Выбрать главу

Tym razem drzwi go posłuchały. W wąskiej szczelinie pojawiła się twarz drobnej, młodej kobiety. Jej wygolone skronie zdobiły wytatuowane ryby oraz kilka liter bardzo starego alfabetu.

— Kim… Czego chcecie?

Być może wysłali dziewczynę, licząc na to, że jej widok zawstydzi Dhatta i powstrzyma go przed tym, co zrobił później, to znaczy popchnięciem drzwi tak mocno, że aż przewróciła się na plecy w ciemnym jak grota korytarzu.

— Wszyscy do mnie! — zawołał, omijając potarganą punkówkę. Po krótkim zamieszaniu, gdy z pewnością rozważali możliwość ucieczki i odrzucili ten pomysł, pięcioro obecnych w domu ludzi zebrało się w kuchni. Dhatt kazał im usiąść na rozklekotanych krzesłach. Żadne z nich nie patrzyło na nas. Starszy detektyw stanął przy stole i pochylił się ku nim. — No dobra — zaczął. — Rzecz w tym, że ktoś zadzwonił do mojego szacownego kolegi, który ma wielką ochotę przypomnieć sobie tę rozmowę. My zaś mamy wielką ochotę dowiedzieć się, kto był tak uczynny. Nie będę marnował waszego czasu, udając, że wierzę, że któreś z was się przyzna. Po prostu wszyscy kolejno powiecie: „Inspektorze, mam panu coś do powiedzenia”.

Wszyscy spojrzeli na niego. Uśmiechnął się i skinął dłonią, każąc im zaczynać. Gdy tego nie zrobili, zdzielił w głowę siedzącego najbliżej mężczyznę. Ten krzyknął z bólu, jego towarzysze wrzasnęli z oburzenia, a z moich ust wyrwało się westchnienie niedowierzania.

Unifikacjonista uniósł powoli głowę. Na jego czole formował się już siniak.

— Inspektorze, mam panu coś do powiedzenia — zażądał Dhatt. — Będziemy to powtarzać tak długo, aż wreszcie znajdziemy winnego. Albo winną. — Zerknął na mnie. Zapomniał się upewnić. — Tak to już jest z gliniarzami.

Uniósł rękę, gotowy uderzyć na odlew pierwszego mężczyznę. Potrząsnąłem głową i uniosłem nieco ręce. Unifikacjoniści jęknęli chórem. Ten, któremu zagroził Dhatt, spróbował wstać, ale starszy detektyw złapał go drugą ręką za ramię i popchnął z powrotem na krzesło.

— Yohan, powiedz to i już! — zawołała punkówka.

— Inspektorze, mam panu coś do powiedzenia.

Wszyscy powtarzali to w kółko.

— Inspektorze, mam panu coś do powiedzenia. Inspektorze, mam panu coś do powiedzenia…

Jeden z mężczyzn za pierwszym razem wypowiedział te słowa tak powoli, że można to było uznać za prowokację, ale Dhatt uniósł tylko brwi i ponownie zdzielił jego towarzysza. Cios był słabszy niż poprzednio, ale tym razem popłynęła krew.

— Kurewskie Święte Światło!

Zatrzymałem się przy drzwiach. Dhatt kazał im powtórzyć to zdanie jeszcze raz, a także wymienić nazwiska.

— I co? — zapytał mnie.

Rzecz jasna nie mogła to być żadna z dwóch kobiet. Jeden z mężczyzn miał piskliwy głos, a jego akcent pochodził z nieznanej mi części miasta. Dwóch pozostałych nie mogłem jednak wykluczyć. Zwłaszcza głos młodszego z nich — nie tego, którego uderzył Dhatt — wydawał mi się znajomy. Chłopak — powiedział nam, że nazywa się Dahar Jaris — miał na sobie wytartą dżinsową kurtkę z anglojęzycznym napisem NoMeansNo na plecach. Krój czcionki kazał mi podejrzewać, że to nazwa grupy, nie slogan. Gdyby wypowiedział dokładnie te same słowa, co wtedy, albo gdybym usłyszał z jego ust tę samą, od dawna martwą postać języka, mógłbym się upewnić. Dhatt zauważył, że patrzę na młodzieńca i wskazał na niego palcem. Potrząsnąłem głową.

— Powtórz to jeszcze raz — rozkazał chłopakowi starszy detektyw.

— Nie — sprzeciwiłem się, ale Jaris zdążył już powtórzyć to samo zdanie. — Ktoś zna tu archaiczny illitański albo besźański? Język wyjściowy? — zapytałem. Popatrzyli na siebie nawzajem. — Wiem, wiem. Nie ma żadnego illitańskiego ani besźańskiego i tak dalej? Czy ktoś tu go zna?

