Выбрать главу

— Jasne. Nie patrz tak na mnie. Wcale nie tak trudno w to uwierzyć. Wysłali list od nas, żeby zmylić ślady.

Dhatt pokręcił głową bez przekonania.

— Może i tak… — mruknął. — Ale to byłoby piekielnie trudno zorganizować, a u was…

— Nigdy nie lubili Bowdena. Może doszli do wniosku, że jeśli wyczuł, że coś mu grozi, może się mieć na baczności, ale nie w przypadku przesyłki z Besźel?

— Mam pomysł — oznajmił.

— Gdzie się spotykają ludzie z Qoma Najpierw? — zapytałem. — Tak się nazywają, zgadza się? Może powinniśmy ich odwiedzić…

— To właśnie próbuję ci powiedzieć — przerwał mi. — Nie ma takiego miejsca. Nie istnieje żadna „Qoma Najpierw”, nie w tym sensie. Nie wiem, jak to wygląda w Besźel, ale…

— W Besźel wiem dokładnie, gdzie się spotykają nasi odpowiednicy takich typów. Niedawno złożyłem im wizytę w towarzystwie mojej posterunkowej.

— Gratulacje, ale tutaj tak to nie wygląda. To nie pierdolony gang, który ma legitymacje członkowskie i dom, w którym mieszkają wszyscy członkowie. To nie są unifi ani The Monkees.

— Nie próbuj mi wmówić, że nie ma u was skrajnych nacjonalistów…

— Dobra, tego nie powiedziałem. Jest ich tu od cholery, ale problem w tym, że nie wiemy, kim są ani gdzie mieszkają, a oni, bardzo rozsądnie, starają się zachować ten stan rzeczy. Qoma Najpierw to tylko nazwa wymyślona przez jakiegoś bubka z prasy.

— Dlaczego unifikacjoniści się spotykają, a oni nie chcą tego robić? Albo nie mogą?

— Dlatego, że unifi to durnie. Czasami niebezpieczni, przyznaję, ale zawsze durnie. Ludzie, o których mówimy, podchodzą do sprawy poważnie. To starzy żołnierze i inni tacy. No wiesz, trzeba to… uszanować.

Nic dziwnego, że nie pozwalano im na publiczne spotkania. Radykalni nacjonaliści mogliby zaatakować Ludową Partię Narodową na gruncie jej własnej ideologii, a do tego rządzący nie mogli dopuścić. W przeciwieństwie do nich unifi mogli w miarę swobodnie jednoczyć miejscowych w nienawiści do siebie.

— Co możecie nam o nim powiedzieć? — Dhatt podniósł głos, zwracając się do dwojga przyglądających się nam świadków.

— O Aikamie? — zapytał Buidze. — Właściwie nic. To dobry pracownik, ale głupi jak but. No dobra, tak bym powiedział przedtem, ale po tym, co zrobił dzisiaj, muszę zmienić zdanie. Wcale nie jest takim twardzielem, na jakiego wygląda. To mięśniak bez zębów. Lubi towarzystwo studentów, z przyjemnością kręci się wokół inteligentnych cudzoziemców. Dlaczego pan pyta, starszy detektywie? Chyba nie chcecie go oskarżyć? Tę paczkę przysłano z Besźel. Jak, do licha…

— Oczywiście — przerwał mu Dhatt. — Nikt tu nikogo nie oskarża, a już szczególnie bohatera chwili. To tylko rutynowe pytania.

— Mówi pan, że Tsueh dobrze się dogaduje ze studentami? — W przeciwieństwie do Taira, Buidze nie prosił o pozwolenie, zanim mi odpowiedział. Spojrzał mi w oczy i skinął głową. — Z kimś szczególnie? Czy przyjaźnił się z Mahalią Geary?

— Z Geary? Kurde, nie. Zapewne nawet nie znała jego nazwiska. Niech spoczywa. — Wykonał lewą ręką znak Długiego Snu. — Aikam przyjaźnił się z niektórymi studentami, ale nie z nią. Z Jacobsem, Smith-Davis, Rodriguez, Browning…

— Ale pytał nas…

— Bardzo chciał się dowiedzieć, czy wpadliśmy na jakiś ślad w sprawie Geary — poparł mnie Dhatt.

— Tak? — Buidze wzruszył ramionami. — Wszyscy bardzo się przejęli tą sprawą. Pewnie, że chce się czegoś dowiedzieć.

— Zastanawiam się… — zacząłem — To skomplikowane miejsce. Zauważyłem, że choć jest niemal w całości jednolite, można tu znaleźć kilka przeplotowych fragmentów. Ich pilnowanie musi być prawdziwym koszmarem. Panie Buidze, gdy rozmawialiśmy ze studentami, ani jedna osoba nie wspomniała o Przekroczeniówce. W ogóle nie poruszyli tego tematu. Grupka młodych cudzoziemców? Wie pan, jak bardzo przybysze z zagranicy interesują się takimi sprawami. W dodatku ich przyjaciółka zniknęła, a mimo to żadne z nich nie napomknęło o najsławniejszym ludojadzie Ul Qomy i Besźel. Ludojadzie, który naprawdę istnieje. Nie mogliśmy nie zadać sobie pytania, czego właściwie się boją.

