Выбрать главу

Przez jego twarz przemknął cień niepokoju.

— Ja nic nie wiem. Ale jasne, jeśli chcecie. Bałem się, że winni wymkną się militsyi i uciekną z miasta. Czy to możliwe?

Podałem mu notes i zapisał w nim swój numer telefonu, a potem wrócił na stanowisko. Dhatt i ja odprowadzaliśmy go wzrokiem.

— Przesłuchaliście strażników? — zapytałem.

— Oczywiście. Nie powiedzieli nic ciekawego. To prywatni ochroniarze, ale wykopaliskami zarządza ministerstwo, więc pilnują ich nieco staranniej niż zwykle. Większość ma alibi na noc śmierci Mahalii.

— A on?

— Sprawdzę to, ale nie przypominam sobie, żeby przy jego nazwisku postawiono znaczek, więc zapewne je miał.

Aikam Tsueh odwrócił się przy bramie i zauważył, że się mu przyglądamy. Uniósł niepewnie rękę i pomachał nam na pożegnanie.

Rozdział czternasty

Jeśli tylko posadzić go w kawiarni — czy raczej w herbaciarni, bo przecież byliśmy w Ul Qomie — agresywna energia Dhatta rozpraszała się nieco. Nadal bębnił palcami o krawędź stołu w skomplikowanym rytmie, którego nie umiałbym powtórzyć, ale patrzył mi w oczy i nie wiercił się na krześle. Słuchał mnie i zgłaszał przemyślane propozycje dalszych kroków. Odwracał głowę, by czytać moje notatki. Odbierał wiadomości z komendy. W sumie całkiem nieźle sobie radził z ukrywaniem faktu, że mnie nie lubi.

— Chyba musimy ustanowić jakiś protokół dotyczący przesłuchań — oznajmił, gdy tylko usiedliśmy. — Mamy za dużo kucharek.

Wyszeptałem niezobowiązujące przeprosiny. Personel kawiarni nie chciał od Dhatta pieniędzy, a on nie upierał się, że zapłaci.

— Upust dla militsyi — wyjaśniła kelnerka. W lokalu nie było wolnych miejsc. Dhatt gapił się na stolik ustawiony przy frontowym oknie, aż wreszcie siedzący tam mężczyzna zauważył jego spojrzenie i wstał. Za oknem mieliśmy widok na stację metra. Wśród wielu plakatów wiszących na ścianie był jeden, który zobaczyłem, by zaraz go przeoczyć. Nie byłem pewien, czy to nie ten, który kazałem rozwiesić, by zidentyfikować Mahalię. Nie wiedziałem, czy mam rację, czy ściana jest alteracją, w całości znajdującą się w Besźel, czy może jest przeplotowa i pokrywa ją mieszanina informacji z różnych miast.

Ulqomanie wychodzący ze stacji wzdychali, poczuwszy chłód, i otulali się szczelniej w polary. Wiedziałem, że w Besźel ludzie noszą teraz futra, choć starałem się przeoczać besźańskich obywateli’wychodzących z dworca naziemnej kolejki Yanjelus, odległego tylko o kilkadziesiąt metrów od podziemnej ulqomańskiej stacji. Wśród tłumu widziałem ludzi wyglądających na Azjatów albo Arabów, a nawet kilku Afrykanów. Było ich tu znacznie więcej niż w Besźel.

— Polityka otwartych drzwi?

— Bynajmniej — zaprzeczył Dhatt. — Ul Qoma potrzebuje ludzi, ale wszystkich, których widzisz, starannie sprawdzono. Musieli zdać testy i wiedzą, jak się zachować. Niektórzy nawet mają tu dzieci. Ulqomańskie murzyniątka! — Zaśmiał się z zachwytem. — Mamy ich więcej niż u was, ale nie dlatego, że jesteśmy zbyt pobłażliwi.

Miał rację. Któż chciałby emigrować do Besźel?

— A co z tymi, którzy się nie dostali?

— Och, mamy obozy, tak samo jak wy, rozrzucone tu i ówdzie na przedmieściach. ONZ nie jest z tego zadowolona. Amnesty International również nie. Wam też suszą głowę o warunki w obozach? Masz ochotę zapalić?

Kilka metrów od wejścia do herbaciarni był kiosk z papierosami. Nawet nie zauważyłem, że się na niego gapię.

— Nie za bardzo. A właściwie to tak. Z ciekawości. Nie paliłem ulqomańskich papierosów. Chyba nigdy w życiu.

— Zaczekaj.

— Nie, nie wstawaj. Właściwie to rzuciłem palenie.

— Och, daj spokój, to coś jakby etnografia, nie jesteś w domu… Przepraszam, już nie będę. Nie znoszę ludzi, którzy to robią.