— Wszyscy go znamy — potwierdził starszy mężczyzna. Nadal nie otarł krwi z wargi. — Mieszkamy w mieście i to jest jego język.

— Uważaj — ostrzegł go Dhatt. — Mogę ci za to postawić zarzuty. To on, zgadza się? — zapytał, znowu wskazując na Jarisa.

— Daj sobie z tym spokój — odparłem.

— Kto znał Mahalię Geary? — zapytał Dhatt. — Byelę Mar?

— Maryę — dodałem. — Wszystko jedno. — Starszy detektyw wyciągnął z kieszeni jej zdjęcie. — To nie jest żadne z nich — stwierdziłem, wycofując się z pomieszczenia. — Daj spokój. Chodźmy już stąd.

Podszedł bliżej i obrzucił mnie pytającym spojrzeniem.

— Hm? — mruknął. Potrząsnąłem głową. — Oświeć mnie, Tyador. — W końcu wydął wargi i zwrócił się ku unifikacjonistom. — Bądźcie ostrożni — ostrzegł ich i wyszedł. Odprowadzali go spojrzeniami, pięć zdumionych, przerażonych twarzy, jedna z nich ociekająca krwią. Podejrzewam, że moja własna twarz zastygła jak maska w próbie ukrycia wszelkich uczuć. — Nie wiem, co kombinujesz, Borlú — oznajmił, kiedy wracaliśmy. Jechał teraz znacznie wolniej. — Nie rozumiem, co właściwie się stało. Wycofałeś się, a to był nasz najlepszy ślad. Jedyne, co ma sens, to że boisz się oskarżenia o współudział. Jasne, jeśli zadzwonili do ciebie i podjąłeś działania, wykorzystałeś tę informację, to jest przekroczenie. Ale nikt nie będzie się ciebie czepiał, Borlú. To było tylko maleńkie przekroczenie i wiesz równie dobrze jak ja, że zapomną o tym, jeśli odkryjemy coś większego.

— Nie wiem, jak to wygląda w Ul Qomie, ale w Besźel przekroczenie to przekroczenie — sprzeciwiłem się.

— Nie chrzań. Co to właściwie znaczy? Czy o to chodzi? — Zwolnił za besźańskim tramwajem. Zakołysaliśmy się na cudzoziemskich torach przeplotowej ulicy. — Kurwa, Tyador, możemy to rozwiązać, możemy coś odkryć, nie ma sprawy, jeśli to cię gryzie.

— Nie o to chodzi.

— Kurwa, mam nadzieję, że o to. Bo jeśli nie, to co cię ugryzło? Posłuchaj, nie będziesz musiał się narażać na oskarżenia ani nic…

— Nie o to chodzi. Żaden z nich nie był tym, który do mnie zadzwonił. Nie mam nawet pewności, czy to rzeczywiście był telefon zza granicy. To znaczy stąd. Niczego nie jestem pewien. To mógł być świr.

— Jasne. — Wysadził mnie pod hotelem, ale nie wysiadł z samochodu. — Mam mnóstwo papierkowej roboty — oznajmił. — Myślę, że ty też. Weź sobie parę godzin wolnego. Powinniśmy znowu porozmawiać z profesor Nancy i chcę też pogadać z Bowdenem. Czy to możesz zaakceptować? Czy gdybyśmy tam wpadli i zadali kilka pytań, uznałbyś, że takie metody są do przyjęcia?

* * *

Po paru próbach udało mi się dodzwonić do Corwi. Z początku próbowaliśmy się trzymać swojego głupiego kodu, ale szybko nam się odechciało.

— Przepraszam, szefie. Nie jestem najgorsza w te klocki, ale nie ma szans, żebym wydostała osobiste dane Dhatta z serwerów militsyi. Sprowokowalibyśmy międzynarodowy incydent. Co właściwie chcesz wiedzieć?

— Chciałem tylko poznać jego historię.

— Ufasz mu?

— Kto wie? Tutejsze gliny są raczej staromodne.

— To znaczy?

— Lubią energiczne metody przesłuchiwania.

— Powiem o tym Naustinowi. Będzie zachwycony i postara się o przeniesienie. Robisz wrażenie wkurzonego, szefie.

— Zrób mi przysługę i spróbuj się czegoś dowiedzieć, dobra?

Rozłączyłem się i wziąłem do ręki Między miastem a miastem, ale szybko ją odłożyłem.

Rozdział piętnasty

— Nie poszczęściło się wam z furgonetką? — zapytałem.

— Żadna z naszych kamer jej nie zarejestrowała — odparł Dhatt. — I nikt jej nie widział. Gdy tylko opuściła Halę Łącznikową i wjechała do naszego miasta, zamieniła się w mgłę.