Выбрать главу

Rozpieszczali mnie, ponieważ byłem z policzai. Zwykłym podróżnym oferowano bardziej konwencjonalne szkolenie, potrzebowali też znacznie więcej czasu, by je zaliczyć.

Instruktorzy posadzili mnie w czymś, co zwali symulatorem Ul Qomy. Była to kabina o ścianach złożonych z ekranów, na których wyświetlano obrazy i filmy z Besźel, podświetlając besźańskie budynki, a wyciemniając ich ulqomańskich sąsiadów. Raz po raz powoli zmieniano akcenty. Besźel znikało i w tym samym miejscu pojawiała się Ul Qoma.

Trudno byłoby w takiej chwili nie pomyśleć o opowieściach, na których wszyscy się wychowaliśmy. Z pewnością ulqomanie również. Mężczyzna z Ul Qomy i dziewczyna z Besźel spotykają się pośrodku Hali Łącznikowej, a potem wracają do domu i uświadamiają sobie, że mieszkają grostopicznie obok siebie. Przez całe życie pozostają samotni, dochowując sobie wierności, wstają o tej samej godzinie, chodzą po przeplotowych ulicach obok siebie, każde w swoim mieście, ale nigdy nie przekraczają, nigdy nie odzywają się do siebie ani słowem. Istniały też legendy o renegatach, którzy przekraczali, ale umykali przed Przekroczeniówką i żyli między miastami, nie jako uchodźcy, lecz wchodźcy, wymykający się zasłużonej karze dzięki temu, że wszyscy ich ignorowali. Powieść Pahlaniuka Dziennik wchodźcy była zakazana w Besźel — z pewnością w Ul Qomie również — ale, jak większość mieszkańców, przynajmniej przejrzałem pirackie wydanie.

Zdałem testy, wskazując kursorem na ulqomańską świątynię, ulqomańskiego obywatela i ulqomańską ciężarówkę transportującą warzywa tak szybko, jak tylko potrafiłem. To był lekko obraźliwy podstęp, mający mnie przyłapać na mimowolnym postrzeganiu Besźel. Kiedy zdawałem egzamin po raz pierwszy, w jego skład nie wchodziło nic w tym rodzaju. Jeszcze całkiem niedawno pytano o odmienny charakter narodowy ulqoman oraz kazano rozpoznawać na obrazkach stereotypowe fizjonomie besźan, ulqoman oraz „innych” — Żydów, muzułmanów, Rosjan, Greków, czy kto tam aktualnie wzbudzał największe obawy.

— Widzi pan świątynię? — zapytał Dhatt. — A tam był kiedyś college. To są bloki mieszkalne.

Wskazywał palcem mijane budynki i kazał kierowcy, któremu mnie nie przedstawił, jeździć różnymi trasami.

— Osobliwe, co? — zapytał. — Musi się pan dziwnie czuć.

Miał rację. Patrzyłem na to, co mi pokazywał. Rzecz jasna przeoczałem co trzeba, ale nie mogłem nie być świadomy znajomych miejsc, które mijałem grostopicznie, ulic, po których regularnie chodziłem, obecnie znajdujących się w innym mieście, kawiarni, do których zwykłem chodzić w innym kraju. Wszystkie były teraz w tle, obecne tylko niewiele bardziej niż Ul Qoma, gdy byłem w domu. Wstrzymałem oddech. Przeoczałem Besźel. Zapomniałem już, jak to jest. Przed przyjazdem tutaj próbowałem to sobie wyobrazić, ale bezskutecznie. Widziałem Ul Qomę.

Był dzień, miasto oświetlał więc zimny blask bijący od zachmurzonego nieba, nie wywijasy neonów, jakie widziałem w tak wielu programach o sąsiednim państwie. Producenci najwyraźniej uważali, że łatwiej nam jest sobie je wyobrazić w jaskrawym blasku nocnych świateł. W popielatej jasności dnia widziałem jednak więcej kolorów niż w Besźel i były one bardziej jaskrawe. W dzisiejszych czasach starówka Ul Qomy przynajmniej w połowie przerodziła się w dzielnicę finansową. Zakrętasy drewnianych dachów sąsiadowały z błyszczącą stalą. Miejscowe handlarki uliczne nosiły suknie, a handlarze połatane koszule i spodnie. Sprzedawali ryż i nadziane na szpikulce mięso elegancko ubranym mężczyznom oraz nielicznym kobietom. Obok, w spokojniejszym Besźel, przechodzili moi bezbarwni rodacy, których starałem się przeoczać.

Po tym, jak UNESCO okazało lekkie niezadowolenie, grożąc palcem niektórym europejskim inwestorom, w Ul Qomie wprowadzono niedawno prawa dzielące miasto na strefy urbanistyczne, by powstrzymać najgorsze przypadki architektonicznego wandalizmu spowodowanego przez prosperity. Niektóre z najbrzydszych nowych budynków nawet rozebrano, ale tradycyjne barokowe zakrętasy ulqomańskich zabytków wyglądały niemal żałośnie na tle młodych, gigantycznych sąsiadów. Jak wszyscy besźanie, przyzwyczaiłem się do robienia zakupów w cieniu cudzoziemskiego sukcesu.

