Выбрать главу

— Mówi mi, że nas wyruchali, i zauważam też, że mówi mi to takim tonem, jakbym się z nim nie zgadzał. A przecież się zgadzam.

— Nie, poważnie…

— W gruncie rzeczy, można powiedzieć, że zgadzam się z nim w zdumiewającym stopniu. Pewnie, że nas wyruchali, Borlú. Przestań kręcić się w kółko jak pijany pies. Co twoim zdaniem powinienem powiedzieć? Tak, tak, tak, to pic na wodę, tak, ktoś świadomie wykręcił nam ten numer. Co mam w takim razie zrobić?

— Coś! Musi być jakiś sposób! Moglibyśmy apelować…

— Posłuchaj, Tyador. — Złożył palce w piramidkę. — Obaj mamy taką samą opinię o tym, co się wydarzyło. Obaj jesteśmy wkurzeni, że nadal musisz prowadzić to śledztwo. Być może z innych powodów, ale… — Zbył tę kwestię machnięciem ręki. — Jest pewien problem, którego nie bierzesz pod uwagę. Podczas gdy, tak, możemy się ze sobą zgodzić, że nagłe odnalezienie tego nagrania paskudnie śmierdzi i wyszliśmy na kawałki cynfolii na sznurku, którymi bawi się jakiś złośliwy kotek z rządu, tak, tak, to wszystko prawda, ale, Borlú, bez względu na to, jak zdobyli ten dowód, podjęli prawidłową decyzję.

— A czy sprawdzaliśmy to ze strażą graniczną?

— Tak. I tu właśnie dostaliśmy kopa w dupę. Wydaje ci się, że prowadzą rejestry wszystkich, których przepuszczają? Wystarcza im jakiś w miarę wiarygodnie wyglądający dokument. Trudno mieć do nich pretensję. — Machnął ręką, wskazując na telewizor. — Nagranie dowodzi, że furgonetka nie popełniła przekroczenia. W związku z tym, jakie mamy podstawy do apelacji? Nie możemy przywołać Przekroczeniówki. Nie z tego powodu. I, szczerze mówiąc, nie powinniśmy tego robić.

— I co teraz?

— Będziesz kontynuował śledztwo. Ty je zacząłeś i ty będziesz musiał je skończyć.

— Ale zabójstwo popełniono…

— …w Ul Qomie. Wiem o tym. Pojedziesz tam.

— Słucham?

— Od tej chwili to jest międzynarodowe śledztwo. Gliny z Ul Qomy nie chciały mieć nic wspólnego z tą sprawą, dopóki wyglądała na przypadek przekroczenia, ale teraz to jest zwykłe morderstwo i istnieją przekonujące dowody, że popełniono je na ich terenie. Będziesz miał okazję doświadczyć radości międzynarodowej współpracy. Poprosili o naszą pomoc. Na miejscu. Pojedziesz do Ul Qomy jako gość. Zaprasza cię tamtejsza militsya. Będziesz współpracował jako konsultant z ulqomańskim Wydziałem Morderstw. Nikt nie wie o tej sprawie więcej od ciebie.

— To śmieszne. Mógłbym po prostu wysłać im raport…

— Borlú, nie narzekaj. Sprawa wykroczyła poza nasze granice. Co im da raport? Potrzebują czegoś więcej niż kawałek papieru. Sprawa już teraz zrobiła się bardziej zakręcona niż tańczący robak i tylko ty jesteś na bieżąco. Potrzebna jest współpraca. Pojedź tam i omów z nimi tę sprawę. Obejrzyj wszystko na miejscu. Jak już znajdą winnego, my również będziemy chcieli postawić mu zarzuty. Kradzież, porzucenie ciała i tak dalej. Nie słyszałeś, że to nowa, fascynująca era ponadgranicznej współpracy policji?

To był slogan z broszury, którą otrzymaliśmy przy okazji ostatniej wymiany sprzętu komputerowego.

— Szanse na odnalezienie zabójcy właśnie drastycznie spadły. Potrzebujemy Przekroczeniówki.

— Mówi mi. Zgadzam się z nim. W takim razie spróbuj poprawić te szanse.

— Jak długo będę musiał tam siedzieć?

— Melduj mi o wszystkim co parę dni. Zobaczymy, jak sprawa się rozwinie. Jeśli będzie się ciągnęła dłużej niż dwa tygodnie, rozważymy, co robić dalej. I tak już jestem niezadowolony, że muszę cię odesłać.

— To nie rób tego. — Zerknął na mnie z ironią mówiącą: „Jaki mam wybór?”. — Chciałbym, żeby Corwi pojechała ze mną.

Skwitował to nieuprzejmym odgłosem.

— No pewnie. Nie bądź głupi.

Przygładziłem włosy dłońmi.

