Выбрать главу

— A kto mógł być tą niewłaściwą osobą?

— Nie mam na myśli nikogo konkretnego, starszy detektywie. Nie wiem. Nie spotykaliśmy się z Mahalią zbyt często. Właściwie ledwie ją znałem.

— To mały kampus — zauważyłem. — Z pewnością wszyscy się znacie.

— To prawda. Szczerze mówiąc, unikałem jej. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od dawna. Nasza znajomość nie zaczęła się zbyt szczęśliwie. Za to Yolandę znałem dobrze. Ona w niczym nie przypomina Mahalii. Może nie jest tak inteligentna, ale nie znam nikogo, kto by jej nie lubił. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć ją skrzywdzić. Wszyscy są przerażeni. Również tubylcy pracujący w Bol Ye’an.

— Czy nie byli również przerażeni śmiercią Mahalii? — zapytałem.

— Szczerze mówiąc, wątpię, by któryś z nich ją znał.

— Jeden ze strażników z pewnością ją znał. Pytał nas o nią. Pomyślałem, że może to jej chłopak albo coś.

— Jeden ze strażników? Wykluczone. Przepraszam, to zabrzmiało zbyt obcesowo. Chciałem powiedzieć, że, znając Mahalię, byłbym zdumiony.

— Sam pan powiedział, że nie znał jej zbyt dobrze.

— To prawda, ale, wie pan, można się zorientować, co dana osoba może zrobić. Niektórzy studenci, na przykład Yolanda, kolegują się z ulqomańskim personelem, ale Mahalia do nich nie należała. Zawiadomicie mnie, jeśli dowiecie się czegoś o Yolandzie? Musicie ją odnaleźć. Może macie jakieś teorie? Proszę. To jest straszne.

— Jest pan promotorem Yolandy? — zapytałem. — Jaki jest temat jej pracy?

— Och. — Machnął ręką. — „Reprezentacja genderu oraz Innego w artefaktach z epoki poprzedników”. Nadal wolę słowo „przedrozłamowych”, ale po angielsku brzmi to niezbyt fortunnie[2], więc ostatnio przyjęła się forma „epoka poprzedników”.

— Mówi pan, że Yolanda nie jest zbyt inteligentna?

— Tego nie powiedziałem. Jest bardzo bystra. Niczego jej nie brakuje. Ale… takich doktorantów jak Mahalia rzadko się spotyka.

— To dlaczego nie chciał pan zostać jej promotorem?

Wbił we mnie spojrzenie, jakbym z niego żartował.

— Z powodu bzdur, jakie głosiła, inspektorze — odpowiedział po chwili. Wstał i odwrócił się do mnie plecami. Chyba miał ochotę pospacerować po pokoiku, ale było tu za mało miejsca. — Tak, to właśnie były niefortunne okoliczności naszego pierwszego spotkania. — Ponownie zwrócił się ku nam. — Starszy detektywie Dhatt, inspektorze Borlú, czy wiecie, ilu mam doktorantów? Tylko jedną Yolandę. Dlatego, że nikt inny jej nie chciał. Biedactwo. Nie mam gabinetu w Bol Ye’an. Nie mam stałego etatu na uniwersytecie i nie grozi mi jego dostanie. Wiecie, jak brzmi mój oficjalny tytuł na Uniwersytecie Księcia Walii? Jestem wykładowcą korespondentem. Nie pytajcie mnie, co to znaczy. Właściwie, to mogę wam odpowiedzieć. To znaczy: „Jesteśmy najlepszą na świecie instytucją zajmującą się badaniami nad Besźel, Ul Qomą i epoką poprzedników. Dlatego musimy zgromadzić wszelkie możliwe nazwiska, a twoje może zainteresować programem paru bogatych świrów. Niemniej, nie jesteśmy aż tacy głupi, by dać ci prawdziwą robotę”.

— Z powodu pańskiej książki?

