Выбрать главу

— Orciny?

— W rzeczy samej. Tajna kolonia. Miasto między miastami, którego mieszkańcy ukrywają się na oczach wszystkich.

— Słucham? Jak to robią? I czym się zajmują?

— Są niedostrzegalni, jak besźanie dla ulqoman i na odwrót. Chodzą po ulicach, przeoczani przez wszystkich, i nadzorują oba miasta. Kryją się nawet przed Przekroczeniówką. A co właściwie robią? Kto wie? Mają swe tajne plany. Nie wątpię, że w sieci wciąż toczy się na ten temat debata wśród wyznawców teorii spiskowych. David zapowiedział, że przejdzie do Orciny i zniknie.

— O kurde!

— Otóż to. I to przyniosło mu sławę. Niech pan to sprawdzi w Google’u. Tak czy inaczej, kiedy poznaliśmy Mahalię, była niepoprawną bowdenistką. Polubiłam ją, bo była odważna, i nawet jeśli wierzyła w niedorzeczne teorie, nie brakowało jej polotu i inteligencji. Ale Orciny to żart, rozumie pan? Zadawałam sobie nawet pytanie, czy Mahalia o tym wie, czy może sama z nas kpi?

— Ale już się tym nie zajmowała?

— Żaden poważny uczony nie zgodzi się być promotorem bowdenistycznego doktoratu. Kiedy się zapisała, oznajmiłam jej to jednoznacznie. Roześmiała się tylko i powiedziała, że już z tego wyrosła. Jak już mówiłam, zdziwiłam się, że zgłosiła się do mnie. Moje prace nie są tak awangardowe jak to, czym się zajmowała.

— Nie przepada pani za Foucaultami i Ziżkami?

— Szanuję ich, oczywiście, ale…

— Czy nie ma tu żadnych tego rodzaju, powiedzmy, teoretyków, do których mogłaby się zgłosić?

— Są, ale Mahalia powiedziała, że chce mieć kontakt z prawdziwymi znaleziskami. Jestem specjalistką od artefaktów. Jeśli chodzi o moich bardziej zainteresowanych filozofią kolegów… no cóż, wielu z nich nie pozwoliłabym nawet strzepnąć kurzu z amfory. — Roześmiałem się. — Myślę, że z jej punktu widzenia to miało sens. Naprawdę bardzo chciała się zapoznać z fizyczną stroną naszej pracy. Byłam zaskoczona, ale ucieszyłam się. To unikatowe znaleziska, rozumie pan, inspektorze?

— Sądzę, że tak. Oczywiście słyszałem wszystkie pogłoski.

— Ma pan na myśli ich magiczne moce? Chciałabym, żeby je miały. Ale i tak te wykopaliska są jedyne w swoim rodzaju. Materialna kultura, z którą mamy do czynienia, jest dla nas całkowicie niezrozumiała. Nigdzie na świecie nie można wykopać artefaktów wyglądających jak późny antyk najwyższej klasy, pięknych i skomplikowanych urządzeń z brązu pomieszanych z przedmiotami wyglądającymi na pochodzące z neolitu. Stratygrafia w ogóle nie trzyma się kupy. Niektórzy próbowali ją wykorzystać jako dowód mający obalić macierz Harrisa. Nie mieli racji, ale można zrozumieć, co nimi kierowało. Dlatego właśnie młodzi archeolodzy tak bardzo się interesują tymi wykopaliskami. Nie wspominając już o legendach. Wszystko to rzeczywiście tylko legendy, ale i tak najdziwniejsi badacze marzą o szansie ujrzenia wykopalisk na własne oczy. Niemniej spodziewałabym się, że Mahalia spróbuje się zwrócić do Dave’a, choć raczej nie miałaby szans na sukces.

— Do Dave’a? Bowdena? To on jeszcze żyje? Nadal uczy?

— Z pewnością żyje. Ale nawet gdy Mahalia jeszcze wierzyła w jego teorie, z pewnością nie zdołałaby go namówić, by został promotorem jej pracy. Idę o zakład, że zgłosiła się do niego, gdy badała tu teren, ale jestem przekonana, że natychmiast ją spławił. Odwołał swe twierdzenia już przed wielu laty. Stały się przekleństwem jego życia. Niech pan go sam zapyta. To był przejaw młodzieńczej głupoty, od której skutków nie może się uwolnić przez całe życie. Nigdy później nie opublikował nic godnego uwagi. Na całą karierę został wyznawcą Orciny. Sam to panu powie, jeśli go pan zapyta.

— Mogę to zrobić. Zna go pani?

— To mój kolega. Specjalistów od przedrozłamowej archeologii nie ma zbyt wielu. David również pracuje na Uniwersytecie Księcia Walii, choć na niepełnym etacie. Mieszka tutaj, w Ul Qomie.