— Komisarzu, potrzebuję jej pomocy. Ona wie o sprawie więcej ode mnie. Od samego początku miała w niej kluczową pozycję. Jeśli mam prowadzić śledztwo za granicą…

— Nie masz niczego prowadzić, Borlú. Będziesz gościem naszych sąsiadów. Chcesz się u nich zjawić ze swoim Watsonem? Kogo jeszcze mam ci zapewnić? Masażystkę? Aktuariusza? Wbij sobie do głowy, że to ty masz być asystentem. Jezu, mało ci, że zagarnąłeś ją dla siebie tutaj? Właściwie jakim prawem? Zamiast gryźć się tym, co utraciłeś, lepiej skup się na wspominaniu szczęśliwych chwil, które spędziliście razem.

— To pic…

— Tak, tak. Nie musisz mi tego powtarzać. — Wycelował we mnie pilota, jakby chciał mnie zatrzymać albo przewinąć. — Prawdziwy pic na wodę polega na tym, że inspektor besźańskiej BNZ wybrał się z podwładną, którą po cichu zawłaszczył, na nieautoryzowaną, niepotrzebną i kłopotliwą konfrontację z grupką zbirów mających wysoko postawionych przyjaciół.

— Ehe. Dowiedziałeś się od tego adwokata?

— O jakim adwokacie mówisz? To radny Syedr był tak uprzejmy, że zadzwonił do mnie dziś rano.

— Zadzwonił do ciebie osobiście? O kurwa. Przepraszam, szefie. Jestem zaskoczony. I co, powiedział, że mamy ich zostawić w spokoju? Myślałem, że układ polega między innymi na tym, że Syedr nigdy się otwarcie nie przyznaje do kontaktów z PO. Dlatego wysłał tego prawnika, który wydawał się nieco za drogi dla bandy bojówkarzy.

— Borlú, wiem tylko tyle, że Syedr właśnie przed chwilą dowiedział się o wczorajszym tête á tête i był wściekły, że wspomniano przy okazji o nim. Zadzwonił do mnie i z wielką irytacją groził różnymi sankcjami przeciwko tobie, jeśli jeszcze raz go oplujesz, wymieniając jego nazwisko w podobnym kontekście i tak dalej. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co cię zaprowadziło w tę akurat ślepą uliczkę, ale mógłbyś się zastanowić nad pewnym zbiegiem okoliczności, Borlú. Tego samego ranka, kilka godzin po twojej bajecznie owocnej, publicznej kłótni z patriotami, niespodziewanie znalazł się ten materiał i przywołanie Przekroczeniówki utrącono. I, nie, ja również nie mam pojęcia, co to może oznaczać, ale to interesujący fakt, nie sądzisz?

* * *

— Nie pytaj mnie, Borlú — powiedziała mi Taskin, gdy do niej zadzwoniłem. — Nie mam pojęcia. Dopiero przed chwilą się o tym dowiedziałam. Docierają do mnie plotki, nic więcej. Nyisemu nie jest zadowolony z tego, co się stało, Buric się wściekł, Katrinya nie potrafi tego pojąć, a Syedr jest zachwycony. Wszystko to tylko szepty. Od kogo wyciekły wiadomości, kto próbuje komu podłożyć świnię, tego nie potrafię ci powiedzieć. Przykro mi.

Poprosiłem ją, żeby miała uszy otwarte. Zostało mi parę dni na przygotowania. Gadlem przekazał dane o mnie odpowiednim urzędom w Besźel oraz swemu odpowiednikowi w Ul Qomie, z którym miałem się kontaktować.

— Odpowiadaj na cholerne wiadomości — zażądał. — Załatwimy ci wizę i kurs orientacyjny.

Poszedłem do domu, przyjrzałem się ubraniom, położyłem na łóżku starą walizkę i wybrałem kilka książek.

Jedna z nich była nowym zakupem. Przyszła pocztą dziś rano, z dodatkową opłatą za ekspres. Zamówiłem ją przez Internet, korzystając z linka na fracturedcity.org.

Egzemplarz Między miastem i miastem był stary i sfatygowany. Nie brakowało w nim stron, ale okładka była zagięta, a kartki brudne i pokryte notatkami co najmniej dwóch różnych osób. Pomimo tych braków musiałem zapłacić wygórowaną sumę, ponieważ książka była w Besźel zakazana. Ryzyko nie było zbyt wielkie, nawet jeśli moje nazwisko znalazło się na liście prowadzonej przez księgarnię. Bez większych trudności upewniłem się, że książkę uważano — przynajmniej w Besźel — raczej za nieco krępujący anachronizm niż za wezwanie do buntu. Większość pozycji znajdujących się na indeksie traktowano jako niezbyt szkodliwe, rzadko uciekając się do sankcji. Nawet cenzorzy raczej nie zawracali sobie nimi głowy.