— To znaczy co?

— Wciskają różne rzeczy ludziom, którzy się odzwyczaili. A przecież nawet nie palę. — Roześmiał się i pociągnął łyk herbaty. — W przeciwnym razie można by to wytłumaczyć, że jestem na ciebie wkurwiony, bo zdołałeś zerwać z nałogiem. Chyba wkurzasz mnie bez powodu, bo jestem wrednym skurczybykiem.

Znowu się roześmiał.

— Posłuchaj, przepraszam, że, no wiesz, tak się wtrącam…

— Myślę, że po prostu potrzebujemy protokołów. Nie chcę, żebyś pomyślał…

— Rozumiem.

— Dobra, nie ma się czym przejmować. To może ja pogadam z następnym? — zapytał.

Obserwowałem Ul Qomę. Pogoda była zbyt pochmurna na taki ziąb.

— Mówisz, że ten Tsueh ma alibi?

— Ehe. Sprawdzili to dla mnie. Większość tych ochroniarzy jest żonata i żony za nich poręczyły. Wiem, że to gówno warte, ale nie znaleźliśmy żadnych związków między którymś z nich a ofiarą. Najwyżej kłaniali się sobie na korytarzu. Tsueh naprawdę pił tej nocy ze studentami. Jest wystarczająco młody, by się z nimi fraternizować.

— To dogodne. I nietypowe.

— Jasne. Ale nic go nie łączy z tą sprawą. Chłopak ma dziewiętnaście lat. Opowiedz mi o furgonetce. — Powtórzyłem raz jeszcze całą historię. — Światło, czy będę musiał pojechać z tobą do was? — zapytał. — Wygląda na to, że szukamy besźanina.

— Ktoś z Besźel przeprowadził samochód przez granicę, ale wiemy, że zbrodnię popełniono w Ul Qomie. Jeśli nie było tak, że sprawca ją zamordował, a potem popędził do Besźel, ukradł furgonetkę, wrócił, załadował ciało i przewiózł je do Besźel, a moglibyśmy też zapytać, dlaczego porzucił je akurat tam, jeśli więc wykluczymy tę możliwość, musiał zadzwonić za granicę i poprosić o przysługę. To znaczy, że sprawców jest dwóch.

— Mógł przekroczyć.

Poruszyłem się nerwowo.

— Ehe — przyznałem. — To niewykluczone. Ale wszystko wskazuje na to, że zadał sobie sporo trudu, by uniknąć przekroczenia. I zawiadomić nas o tym.

— Ten sławetny film. To ciekawe, że znalazł się akurat w takiej chwili…

Popatrzyłem na Dhatta, ale nie wyczytałem w jego twarzy oznak drwiny.

— Nie sądzisz?

— Och, daj spokój, Borlú, dziwi cię to? Ten, kto to zrobił, był wystarczająco bystry, by wiedzieć, że z granicami trzeba uważać. Dlatego zadzwonił do kumpla po waszej stronie, a teraz robi w portki ze strachu, że dorwie go Przekroczeniówka. A to byłoby niesprawiedliwe. Dlatego znalazł sobie małego pomocnika w Hali Łącznikowej albo w Wydziale Ruchu czy czymś w tym rodzaju, a ten przekazał wiadomość, o której godzinie furgonetka przekroczyła granicę. W końcu besźańscy urzędnicy raczej nie są nieskazitelni.

— Z pewnością.

— Sam widzisz. Od razu masz weselszą minę. — Jego sugestia znaczyłaby, że mamy do czynienia ze spiskiem zakrojonym na mniejszą skalę niż w innych rysujących się na horyzoncie teoriach. Ktoś wiedział, jakich furgonetek szukać. Ktoś sprawdził całą kupę nagrań. Co jeszcze? W tak pogodny, choć mroźny dzień, gdy kolory Ul Qomy blakły od zimna, zmieniając się w bardziej codzienne odcienie, dopatrywanie się w każdym kącie Orciny wydawało się absurdem. — Zacznijmy od początku — ciągnął Dhatt. — Nic nie osiągniemy, próbując wytropić kierowcę tej pierdolonej furgonetki. Mam nadzieję, że wasi ludzie nad tym pracują. My nie mamy nic poza opisem pojazdu, a kto w Ul Qomie przyzna, że w ogóle zauważył besźańską furgonetkę, nawet jeśli miała pozwolenie na wjazd? Dlatego cofnijmy się do punktu wyjścia. Co naprowadziło cię na ślad? — Przyjrzałem mu się z uwagą, zastanawiając się nad biegiem wydarzeń. — Kiedy ofiara przestała być Nieznanym Ciałem Numer Jeden? Od czego to się zaczęło?