Выбрать главу

— Ulżyło mi, kiedy usłyszałam, że przybyliście tu w sprawie Mahalii — oznajmiła Gotka. — Wiem, że to brzmi okropnie, ale pomyślałam, że znaleźliście Yolandę i coś się zdarzyło. — Nazywała się Rebecca Smith-Davis i była tu pierwszy rok. Zajmowała się rekonstrukcją naczyń. Rozpłakała się, opowiadając o zabitej przyjaciółce i drugiej, zaginionej. — Pomyślałam, że ją znaleźliście i… no wiecie.

— Nawet nie jesteśmy pewni, że zaginęła — uspokajał ją Dhatt.

— Tak pan tylko mówi. Wiecie, że tak jest. Po tym, co się stało z Mahalią. — Potrząsnęła głową. — Obie interesowały się dziwnymi rzeczami.

— Orciny? — podpowiedziałem.

— Ehe. I innymi też. Ale, tak, Orciny. Yolanda była w to bardziej zaangażowana. Ludzie mówią, że Mahalia z początku też się tym pasjonowała, ale teraz już nie tak bardzo.

Ponieważ studenci byli młodsi od wykładowców i częściej balowali do późna w nocy, wielu z nich miało alibi na czas zamordowania Mahalii. W pewnej nieokreślonej chwili Dhatt oficjalnie uznał Yolandę za zaginioną. Jego pytania stały się potem bardziej precyzyjne, sporządzał też dłuższe notatki. Nie pomogło nam to jednak zbytnio. Nikt nie był pewien, kiedy ostatnio ją widział. Nie pojawiała się od kilku dni.

— Czy wiecie, co się mogło stać Mahalii? — pytał Dhatt kolejnych studentów. Wszyscy odpowiadali, że nie.

— Nie wierzę w spiski — oznajmił jeden z chłopaków. — To, co ją spotkało, było… niewiarygodnie okropne, ale, no wie pan, myśl, że kryje się za tym jakaś wielka tajemnica… — Potrząsnął z westchnieniem głową. — Mahalia potrafiła… wkurzać ludzi. To się stało dlatego, że poszła do niewłaściwej części Ul Qomy w nieodpowiednim towarzystwie.

Dhatt skrzętnie wszystko notował.

— Nie — zaprzeczyła zeznająca później dziewczyna. — Nikt nie znał Mahalii. Można było sądzić, że się ją poznało, ale wkrótce człowiek uświadamiał sobie, że ona ma mnóstwo tajemnic. Chyba trochę się jej bałam. Była bardzo poważna. I inteligentna. Może się z kimś spotykała. Z jakimś miejscowym świrem. Ona zawsze… Interesowały ją dziwaczne sprawy. Bardzo często widywałam ją w bibliotece… Mamy karty biblioteczne w tutejszej bibliotece uniwersyteckiej. W swoich książkach robiła na marginesach mnóstwo drobniutkich notatek.

Poruszyła dłonią, naśladując ciasne pismo, a potem potrząsnęła głową, chcąc, byśmy się zgodzili, że to bardzo osobliwe.

— Dziwaczne sprawy? — zainteresował się Dhatt.

— No wie pan, krążyły różne plotki.

— Ehe, kogoś wkurzyła — zapewniała inna dziewczyna, mówiąca szybko i głośno. — Jednego z miejscowych świrów. Słyszeliście o tym, jak pierwszy raz przybyła do miast? To było w Besźel. Omal nie sprowokowała bójki. Z uczonymi i politykami. Na konferencji archeologicznej. To spory wyczyn. Zdumiewające, że pozwolili jej tu wrócić.

— Poszło o Orciny.

— Orciny? — spytał Dhatt.

— Ehe.

Ostatnim przesłuchiwanym był chudy, zasadniczy chłopak. Jego brudny T-shirt zdobiła postać z jakiejś kreskówki dla dzieci. Miał na imię Robert. Obrzucił nas żałobnym spojrzeniem, mrugając rozpaczliwie. Nie mówił za dobrze po illitańsku.

— Masz coś przeciwko temu, żebym porozmawiał z nim po angielsku? — zapytałem Dhatta.

— Nie — odparł. Jakiś mężczyzna wsunął głowę do środka i przyjrzał się nam z uwagą. — Proszę bardzo — dodał Dhatt. — Za chwilkę wrócę.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

— Kto to był? — zapytałem chłopaka.

— Doktor UlHuan — wyjaśnił. Czyli drugi z pracujących tu ulqoman. — Znajdziecie winnego? — Mógłbym mu odpowiedzieć zwyczajowymi, pustymi frazesami, ale miał zbyt zrozpaczoną minę. Gapił się na mnie, przygryzając wargę. — Proszę.

