Выбрать главу

Mięśniak i ufryzowany ryknęli śmiechem.

— Doprawdy — rzekł ufryzowany. — Doprawdy. Jak się wam zdaje, z kim macie do czynienia?

Krótko ostrzyżony skinął na niego, każąc mu się zamknąć.

— Rozmowa skończona — oznajmił.

— Co wiecie o Byeli Mar? — zapytałem. Popatrzyli na siebie z niepewnością albo brakiem zrozumienia. — O Mahalii Geary.

To nazwisko poznali. Krótko ostrzyżony westchnął głośno a ufryzowany szepnął coś do mięśniaka.

— Geary — powtórzył kulturysta. — Czytamy gazety… Wzruszył ramionami w geście mówiącym que sera. — Tak. To nauczka, że pewne zachowania są niebezpieczne.

— Jakie zachowania?

Oparłem się swobodnie o ościeże, zmuszając „barwenę” do cofnięcia się o krok albo dwa. Mruknął coś do kumpla, nie dosłyszałem co.

— Nikt z nas nie pochwala fizycznych ataków, ale panna Geary — mężczyzna z komórką wypowiedział to nazwisko z przesadnym amerykańskim akcentem, stając między nami a swymi koleżkami — miała złą reputację wśród patriotów. To prawda, że nie słyszeliśmy o niej już od pewnego czasu i mieliśmy nadzieję, że nauczyła się rozsądku. Wygląda na to, że nie. — Wzruszył ramionami. — Jeśli ktoś oczernia Besźel, prędzej czy później to się mści.

— Jak to oczernia? — zdziwiła się Corwi. — Co pan o niej wie?

— Doprawdy! Niech pani da spokój! Proszę spojrzeć, nad czym pracowała! Nie była przyjaciółką Besźel.

— Tak jest — poparł go żółtowłosy. — Była unifikacjonistką. Albo jeszcze gorzej, szpiegiem.

Popatrzyłem na Corwi, a ona na mnie.

— To w końcu kim? — zapytałem. — Zdecyduj się.

— Ona nie była… — zaczęła Corwi. Oboje się zawahaliśmy.

Mężczyźni nadal stali w przejściu i nawet nie chcieli się już z nami kłócić. Ufryzowany miał na to ochotę, po mojej prowokacji, ale kulturysta go powstrzymał, mówiąc: „Zostaw to Caczos”. Potem tylko gapił się na nas zza pleców większego koleżki. Krótko ostrzyżony skarcił obu cicho i odsunęli się o kilka kroków, nie spuszczając mnie z oczu. Spróbowałem się połączyć z Shenvoiem, ale musiał gdzieś zostawić bezpieczną komórkę. Nie byłem jednym z garstki tych, którzy wiedzieli, gdzie pracuje, i nasunęła mi się myśl, że równie dobrze może przebywać w budynku, pod którym staliśmy.

— Inspektorze Borlú — odezwał się ktoś za moimi plecami. Za naszym samochodem zatrzymał się czarny, elegancki samochód. Mężczyzna, który z niego wysiadł, zostawił otwarte drzwi od strony kierowcy. Wyglądał na nieco ponad pięćdziesiąt lat, był tęgi i miał naznaczoną bruzdami twarz o ostrych rysach. Był ubrany w niezły, ciemny garnitur, ale nie włożył krawata. Nieliczne włosy, jakie mu pozostały, były siwe i krótko obcięte. — Inspektorze, pora, by pan opuścił to miejsce.

Uniosłem brwi.

— Z pewnością, z pewnością — zgodziłem się. — Ale, przepraszam, kim pan jest, w imię Najświętszej Panienki?

— Harkad Gosz, adwokat reprezentujący Prawdziwych Obywateli Besźel.

Niektórzy ze zbirów sprawiali wrażenie raczej zaskoczonych tą informacją.

— Och, rewelacja — wyszeptała Corwi. Omiotłem Gosza ostentacyjnym spojrzeniem. Jego usługi z pewnością nie były tanie.

— Wpadł pan tu przypadkiem? — zapytałem. — Czy może ktoś pana zawiadomił? — Mrugnąłem znacząco do faceta z komórką, który wzruszył ze spokojem ramionami. — Jak rozumiem, te osły nie mają do pana bezpośredniego numeru, kto więc przekazał wiadomość? Dali cynk Syedrowi? A ten zadzwonił do pana?

Uniósł brwi.

— Niech mi pan pozwoli zgadnąć, co tu pana sprowadza, inspektorze.

— Chwileczkę, Gosz. Skąd pan wie, kim jestem?

— Niech mi pan pozwoli zgadnąć. Chciał pan zapytać o Mahalię Geary.

