Выбрать главу

— No właśnie. Co byście wtedy zrobili?

— Posłuchaj. — Siedzący obok kierowcy Dhatt odwrócił się i spojrzał na mnie. — Niedługo będziemy w hotelu. Próbuję ci powiedzieć, że sytuacja zrobiła się… Pewnie nie słyszałeś o tym drugim przypadku… Nie, nie wiemy, czy to ma cokolwiek wspólnego… Dowiedzieliśmy się dopiero niedawno. Posłuchaj, mogą być komplikacje.

— Słucham? O czym ty gadasz?

— Jesteśmy na miejscu, szefie — oznajmił kierowca.

Wyjrzałem na zewnątrz, ale nie wysiadłem z samochodu.

Staliśmy pod Hiltonem w Asyan, tuż za ulqomańskim starym miastem. Hotel zbudowano u wylotu jednolicie ulqomańskiej ulicy pełnej niskich, nowoczesnych domów mieszkalnych z betonu, w narożniku placu, przy którym besźańskie ceglane tarasy mieszały się z ulqomańskimi pseudopagodami. Między nimi ulokowano brzydką fontannę. Nigdy tu nie byłem. Budynki i chodniki były przeplotowe, ale sam plac leżał całkowicie w Ul Qomie.

— Nie jesteśmy jeszcze pewni. Rzecz jasna odwiedziliśmy wykopaliska, rozmawialiśmy z Iz Nancy i innymi przełożonymi ofiary, jej kolegami i tak dalej. Nikt nic nie wiedział. Wszyscy myśleli, że po prostu urwała się na kilka dni. Rzecz w tym, że po rozmowie z grupą studentów jeden z nich do nas zadzwonił. To się zdarzyło dopiero wczoraj. Chodzi o najlepszą przyjaciółkę ofiary, Yolandę Rodriguez. Kiedy rozmawialiśmy ze wszystkimi studentami, była w szoku. Nie dowiedzieliśmy się od niej zbyt wiele. Co chwila mdlała. Mówiła, że musi już iść. Zapytałem, czy potrzebuje pomocy i tak dalej, ale odpowiedziała, że ma kogoś, kto się nią zajmie. Od innej dziewczyny dowiedzieliśmy się, że to miejscowy chłopak. Kto raz spróbował z ulqomaninem…

Otworzył drzwi, ale nadal nie wysiadałem.

— A potem zadzwoniła do was?

— Nie, to był jakiś chłopak. Nie chciał podać swojego nazwiska. Ale dzwonił w sprawie tej Rodriguez. Najwyraźniej… Mówił, że nie jest pewien, że może to nic, i tak dalej. Tak czy inaczej, od pewnego czasu nikt jej nie widział. Nie można też się do niej dodzwonić.

— Zniknęła?

— Święte Światło, Tyad, nie wpadaj w przesadę. Może po prostu zachorowała i wyłączyła telefon. Nie mówię, że tego nie sprawdzimy. Tylko bez paniki, dobra? Nie wiemy, czy rzeczywiście zniknęła…

— Wiemy — sprzeciwiłem się. — Nawet jeśli nic się jej nie stało, nikt nie potrafi jej odnaleźć. To z samej definicji znaczy, że zniknęła.

— W porządku, inspektorze — ustąpił. — Yolanda Rodriguez zniknęła.

Rozdział trzynasty

— I jak idzie, szefie?

Hotelowe połączenie telefoniczne z Besźel miało spore opóźnienie i musieliśmy się z Corwi bardzo starać, by nie wpadać sobie w słowo.

— Za wcześnie, by to określić. Dziwnie się tu czuję.

— Widziałeś jej mieszkanie?

— Nie znalazłem tam nic ciekawego. Typowy studencki pokój, jeden z wielu wynajmowanych przez uniwersytet w tym samym budynku.

— Nie było tam nic, co należało do niej?

— Parę tanich wydruków, trochę książek z notatkami na marginesach, ale nic ciekawego. Ubrania. Komputer, ale na dysku nie znaleziono nic istotnego dla sprawy, chyba że Geary stosowała zaawansowane kodowanie. Muszę też stwierdzić, że w tych sprawach ufam ulqomańskim specom bardziej od naszych. Mnóstwo e-maili w stylu „Hej, mamo, kocham cię” i trochę esejów. Zapewne używała bramek proxy i na bieżąco czyściła historię przeglądania, bo tam też nie było nic ciekawego.

