Выбрать главу

— No proszę. To raczej mało prawdopodobne, tak? Statystycznie. Co się stało z pozostałymi dwoma?

— Chwileczkę… właścicielami byli Gorje Feder i Salya Ann Mahmud. Obie furgonetki znaleziono następnego dnia rano. Porzucone.

— Coś ukradziono?

— Były trochę poobtłukiwane, zginęło kilka taśm, nieco drobnych z samochodu Federa i iPod z pojazdu Mahmud.

— Przyjrzyjmy się czasowi. Nie ma możliwości sprawdzić, który samochód ukradziono najpierw, prawda? Wiemy, czy tamte dwa nadal mają przepustki?

— Nie poruszano tej sprawy, ale jutro będziemy mogli to sprawdzić.

— Zrób to, jeśli się uda, ale założę się, że mają. W których miejscach dokonano kradzieży?

— Juslavsja, Brov Prosz, a Khuruscha w Mashlin.

— A gdzie je znaleziono?

— Federa w Brov Prosz. Jezu. Pani Mahmud w Mashlin. Cholera. Tuż obok ProspekStrász.

— Cztery przecznice od firmy Khuruscha.

— O kurwa. — Wyprostowała się na krześle. — Powiedz, co o tym myślisz, szefie.

— Właściciele wszystkich trzech skradzionych tamtej nocy furgonetek mających wizy otrzymali ostrzeżenia za zostawianie dokumentów w skrytce.

— Złodziej wiedział?

— Ktoś polował na wizę. Ktoś, kto miał dostęp do akt straży granicznej. Sprawcy potrzebowali samochodu mogącego przejechać przez Halę Łącznikową. Dobrze wiedzieli, kto ma zwyczaj zostawiać dokumenty w pojeździe. Przyjrzyj się pozycjom. — Naszkicowałem prosty plan ulic Besźel. — Najpierw skradziono samochód Federa, ale pan Feder zasługuje na pochwałę. On i jego pracownicy wyciągnęli wnioski z otrzymanej nauczki i zabierają teraz dokumenty ze sobą. Gdy sprawcy to sobie uświadomili, pojechali nią tutaj, niedaleko miejsca, gdzie parkowała furgonetka pani Mahmud. Zwinęli ją szybko, ale właścicielka również nauczyła się zabierać dokumenty do biura, porzucili więc pojazd, upozorowawszy najpierw rabunek, i ukradli następny.

— Należący do Khuruscha.

— Który nie zmienił przyzwyczajeń i zostawił przepustkę w furgonetce. Znaleźli to, czego potrzebowali, i pojechali przez Halę Łącznikową do Ul Qomy.

Zapadła cisza.

— Co to, kurwa, znaczy?

— To… wygląda bardzo podejrzanie. W sprawę jest zamieszany ktoś wtajemniczony. Nie jestem pewien, w co wtajemniczony, ale musiał mieć dostęp do rejestru aresztowań.

— Co mamy zrobić, do cholery? Co mamy zrobić — zaczęła powtarzać raz po raz, gdy milczałem zbyt długo.

— Nie wiem.

— Musimy komuś powiedzieć…

— Komu? Co? Nic nie mamy.

— Chyba…

Chciała powiedzieć „żartujesz”, ale była wystarczająco inteligentna, by zrozumieć prawdę.

— Te współzależności mogą wystarczać dla nas, ale to nie są dowody. Nie możemy nic z nimi zrobić. — Popatrzyliśmy na siebie nawzajem. — Zresztą… cokolwiek zrobiono… ktokolwiek to był…

Zerknąłem na papiery.

— Ma dostęp do materiałów, które…

— Musimy być ostrożni — stwierdziłem. Spojrzała mi w oczy. Po raz kolejny przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało. Rozglądaliśmy się powoli po pokoju. Nie wiedziałem, czego szukamy, ale podejrzewałem, że poczuła się nagle ścigana, obserwowana i podsłuchiwana. Z pewnością sugerowała to jej mina.

— To co mamy zrobić? — zapytała raz jeszcze. Czułem się zaniepokojony, słysząc w jej głosie strach.

— Pewnie to samo, co do tej pory. Prowadzić śledztwo. — Wzruszyłem z namysłem ramionami. — Musimy znaleźć sprawcę.

— Nawet nie wiemy, czy możemy bezpiecznie rozmawiać z szefem.

— Nie wiemy. — Nagle poczułem, że nie mogę powiedzieć nic innego. — W takim razie nie rozmawiaj o tym z nikim. Oprócz mnie.

— Odsuwają mnie od tej sprawy. Co mogę…?

