Выбрать главу

— To znaczy, że nie przybył pan tu specjalnie po to, by spotkać się z nami?

— Nie, to przypadek. Właściwie nie powinno mnie tu dziś być. Moja doktorantka wczoraj się nie zjawiła i pomyślałem, że może znajdę ją tu dzisiaj.

— Pana doktorantka?

— Tak. Pozwalają mi tylko na jedną — wyjaśnił z uśmiechem. — Dlatego nie potrzebuję gabinetu.

— A jak się ona nazywa?

— Yolanda. Yolanda Rodriguez.

Był przerażony, kiedy mu oznajmiliśmy, że jej nie znajdzie. Zająknął się, próbując coś powiedzieć.

— Zniknęła? Po tym co się przydarzyło Mahalii, teraz jeszcze Yolanda? O mój Boże. Czy prowadzicie…

— Zajęliśmy się tą sprawą — przerwał mu Dhatt. — Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków.

Bowden wyraźnie był wstrząśnięty. Jego koledzy reagowali podobnie. Rozmawialiśmy kolejno z czworgiem uczonych obecnych na miejscu, w tym również z Thau’tim, starszym z dwóch uczestniczących w wykopaliskach ulqoman. Był młodym, małomównym mężczyzną. Tylko Isabelle Nancy, wysoka, dobrze ubrana kobieta nosząca dwie pary różnych okularów zawieszone na łańcuszkach na szyi, słyszała o zniknięciu Yolandy.

— Cieszę się, że panów poznałam, inspektorze i starszy detektywie. — Uścisnęła nam dłonie. Czytałem przedtem jej zeznania. Twierdziła, że w chwili śmierci Mahalii była w domu, ale nie potrafiła tego udowodnić. — Zrobię, co w mojej mocy, żeby wam pomóc — powtarzała co chwila.

— Niech nam pani opowie o Mahalii. Mam wrażenie, że wszyscy ją tu znali, oprócz pani szefa.

— Ostatnio trochę mniej. Kiedyś, być może. Czy Rochambeaux powiedział, że jej nie znał? Trochę… minął się z prawdą. Niektórych nieźle poirytowała.

— Na tej konferencji w Besźel — wtrąciłem.

— Zgadza się. Był na niej. Większość z nas była. Ja, David, Marcus, Asina. Zresztą Mahalia wywoływała awantury też na innych konferencjach, pytała o dissensi, o Przekroczeniówkę i inne takie rzeczy. To właściwie nie jest zabronione, ale trochę wulgarne, rozumiecie panowie? Takie rzeczy słyszy się w hollywoodzkich filmach, a nie z ust prawdziwych badaczy zajmujących się Ul Qomą, przedrozłamową historią, a nawet Besźel. Można było zobaczyć, że ważne szychy przychodzące na otwarte wykłady, ceremonie i tak dalej, robią się nagle ostrożne. A potem zaczęła bredzić o Orciny. David rzecz jasna był załamany. Uniwersytet okrył się wstydem i omal jej nie wyrzucili. Niektórzy besźańscy politycy narobili mnóstwo krzyku.

— Ale jakoś się wybroniła? — zapytał Dhatt.

— Ludzie chyba doszli do wniosku, że jest jeszcze młoda. Ktoś na pewno przemówił jej do rozsądku, bo wyraźnie się uspokoiła. Myślę, że ulqomańscy dygnitarze, którzy tam się zjawili, podzielali oburzenie swych besźańskich odpowiedników. Kiedy się dowiedziałam, że ma u nas robić doktorat, zdziwiłam się, że ją wpuścili. Najwyraźniej jednak wyrosła już ze swych ekscentrycznych poglądów. Składałam już zeznania w tej sprawie. Powiedzcie, czy wiecie, co się stało z Yolandą?

Dhatt i ja popatrzyliśmy na siebie.

— Nawet nie jesteśmy pewni, czy w ogóle coś się stało — odpowiedział starszy detektyw. — Badamy sprawę.

— To zapewne nic — powtórzyła kilka razy. — Ale z reguły zawsze ją tu widuję, a teraz nie zjawiła się już od kilku dni. Dlatego… chyba już wspominałam, że Mahalia zniknęła jakiś czas przed tym, nim ją znaleziono?

— Znały się z Mahalią? — zapytałem.

— Były najlepszymi przyjaciółkami.

— Czy ktoś jeszcze może coś wiedzieć?

— Spotykała się z miejscowym chłopakiem. To znaczy Yolanda. Tak przynajmniej słyszałam. Ale nie potrafię wam powiedzieć, jak się nazywał.

— Czy to dozwolone? — zapytałem.