Wszędzie słyszałem illitański, z ust komentującego wszystko Dhatta, od sprzedawców, taksówkarzy oraz sypiących obelgami kierowców. Uświadomiłem sobie, jak wiele inwektyw przeoczałem na przeplotowych ulicach w domu. W każdym mieście na świecie kierowcy mają własny żargon, a choć nie dotarliśmy jeszcze do jednolicie ulqomańskich regionów i ulice dzieliły wymiary oraz kształty z tymi, które znałem, gdy skręcaliśmy ostro w jedną po drugiej, wydawały mi się z jakiegoś powodu bardziej koronkowe. Dostrzeganie i przeoczanie w Ul Qomie okazało się wrażeniem w pełni tak dziwnym, jak się tego spodziewałem. Jechaliśmy wąskimi zaułkami, rzadko uczęszczanymi w Besźel, choć ruchliwymi w Ul Qomie, albo takimi, które w moim rodzinnym mieście były otwarte tylko dla pieszych. Ani na moment nie wyłączaliśmy sygnału.

— Do hotelu? — zapytał Dhatt. — Zapewne chce się pan umyć i coś zjeść, tak? A gdzie potem? Na pewno ma pan jakieś pomysły? Dobrze pan mówi po illitańsku, Borlú. Lepiej niż ja po besźańsku — dodał ze śmiechem.

— To i owo przychodzi mi do głowy — przyznałem. — Jest kilka miejsc, które chciałbym zobaczyć. — Wyciągnąłem notes. — Dostał pan akta, które wysłałem?

— Oczywiście, Borlú. To wszystko, prawda? Tyle udało się panu osiągnąć. Powiem panu, co my znaleźliśmy, ale… — Uniósł ręce na znak żartobliwej kapitulacji. — …prawdę powiedziawszy, nie bardzo jest o czym mówić. Myśleliśmy, że przywołacie Przekroczeniówkę. Dlaczego tego nie zrobiliście? Lubicie przysparzać sobie roboty? — Znowu się roześmiał. — Zresztą przydzielili mnie do tej sprawy dopiero przedwczoraj, więc niech pan nie liczy na zbyt wiele. Ale wzięliśmy się już do roboty.

— Macie już jakieś pomysły w sprawie motywów zabójstwa?

— Nie za bardzo. Mamy tylko tę taśmę z ciężarówką przejeżdżającą przez Halę Łącznikową. Żadnych śladów. Zresztą, sytuacja…

Można by sądzić, że furgonetki z Besźel przyciągają uwagę w Ul Qomie, a ulqomańskie u nas. Prawda jednak wygląda tak, że ludzie przyjmują założenie, iż taki zagraniczny pojazd nie znajduje się w ich mieście, chyba że zauważą nalepkę na przedniej szybie. Furgonetkę po prostu przeoczano. Potencjalni świadkowie nie wiedzieli, że powinni ją zobaczyć.

— To właśnie chciałbym sprawdzić w pierwszej kolejności.

— Oczywiście, Tyador. Czy może wolisz Tyad?

— Wszystko jedno. Chciałbym też pogadać z jej przełożonymi i przyjaciółmi. Możecie mnie zawieźć do Bol Ye’an?

— Mów mi Dhatt albo Quss, to dla mnie bez różnicy. Posłuchaj, żeby uniknąć nieporozumień, wiem, że twój komisarz — wypowiedział obcojęzyczne słowo z wyraźnym zachwytem — mówił ci o tym, ale to ulqomańska sprawa i podczas pobytu u nas nie masz uprawnień policjanta. Nie zrozum mnie źle, bardzo się cieszymy z waszej współpracy i zrobimy, co się tylko da, by rozwiązać sprawę wspólnymi siłami, ale tutaj to ja muszę prowadzić śledztwo. Ty jesteś tylko konsultantem.

— Jasne.

— Przepraszam, wiem, że wojny o wpływy to głupota. Powiedzieli mi… czy rozmawiałeś już z moim szefem? Z pułkownikiem Muasim? Chciał się upewnić, że wszystko sobie wyjaśnimy. Rzecz jasna jesteś szanowanym gościem ulqomańskiej militsyi.

— Nie mam zakazu… Mogę się przemieszczać swobodnie?

— Masz przepustkę, stempel i tak dalej. — Jednorazowa wiza ważna przez miesiąc z możliwością przedłużenia. — Jasne, jeśli chcesz, możesz poświęcić dzień albo dwa na zwiedzanie, ale musisz pamiętać, że kiedy jesteś sam, możesz być tylko turystą. W porządku? Ale lepiej by było, gdybyś tego nie robił. Cholera, nikt cię nie będzie zatrzymywał, ale wszyscy wiemy, że przybysze z drugiego miasta mają trudności bez przewodnika. Mógłbyś niechcący przekroczyć i co wtedy?