— Nie masz pojęcia, o czym mówisz, prawda, szefie?

— Najmniejszego. Technicy musieli mi zapisać wszystko fonetycznie. — „Może pewnego dnia przestanie się nabijać ze mnie, że nie znam się na Internecie”. — Chyba też nie zmieniała profilu na MySpace od chwili przybycia do Ul Qomy.

— A więc nie rozgryzłeś jej jeszcze całkowicie?

— Niestety, nie. Moc nie była ze mną.

To naprawdę był dziwnie anonimowy i pozbawiony cech charakterystycznych pokój. Znajdująca się w sąsiednim korytarzu kwatera Yolandy, do której również zajrzeliśmy, wyglądała zupełnie inaczej. Było tam mnóstwo nowomodnych zabawek, powieści, płyt DVD i umiarkowanie kosztownych butów. Komputer zniknął.

Sprawdziłem pokój Mahalii bardzo uważnie, często porównując jego wygląd ze zdjęciami zrobionymi przez milicjantów w chwili, gdy przyszli tu po raz pierwszy, nim jeszcze skatalogowano książki i niektóre inne przedmioty. Pokój był strzeżony i funkcjonariusze nie wpuszczali studentów do środka. Ale wyjrzawszy na korytarz, widziałem niewielki stos wieńców oraz kolegów i koleżanki Mahalii zebranych na obu końcach korytarza — młodych ludzi z małymi odznakami gości noszonymi dyskretnie na ubraniach. Szeptali do siebie. Zauważyłem też, że niektórzy płaczą.

Nie znaleźliśmy żadnych dzienników ani notesów. Dhatt zgodził się pokazać mi kopie podręczników Mahalii. Najwyraźniej miała w zwyczaju robić mnóstwo notatek na marginesach. Leżały teraz na stole w moim pokoju. Człowiek robiący fotokopie musiał się bardzo śpieszyć, bo linijki druku i ręcznego pisma rozłaziły się. Rozmawiając z Corwi, przeczytałem kilka urywków skrótowej dyskusji, jaką Mahalia prowadziła z samą sobą na marginesach Historii ludu Ul Qomy.

— A jaki jest twój kontakt? — zapytała kobieta. — Ulqomański odpowiednik mnie?

— Myślę, że to raczej ja jestem dla niego odpowiednikiem ciebie.

To nie było najzgrabniejsze sformułowanie, ale i tak się roześmiała.

— A jak wyglądają ich biura?

— Podobnie do naszych, ale mają lepszy papier listowy. Zabrali mi pistolet.

Szczerze mówiąc, komisariat różnił się od naszych dość wyraźnie. Miał lepszy sprzęt, ale był wielkim pomieszczeniem bez ścianek działowych, pełnym tablic suchościeralnych i boksów, z których dobiegały głosy rozmawiających ze sobą albo kłócących się funkcjonariuszy militsyi. Choć jestem pewien, że większość z nich poinformowano o moim przybyciu, czułem falę otwartej ciekawości, podążającą za mną, gdy szedłem za Dhattem. Minęliśmy jego pokój — miał wystarczająco wysoką rangę, by zasługiwać na własny — i dotarliśmy do gabinetu jego szefa. Pułkownik Muasi przywitał mnie znudzonym tonem, powiedział, że to dobry znak zapowiadający poprawę relacji między naszymi państwami, zapowiedź przyszłej współpracy i zapytał, czy potrzebuję jakiejś pomocy. Potem kazał mi oddać broń. Tego przedtem nie uzgodniono, dlatego spróbowałem się sprzeciwić, ale szybko ustąpiłem, by nie psuć stosunków na samym początku.

Potem przeszliśmy do następnego pokoju pełnego nieprzyjaznych spojrzeń.

— Cześć, Dhatt — odezwał się ktoś wiele mówiącym tonem.

— Trochę ich drażnię, co? — zapytałem.

— Nie bądź przewrażliwiony — odparł Dhatt. — Jesteś z Besźel, czego się spodziewałeś?

— Skurwysyny! — oburzyła się Corwi. — Naprawdę to zrobili?

— Nie mam ulqomańskiego pozwolenia na broń, jestem tu tylko w charakterze doradcy, i tak dalej.

Spojrzałem na stolik przy łóżku. Nie było na nim nawet Biblii. Nie wiem, czy dlatego, że Ul Qoma była świeckim państwem, czy też chodziło o naciski Templariuszy Światła, którzy zachowali wpływy nawet po ich rozdzieleniu od państwa.