— To dorośli ludzie, proszę panów. Są młodzi, ale nie mamy prawa ich powstrzymywać. Hm, wyjaśniamy im niebezpieczeństwa wiążące się z życiem, a tym bardziej miłością, w Ul Qomie, ale co robią, gdy już tu się znajdą…

Wzruszyła ramionami.

Podczas tej wymiany zdań Dhatt przytupywał nerwowo.

— Chciałbym z nimi pogadać — odezwał się wreszcie.

Niektórzy czytali prasę w małej, prowizorycznej bibliotece. Inni, gdy wreszcie Nancy zaprowadziła nas do właściwych wykopów, stali albo siedzieli, zajęci pracą w głębokim dole. Spojrzeli na nas, odrywając wzrok od warstw widocznych na ścianach wykopu. Czy ta ciemna linia była pamiątką po dawnym pożarze? A czym mogła być ta biała?

Wokół wielkiego namiotu ciągnęły się chaszcze. Pośród ostów i innych chwastów walały się fragmenty murów. Wykopaliska zbliżały się rozmiarami do stadionu piłkarskiego. Rozwieszone sznury dzieliły je na liczne części. Ze zbitej ziemi podłoża sterczały nieorganiczne kształty przypominające wynurzające się na powierzchnię ryby: potłuczone dzbany, prymitywne i bardziej wyrafinowane statuetki, zaśniedziałe machiny. Studenci spoglądali na nas z dołu. Siedzieli, każdy w swojej sekcji, oddzieleni od siebie sznurami, ściskając w dłoniach zaostrzone kielnie i miękkie pędzle. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna wyglądali na Gotów, co w Ul Qomie widywało się znacznie rzadziej niż w Besźel czy w ich ojczyźnie. Z pewnością przyciągali mnóstwo uwagi. Uśmiechali się słodko do mnie i do Dhatta spod kredki do oczu i błota stuleci.

— Oto wykopaliska — odezwała się profesor Nancy. Staliśmy w pewnej odległości od wykopu, przyglądając się licznym śladom widocznym w warstwach gleby. — Rozumiecie, jak to wygląda? — Pod ziemią mogło się ukrywać wszystko. Mówiła cicho, więc jej studenci, choć widzieli, że rozmawiamy, zapewne nie słyszeli ani słowa. — Nie znaleźliśmy żadnych pisemnych świadectw z epoki poprzedników, pomijając kilka fragmentów wierszy. Słyszeliście o Gallimaufrianach? Przez długi czas, po tym, jak odkryto przedrozłamowe zabytki i z niechęcią wykluczono błąd archeologów — roześmiała się — opowiadano o wymyślonym ludzie, który miał tłumaczyć istnienie owych szczątków. O hipotetycznej cywilizacji, która istniała tu przed założeniem Ul Qomy i Besźel, systematycznie wykopywała wszystkie znajdujące się w okolicy artefakty, od wywodzących się sprzed tysiącleci aż po babcine ozdóbki, a potem mieszała je ze sobą i zakopywała z powrotem albo po prostu wyrzucała. — Zauważyła, że się jej przyglądam. — Oni nie istnieli — zapewniła. — Badacze zgadzają się co do tego. A przynajmniej większość z nich. To nie jest mieszanka. — Wskazała na wykop. — To pozostałości po materialnej kulturze, której na razie nie rozumiemy zbyt dobrze. Musimy przestać dopatrywać się regularności i nauczyć się po prostu patrzeć. — Obok siebie znajdowano przedmioty, które powinny pochodzić z różnych epok. W zapiskach żadnej z okolicznych kultur nie odkryto choćby najdrobniejszej wzmianki o przedrozłamowych tubylcach, owych osobliwych ludziach, czarownikach i czarownicach z bajek, władających zaklęciami skażającymi pozostawione przez nich zabytki, używających astrolabiów, jakich nie powstydziłby się AzZarkali, garnków z wysuszonego na słońcu błota, kamiennych toporów wyglądających na wykonane przez naszych odległych przodków o płaskich czołach oraz pięknie odlanych z metalu zabawek w kształcie owadów. Pozostawione przez nich ruiny można było znaleźć w całej Ul Qomie, a niekiedy również w Besźel. — To są starszy detektyw Dhatt z militsyi i inspektor Borlú z policzai — oznajmiła profesor Nancy studentom w dole. — Inspektor Borlú przybył do nas, by pomóc w śledztwie w sprawie… w sprawie tego, co spotkało Mahalię.

Kilkoro z nich rozdziawiło szeroko usta. Gdy kolejno przychodzili do świetlicy na rozmowę z nami, Dhatt skreślał z listy nazwiska, a ja podążałem za jego przykładem. Przesłuchiwano ich już wcześniej, ale byli potulni jak baranki i bez oporu odpowiadali na pytania, których z pewnością mieli już serdecznie dość.