Profesor Nancy kilka miesięcy każdego roku spędzała w swym mieszkaniu w uniwersyteckiej dzielnicy Ul Qomy. Uniwersytet Księcia Walii i inne kanadyjskie instytucje z radością wykorzystywały fakt, że Stany Zjednoczone — z powodów, do których wstydziła się przyznać nawet większość amerykańskich prawicowców — postanowiły bojkotować Ul Qomę. Kanada wykorzystała tę lukę, z entuzjazmem tworząc więzi ekonomiczne i akademickie z naszym sąsiadem.

Besźel rzecz jasna utrzymywało przyjazne stosunki zarówno z Kanadą, jak i Stanami Zjednoczonymi, ale entuzjazm, z jakim oba te państwa inwestują na naszych słabnących rynkach, nie może się równać ze skwapliwością, z jaką sama tylko Kanada rzuciła się na gospodarkę tak zwanego „nowego wilka”. W porównaniu z Ul Qomą byliśmy co najwyżej ulicznym kundlem albo wychudzonym szczurem mlecznym. Większość żyjących tu zwierząt jest międzymiejska. Bardzo trudno jest udowodnić, że płochliwe, zimnolubne jaszczurki spotykane w szczelinach besźańskich murów mogą żyć tylko w Besźel, jak utrzymuje wielu. Z pewnością giną, jeśli zostaną przeniesione do Ul Qomy, nawet w mniej brutalny sposób niż rzucanie przez dzieci, ale w Besźel również rzadko przeżywają w niewoli. Gołębie, myszy, wilki i nietoperze występują w obu miastach. To zwierzęta przeplotowe. Zgodnie z niepisaną tradycją większość miejscowych wilków — wrednych, chudych zwierzaków, świetnie przystosowanych do życia miejskich padlinożerców — uważa się za besźańskie. Tylko nieliczne sztuki o przyzwoitych rozmiarach i nieprzesadnie odrażającym futrze uchodzą, zgodnie z tym stylem myślenia, za mieszkańców Ul Qomy. Wielu obywateli Besźel unika przekraczania tej — całkowicie zbytecznej i wymyślonej — granicy, nigdy nie wspominając o wilkach.

Kiedyś przepłoszyłem parę tych zwierząt, gdy grzebały w śmieciach na podwórku pod moim domem, czymś w nie rzucając. Były w wyjątkowo dobrym stanie i wielu moich sąsiadów patrzyło na to z szokiem na twarzach, jakbym przekroczył.

Większość ulqomanistów, do których profesor Nancy zaliczała także siebie, co roku wędruje między tym miastem a domem. Wyjaśniła mi z wyraźnie słyszalnym poczuciem winy, że to z pewnością historyczny przypadek sprawił, że wszystkie najciekawsze dla archeologów znaleziska znajdują się na terenach jednorodnie ulqomańskich albo w przeplotach ze znaczną przewagą Ul Qomy. Jej uniwersytet zawarł umowy z kilkoma ulqomańskimi uczelniami. David Bowden większą część roku spędzał w Ul Qomie i wracał do Kanady tylko na kilka miesięcy. Teraz również był na miejscu. Profesor Nancy powiedziała mi, że Bowden ma tylko garstkę studentów i nie poświęca nauczaniu zbyt wiele czasu, ale i tak nie zdołałem go złapać pod numerem, który mi podała.

Po krótkich poszukiwaniach w sieci udało mi się potwierdzić większość tego, co usłyszałem od Isabelle Nancy. Znalazłem stronę z tytułem pracy doktorskiej Mahalii — nie usunęli jeszcze jej nazwiska ani nie umieścili nekrologu, choć byłem pewien, że wkrótce to zrobią. Znalazłem też listy publikacji profesor Nancy i Davida Bowdena. Na tej drugiej znajdowała się książka, o której wspominała Nancy, wydana w roku 1975, dwa artykuły z mniej więcej tego samego czasu i jeden późniejszy o dziesięć lat. Od tego czasu pisał wyłącznie teksty prasowe. Niektóre z nich wydano następnie w formie książkowej.

Znalazłem fracturedcity.org, największe forum dyskusyjne dla świrów pasjonujących się dublourbanologią, maniaków oszalałych na punkcie Ul Qomy i Besźel. Na forum powszechnie uważano je za pojedynczy obiekt badań, co rozsierdziłoby opinię publiczną w obu miastach. Mimo to, sądząc po niektórych wpisach, wielu członków pochodziło z obu miast, choć nie było to całkiem legalne. Sprawdziłem serię linków — z radosną wiarą w pobłażliwość lub niekompetencję naszych lub ulqomańskich cenzorów wiele z nich prowadziło do stron z domen.uq albo.zb — i udało mi się znaleźć kilka fragmentów z Między miastem a miastem. Przeczytałem je, zgodnie z sugestią profesor Nancy.