdy nie byłam przekonana, że on naprawdę w to wierzy. Podejrzewałam, że to była dla niego tylko gra. Niemniej w książce twierdził, że to wszystko prawda. Przybył do Ul Qomy, a stąd wybrał się do Besźel. Kilkakrotnie przenosił się z jednego miasta do drugiego. Nie wiem, jak zdołał to załatwić, ale zapewniam, że wszystko odbywało się legalnie. Głosił, że udało mu się odnaleźć ślady Orciny. Posunął się też dalej. Twierdził, że Orciny to nie tylko miejsce, które powstało w szczelinach między Besźel a Ul Qomą od chwili ich założenia, podziału albo połączenia. Nie pamiętam, do którego obozu należał w kwestii rozłamu. Nie, on utrzymywał, że ono nadal istnieje.