— Tak, z powodu Między miastem a miastem. Byłem wtedy wiecznie naćpanym młodzieńcem zafascynowanym tajemnicami, a promotor nie poświęcał mi zbyt wiele uwagi. Nie ma znaczenia, że wkrótce potem oznajmiłem: „Mea culpa, spieprzyłem sprawę, nie ma żadnego Orciny, przepraszam”. Nie ma znaczenia, że osiemdziesiąt pięć procent moich wyników się broni i ludzie nadal z nich korzystają. Słyszycie? Nic, co mógłbym zrobić, nie ma znaczenia. Pomimo wszelkich starań nigdy się od tego nie uwolnię. Dlatego, kiedy, co zdarza się często, zjawia się ktoś, kto mówi, że książka, która spieprzyła mi karierę, jest rewelacyjna i bardzo chciałby ze mną pracować… no wiecie, tak właśnie zrobiła Mahalia, kiedy ją poznałem na tej konferencji w Besźel, oznajmiła też, że to skandal, że w obu miastach nadal zabrania się głoszenia prawdy, i dodała, że jest po mojej stronie. Czy wiedzieliście, że nie tylko przemyciła wtedy do Besźel egzemplarz Między miastem a miastem, lecz również zamierzała ustawić go na półce z dziełami historyków w Bibliotece Uniwersyteckiej? Jezu, po co? Żeby ludzie go tam znaleźli? Oznajmiła mi to z dumą. Kazałem jej natychmiast się go pozbyć, bo inaczej zawiadomię policzai. Kiedy słyszę takie rzeczy, naprawdę się wkurzam. Spotykam podobne osoby prawie na każdej konferencji. Mówię im, że się pomyliłem, a one myślą, że mnie przekupiono albo boję się o własne życie. Albo że zastąpili mnie robotem czy coś w tym rodzaju.

— Czy Yolanda rozmawiała czasem z panem o Mahalii? Czy to nie było trudne, biorąc pod uwagę, co pan sądził o jej najlepszej przyjaciółce?

— Nic o niej nie sądziłem, inspektorze. Powiedziałem, że nie będę jej promotorem, a ona oskarżyła mnie o kapitulację, tchórzostwo albo coś w tym rodzaju, nie pamiętam dokładnie. I to był koniec. Jak rozumiem, odkąd zaczęła pracować dla programu, przestała gadać o Orciny. Pomyślałem, że z tego wyrosła i tyle. Słyszałem też, że była bardzo zdolna.

— Odniosłem wrażenie, że profesor Nancy czuła się nią nieco rozczarowana.

— Możliwe. Nie wiem. To nie byłby pierwszy przypadek, gdy ktoś w piśmie wypada gorzej. Niemniej jednak, miała dobrą reputację.

— Yolanda nie interesowała się Orciny? Nie dlatego została pańską doktorantką?

Usiadł z westchnieniem. Jego ospałe ruchy nie wyglądały zbyt imponująco.

— Nie sądziłem, by się tym interesowała. W przeciwnym razie nie zgodziłbym się jej przyjąć. I z początku rzeczywiście tak było… ale ostatnio zaczęła o nim wspominać. Mówiła o dissensi, o tym, że może się w nich ukrywać Orciny i tak dalej. Wiedziała, co na ten temat sądzę, więc przedstawiała to wszystko jako hipotezy. To brzmiało śmiesznie, ale naprawdę nie przyszło mi na myśl, że powodem tego może być wpływ Mahalii. Rozmawiała z nią na ten temat? Wiecie coś o tym?

— Niech nam pan opowie o dissensi — zażądał Dhatt. — Wie pan, gdzie one są?

Bowden wzruszył ramionami.

— Pan też to wie, starszy detektywie. Większość z nich nie jest tajemnicą. Opuszczony budynek, kilka kroków od podwórka na zapleczu tego domu. Pięć centralnych metrów Parku Nuistu. To również dissensus. Oba miasta roszczą sobie do niego prawa. Takie miejsca i w Ul Qomie, i w Besźel uważa się za przeplotowe albo zakazane. Cały czas trwają o nie targi. Nie ma w tym nic szczególnie ekscytującego.

— Czy mógłby nam pan sporządzić ich listę?

— Jeśli pan sobie życzy, ale szybciej dostanie ją pan drogą służbową, a w dodatku moja pewnie będzie o dwadzieścia lat przestarzała. Te spory od czasu do czasu się rozwiązuje, pojawiają się też nowe. Może słyszał pan też o tajnych dissensi?

— Chciałbym dostać tę listę… Chwileczkę, tajnych? Jeśli nikt o nich nie wie, jak można się o nie spierać?

— No właśnie. To są tajne spory, starszy detektywie Dhatt. Do takich głupot trzeba sobie wyrobić odpowiedni sposób myślenia.

— Doktorze Bowden… — zacząłem. — Czy ma pan powody, by sądzić, że ktoś może mieć coś przeciwko panu?

— Dlaczego pan pyta? — Zaniepokoił się nagle. — Słyszeliście o czymś?