— Oczywiście. Żaden z waszych chłopaków nie wygląda na zbytnio przejętego jej śmiercią. A mimo to sprawiają wrażenie, że nic zupełnie nie wiedzą o jej pracy. Najwyraźniej są przekonani, że była unifikacjonistką, co bardzo rozśmieszyłoby prawdziwych unifów. Słyszał pan kiedyś o Orciny? I, pytam ponownie, skąd pan zna moje nazwisko?

— Inspektorze, naprawdę zamierza pan marnować czas nas wszystkich? Orciny? Bez względu na to, jak Mahalia Geary próbowała to sprzedać, jakie głupie uzasadnienia przedstawiała i jakie idiotyczne wzmianki cytowała w swoich esejach, celem jej pracy było osłabienie Besźel. Nasza ojczyzna nie jest zabawką, inspektorze. Rozumie pan? Albo Geary była głupia i marnowała czas na zabobonne bajania, które nas znieważają, nawet jeśli nie mają sensu, albo nie była głupia i cała ta praca o ukrytej bezsile Besźel zmierzała do czegoś zupełnie innego. Ul Qoma była dla niej bardziej gościnna, nie sądzi pan?

— Czy to miał być żart? Do czego pan zmierza? Sugeruje pan, że Mahalia tylko udawała, że bada sprawę Orciny? Że była wrogiem Besźel? Ulqomańskim szpiegiem?

Gosz podszedł bliżej. Skinął na zbirów, którzy schronili się w swym ufortyfikowanym budynku i przymknęli drzwi, czekając i obserwując nas.

— Inspektorze, nie ma pan nakazu rewizji. Proszę odejść. Jeśli nadal będzie pan tak postępował, muszę uprzedzić, że poskarżę się pana zwierzchnikom na nękanie, powtarzam, całkowicie legalnej organizacji, jaką są POB. — Czekałem spokojnie. Najwyraźniej miał do powiedzenia coś więcej. — I niech pan zapyta sam siebie, co należy sądzić o kimś, kto przybywa do Besźel i zaczyna badania nad tematem od dawna słusznie ignorowanym przez poważnych uczonych, tematem sugerującym słabość i bezużyteczność Besźel, i kto, co łatwo można było przewidzieć, robi sobie wszędzie wrogów, a potem wyjeżdża prosto do Ul Qomy, gdzie, o czym pan najwyraźniej nie wie, po cichu rezygnuje z całkowicie nieprzekonującego tematu swoich badań. Nie zajmowała się Orciny już od lat. Na Boga, równie dobrze mogłaby przyznać otwarcie, że to była tylko zmyłka! Pracowała przy być może najbardziej kontrowersyjnych ulqomańskich wykopaliskach w całym stuleciu. Nie sądzi pan, że istnieją powody, by odnosić się do niej podejrzliwie? Ja sądzę.

Corwi gapiła się na niego, dosłownie rozdziawiając usta.

— Cholera, szefie, miałeś rację — odezwała się, nie ściszając głosu. — To pojeby.

Gosz obrzucił ją zimnym spojrzeniem.

— Skąd pan o tym wszystkim wie, panie Gosz? — zapytałem.

— O jej badaniach? Doprawdy. Nawet gdyby dziennikarze nie grzebali w tej sprawie, tematy prac doktorskich i odczyty wygłaszane na konferencjach raczej nie są tajemnicą państwową, Borlú. Mamy taki wynalazek, który się nazywa Internet. Powinien pan go wypróbować.

— I…

— Niech pan stąd idzie — powtórzył. — Proszę pozdrowić ode mnie komisarza Gadlema. Chce pan mieć pracę, inspektorze? Nie, to nie jest groźba. To tylko pytanie. Chce pan mieć pracę? Chce pan zachować tę, którą ma pan obecnie? Wie pan, w co pan wtyka nos, inspektorze skąd-znam-pana-nazwisko? — Roześmiał się w głos. — Wydaje się panu, że sprawa kończy się tutaj? — zapytał, wskazując na budynek.

— Nie — zaprzeczyłem. — Ktoś pana zawiadomił.

— Niech pan już idzie.

— W której gazecie o tym pisali? — zapytałem, podnosząc głos. Cały czas patrzyłem na Gosza, ale obróciłem lekko głowę, by wskazać, że mówię do mężczyzn stojących w wejściu. — Mięśniak? Ufryzowany? W której gazecie?

— Co? — zdumiał się kulturysta.

— Dość już tego — sprzeciwił się ostrzyżony na jeża.

— Mówiliście, że przeczytaliście o niej w gazecie. W której? O ile mi wiadomo, żadna jeszcze nie podała jej prawdziwego nazwiska. Kiedy ostatnio sprawdzałem, nadal była Fulaną N.N. Najwyraźniej nie czytam najlepszej prasy. Co więc powinienem czytać?