Buidze gapił się na mnie ze zdumieniem. Zerknął na profesor Nancy. Potem rozejrzał się po pokoju. Po dłuższej chwili parsknął śmiechem.

— Chyba pan żartuje. No dobra. Oni naprawdę się boją, ale nie tego, że ktoś przekracza, przybywa cholera wie skąd, żeby się z nimi spotkać. Tak pomyśleliście? — Potrząsnął głową. — Boją się, że ich złapią. — Uniósł ręce w geście kapitulacji. — Zapędziliście mnie w kozi róg. Te cholerne skurczybyki przekraczają przez cały czas i nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać. — Spojrzał nam w oczy. Nie próbował się bronić, powiedział to wszystko rzeczowym tonem. Czy miałem równie wstrząśniętą minę jak Dhatt? Profesor Nancy wyglądała raczej na zażenowaną. — Ma pan rację, oczywiście — ciągnął Buidze. — Nie da się całkowicie uniknąć przekroczeń. Nie w takim miejscu i z taką młodzieżą. To nie są tubylcy i bez względu na całe szkolenie nigdy w życiu nie spotkali się z niczym podobnym. Niech mi pan nie wmawia, że u was nie wygląda to podobnie, Borlú. Sądzi pan, że są lojalni? Że naprawdę przeoczają Besźel, kiedy chodzą po mieście? Też coś. Pewnie, że widzą drugą stronę granicy. Możemy liczyć co najwyżej na to, że nie będą tego okazywać zbyt ostentacyjnie. Nie możemy im jednak nic udowodnić i dlatego Przekroczeniówka nie interweniuje, chyba że naprawdę spieprzą sprawę. Och, to się zdarzało, ale znacznie rzadziej, niż można by sądzić. Od dłuższego czasu nie mieliśmy ani jednego przypadku. — Profesor Nancy nadal patrzyła na blat. — Myśleliście, że żaden cudzoziemiec nie przekracza? — zapytał Buidze i pochylił się nad stołem, rozpościerając na nim palce.

— Wszystko, na co możemy od nich liczyć, to odrobina uprzejmości, tak? A gdy zgromadzi się grupę młodych ludzi w jednym miejscu, z pewnością spróbują sprawdzić, jak daleko mogą się posunąć. Może nie ograniczają się do spojrzeń. Czy wy zawsze robiliście, co wam kazali dorośli? Ale to są bystre dzieciaki. — Nakreślił palcem na blacie plan Bol Ye’an. — Przeploty są tu i tu, a park tu i tu. I rzeczywiście, w tym kierunku przechodzi pod koniec w jednolite Besźel. Kiedy młodzi sobie popiją albo coś, to czy nie podpuszczają się nawzajem do stanięcia w przeplotowym obszarze parku? A gdy już tam są, kto wie, czy nie przechodzą do Besźel i z powrotem, bez słowa, a nawet bez ruchu? Jeśli jest się w przeplocie, można to zrobić, nie stawiając ani kroku. Wszystko jest tutaj — Postukał się w czoło. — Nikt niczego nie udowodni. A gdy robią to znowu, może podniosą z ziemi jakąś pamiątkę, a potem wyprostują się i wrócą do Ul Qomy z besźańskim kamieniem albo czymś w tym rodzaju. Jeśli byli w Ul Qomie, kiedy go podnosili, to znaczy, że musiał leżeć w naszym mieście, prawda? Kto wie? Kto mógłby im coś udowodnić? Dopóki się z tym nie obnoszą, nie możemy nic zrobić. Nawet Przekroczeniówka nie może obserwować wszystkich przez cały czas. Gdyby to robiła, żaden z tych cudzoziemców by się tu nie utrzymał. Nieprawdaż, pani profesor? — Spojrzał ze współczuciem na profesor Nancy. Kobieta nie odpowiedziała, ale jej mina zrobiła się jeszcze bardziej zażenowana. — Starszy detektywie Dhatt, żadne z nich nie wspomniało o Przekroczeniówce, ponieważ wszyscy są winni jak diabli — wyjaśnił z uśmiechem Buidze. — Hej, nie zrozumcie mnie źle. To tylko ludzie. Lubię ich. Nie wyolbrzymiajmy tej sprawy.

Kiedy wychodzili, Dhatt odebrał telefon i zaczął robić notatki, mamrocząc coś pod nosem. Zamknąłem drzwi.

— To był jeden z mundurowych, których wysłałem po Bowdena. Nasz doktor zniknął. Dotarli do jego mieszkania, ale nikt nie otwiera drzwi. Nie ma go.