— Odbieraj telefony. Jeśli będę czegoś od ciebie potrzebował, zadzwonię.

— Dokąd nas to zaprowadzi? — W obecnej chwili to pytanie nic nie znaczyło. Miało po prostu wypełnić panującą w pokoju ciszę, zagłuszyć nieliczne słyszalne tu dźwięki, które mogły brzmieć złowrogo i podejrzanie, każde skrzypnięcie plastiku stawało się sprzężeniem zwrotnym elektronicznej pluskwy, każdy cichy stukot zapowiadał wtargnięcie intruza. — Mam coraz większą ochotę przywołać Przekroczeniówkę — odezwała się wreszcie Corwi. — Kurwa, pięknie by było poszczuć ją na całą tę bandę. Pięknie by było mieć ten problem z głowy. — Tak. Mnie również odpowiadała myśl, że Przekroczeniówka wywrze zemstę na winnych. — Ona się czegoś dowiedziała. Mówię o Mahalii.

Pomyślałem, że ucieszyłbym się z przywołania Przekroczeniówki, nagle jednak przypomniałem sobie wyraz twarzy pani Geary. Przekroczeniówka obserwowała nas z luki między miastami i nikt z nas nie wiedział, co ona wie.

— Ehe. Być może.

— Nie?

— Tak, ale… nie możemy tego zrobić. Dlatego… musimy sami rozwiązać sprawę.

— My? Tylko we dwoje? Nie mamy pojęcia, co jest grane.

Pod koniec ostatniego zdania Corwi ściszyła głos do szeptu.

Nie mieliśmy żadnego wpływu na Przekroczeniówkę i nie potrafiliśmy jej pojąć. Bez względu na to, z jaką sytuacją mieliśmy do czynienia i dlaczego zginęła Mahalia Geary, tylko my dwoje prowadziliśmy tę sprawę. Nie mogliśmy zaufać nikomu innemu, a wkrótce Corwi zostanie sama i ja też będę sam w obcym mieście.

Część druga UL QOMA

Rozdział dwunasty

Wewnętrzne drogi Hali Łącznikowej widziane z policyjnego samochodu. Nie jechaliśmy zbyt szybko i nie włączyliśmy sygnału, ale światło na dachu migało w pokazie niezdecydowanej pompatyczności. Jego przerywany blask rozjaśniał betonową nawierzchnię. Kierowca — posterunkowy Dyegesztan — spoglądał na mnie co chwila. Nie chcieli mi dać Corwi nawet jako eskorty.

Przejechaliśmy po niskich wiaduktach nad besźańską starówką i zanurzyliśmy się w krętych uliczkach otaczających Halę Łącznikową, docierając do jej kwadrantu przejazdowego. Wjechaliśmy do tunelu pod kariatydami przypominającymi nieco postacie z besźańskiej historii, zmierzając ku miejscu, gdzie figury te były ulqomańskie. Wewnątrz samej hali na szerokiej drodze oświetlonej szarym blaskiem padającym z okien po besźańskiej stronie stała długa kolejka pieszych czekających na przepuszczenie przez granicę. Daleko z tyłu, za czerwonymi światłami postojowymi naszego radiowozu, widzieliśmy kolorowe reflektory ulqomańskich samochodów, bardziej złociste od naszych.

— Był pan już kiedyś w Ul Qomie, inspektorze?

— Bardzo dawno temu.

Gdy zobaczyliśmy przed sobą graniczny szlaban, Dyegesztan odezwał się do mnie znowu.

— Czy wtedy też to tak wyglądało? — zapytał. Był młody.

— Mniej więcej.

Jako samochód policzai czekaliśmy na paśmie rządowym, za ciemnymi mercedesami zapewne przewożącymi polityków albo biznesmenów pragnących poznać sytuację po drugiej stronie. Z sąsiedniego pasma dobiegał warkot silników tańszych pojazdów, wiozących zwykłych podróżnych, kombinatorów oraz turystów.

— Inspektor Tyador Borlú? — zapytał strażnik, spoglądając na moje papiery.

— Zgadza się.

Przeczytał wszystko uważnie. Gdybym był turystą albo biznesmenem pragnącym otrzymać jednodniową przepustkę, wszystko odbyłoby się szybciej i zadawałby mniej pytań. Jako oficjalny gość nie mogłem liczyć na podobną pobłażliwość. Codzienne kontakty z biurokracją są pełne ironii.

— Obaj przekraczacie granicę?

— Wszystko jest w dokumentach, sierżancie. Tylko ja. To mój kierowca. Przyjadą po mnie, a posterunkowy zaraz wróci. W gruncie rzeczy, chyba już widzę ulqomańską eskortę.