— Dlaczego wspomniał pan o Orciny? — zapytałem po chwili.

— Chciałem… — Potrząsnął głową. — Nie wiem. Rozumie pan, ciągle o tym myślę. To niepokojące. Wiem, że to głupota, ale Mahalia zaangażowała się w tę sprawę po szyję, a teraz Yolanda poszła w jej ślady… No wie pan, robiliśmy sobie z niej jaja z tego powodu… — Opuścił wzrok i osłonił oczy dłonią, jakby nie miał siły mrugnąć. — To ja zadzwoniłem do was w sprawie Yolandy. Kiedy nie mogłem jej znaleźć. Nie wiem dlaczego. Sam się temu dziwię.

Nie miał już nic więcej do powiedzenia.

* * *

— Coś mamy — powiedział Dhatt. Prowadził mnie chodnikami biegnącymi między barakami ku wyjściu z Bol Ye’an, przerzucając liczne notatki, wizytówki oraz numery telefonów zapisane na skrawkach papieru. — Nie wiem, co, ale coś mamy. Być może. Niech to chuj.

— Dowiedziałeś się czegoś od UlHuana? — zapytałem.

— Słucham? Nie. — Zerknął na mnie. — Potwierdził większość tego, co powiedziała Nancy.

— Wiesz, o jakiej ciekawej sprawie nic nie usłyszeliśmy? — zapytałem.

— Hę? Nie rozumiem — odparł Dhatt. — Naprawdę, Borlú — dodał, gdy zbliżaliśmy się do bramy. — O co ci chodzi?

— To była grupa młodzieży z Kanady, zgadza się…

— W większości. Jeden Niemiec i jedna Jankeska.

— Czyli sami Europejczycy i Północni Amerykanie. Nie oszukujmy się. To może się nam wydawać nieco obraźliwe, ale obaj wiemy, jaka kwestia najbardziej fascynuje cudzoziemców przybywających do Besźel i Ul Qomy. Zauważ, że ani jedno z nich nie wspomniało o niej, w żadnym kontekście.

— O czym… — Dhatt przerwał. — Przekroczeniówka.

— Nikt z nich nawet się nie zająknął o Przekroczeniówce. Jakby się jej bali. Wiesz równie dobrze jak ja, że z reguły to pierwsza i jedyna rzecz, o której cudzoziemcy chcą się czegoś dowiedzieć. Co prawda, ci tutaj są lepiej zasymilowani niż większość ich rodaków, ale to i tak dziwne. — Pomachaliśmy rękami do strażników, by im podziękować za otworzenie bramy, a potem wyszliśmy na zewnątrz. Dhatt pokiwał z namysłem głową. — Gdyby ktoś, kogo znamy, nagle zniknął bez śladu, to jedna z pierwszych rzeczy, która przyszłaby nam na myśl, prawda? — ciągnąłem. — Nawet gdybyśmy bardzo chcieli uniknąć tej myśli. A co dopiero mówić o ludziach, dla których unikanie przekroczenia musi być znacznie trudniejsze niż dla nas.

— Panowie! — To był jeden z ochroniarzy, atletycznie zbudowany młodzieniec z irokezem jak u Davida Beckhama w środkowym okresie kariery. — Proszę panów! — Potruchtał ku nam. — Chciałem was o coś zapytać — wyjaśnił po chwili. — Prowadzicie śledztwo w sprawie Mahalii Geary, prawda? Chciałem się dowiedzieć… Chciałem się dowiedzieć, czy coś znaleźliście. Czy coś już macie? Czy mogli uciec?

— Dlaczego pan pyta? — odezwał się po chwili Dhatt. — Kim pan jest?

— Ja? Nikim, proszę pana. Ja tylko… To smutna, straszliwa sprawa i wszyscy, ja i reszta strażników, czujemy się okropnie z tego powodu i chcemy wiedzieć, kto to zrobił…

— Inspektor Borlú — przedstawiłem się. — Jak pan się nazywa?

— Jestem Aikam, Aikam Tsueh.

— Przyjaźnił się pan z ofiarą?

— Jasne, trochę. Nie naprawdę, ale wie pan, znałem ją. Zawsze mówiłem jej „cześć”. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy coś znaleźliście.

— Nawet gdybyśmy znaleźli, nie moglibyśmy panu nic powiedzieć, Aikam — odparł Dhatt.

— Nie w tej chwili — dodałem. Starszy detektyw zerknął na mnie znacząco. — Najpierw musimy wszystko uporządkować. Ale czy moglibyśmy zadać panu parę pytań?