Выбрать главу

— Powiedzieli mu, że przyjadą?

— Ehe i o bombie też wiedział. Ale zniknął.

Rozdział osiemnasty

— Chcę tam wrócić i porozmawiać z tym chłopakiem — oznajmił Dhatt.

— Z unifikacjonistą?

— Ehe, z Jarisem. Wiem, wiem, to nie był on. Skoro tak mówisz. Tak czy inaczej, on coś wie i chcę z nim pogadać.

— Nie znajdziesz go.

— Słucham?

— Życzę szczęścia. Zwiał.

Zwolnił, zostając kilka kroków za mną, i zadzwonił do kogoś.

— Miałeś rację. Nigdzie go nie ma. Skąd wiedziałeś? W co ty, kurwa, grasz?

— Chodźmy do twojego gabinetu.

— Pierdolę gabinet. Gabinet może zaczekać. Powtarzam: Skąd, kurwa, wiedziałeś o Jarisie?

— Posłuchaj…

— Zaczynam się trochę bać twoich nadprzyrodzonych zdolności, Borlú. Kiedy usłyszałem, że mam być twoją niańką, nie siedziałem na dupie, tylko dowiedziałem się czegoś o tobie i wiem, że trzeba się z tobą liczyć. Jestem pewien, że postąpiłeś podobnie i wiesz o mnie to samo. — Powinienem był tak zrobić. — Byłem gotowy na współpracę z detektywem. I to naprawdę niezłym. Nie spodziewałem się spotkać smętnego, wiecznie niezadowolonego sukinsyna. Kurwa, skąd wiedziałeś o Jarisie? Dlaczego osłaniasz tego śmierdziela?

— Dobra. Zadzwonił do mnie wczoraj z samochodu, a może raczej z pociągu, i powiedział, że wyjeżdża z miasta.

Przeszył mnie wściekłym spojrzeniem.

— Dlaczego to zrobił? I dlaczego nic mi nie powiedziałeś, do chuja? Pracujemy razem, czy nie, Borlú?

— Dlaczego do mnie zadzwonił? Może nie był zachwycony twoimi metodami przesłuchania, Dhatt. Pytasz, czy pracujemy razem? Myślałem, że moim zadaniem jest przekazywać ci grzecznie wszystko, co wiem, a potem oglądać w hotelu telewizję i czekać, aż znajdziesz winnego. Kiedy włamano się do Bowdena? Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? Nie zauważyłem też, żeby ci się śpieszyło do podzielenia się ze mną tym, czego dowiedziałeś się od UlHuana w Bol Ye’an, a on z pewnością znał najciekawsze informacje. W końcu jest rządową wtyką, prawda? No wiesz, to nic wielkiego, we wszystkich publicznych instytucjach są agenci. Nie podoba mi się tylko, że najpierw utrzymujesz mnie w nieświadomości, a później pytasz: „Jak mogłeś?”.

Wymieniliśmy gniewne spojrzenia. Po dłuższej chwili Dhatt odwrócił się i podszedł do krawężnika.

— Wystaw nakaz aresztowania Jarisa — powiedziałem do jego pleców. — Unieważnij jego paszport, zawiadom lotniska i dworce. Ale on zadzwonił do mnie tylko dlatego, że już był w drodze. Jego telefon zapewne leży rozbity na torach w wąwozie Cucinis, a on sam jest w połowie drogi na Bałkany.

— I co jego zdaniem się wydarzyło?

— Mówi, że to Orciny.

Dhatt odwrócił się i machnął lekceważąco ręką.

— Kiedy miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? — warknął.

— Właśnie ci powiedziałem.

— Jaris wziął i zwiał. Czy to nic ci nie mówi? Tylko winni uciekają.

— Chodzi ci o Mahalię? Daj spokój, jaki mógłby mieć motyw? — Przypomniałem sobie jednak, co usłyszałem od Jarisa. Mahalia nie należała do ich organizacji. Przegnali ją. Zawahałem się na chwilę. — A może o Bowdena? Czemu Jaris miałby to zrobić i jak, do cholery, mógłby zorganizować coś takiego?

— Nie mam pojęcia. Kto wie, co kieruje takimi skurwysynami? Na pewno mają jakieś popieprzone usprawiedliwienie, teorię spiskową albo coś w tym rodzaju.

— To nie ma sensu — stwierdziłem po dłuższym namyśle. — To było… No dobra, to rzeczywiście on zadzwonił do mnie do Besźel.

— Wiedziałem. Kurwa, osłaniałeś go.

— Nie byłem pewien. Wczoraj sam przyznał, że to był on. Chwileczkę, Dhatt, czemu miałby do mnie dzwonić, jeśli to on ją zabił?

Wbił we mnie wzrok. Po dłuższej chwili odwrócił się i zatrzymał taksówkę. Otworzył drzwi samochodu, stojącego ukośnie na jezdni. Ulqomańskie pojazdy przejeżdżały obok, trąbiąc głośno, natomiast besźańscy kierowcy omijali po cichu wtarg. Ci najbardziej praworządni nawet nie klęli pod nosem.

Dhatt stał na jezdni, wsadzając głowę do pojazdu. Taksówkarz próbował coś mu wytłumaczyć, aż w końcu starszy detektyw warknął ze złością i wyjął legitymację.

— Nie wiem, co nim kierowało — odpowiedział. — Trzeba to sprawdzić. Ale to kurewsko podejrzane, prawda? Takie nagłe zniknięcie?

— Gdyby miał coś wspólnego ze sprawą, na pewno nie chciałby przyciągać mojej uwagi. I jak mógłby przewieźć ofiarę do Besźel?

— Poprosił o pomoc kumpli z waszego miasta. Oni zrobili to za niego.

Wzruszyłem z powątpiewaniem ramionami.

— To besźańscy unifi pierwsi naprowadzili nas na ślad. Facet nazwiskiem Drodin. Słyszałem o próbach skierowania przeciwnika na mylny trop, ale my wtedy nie mieliśmy żadnego tropu. Unifom brakowało sprytu potrzebnego do kradzieży furgonetki. Nie mieli też odpowiednich kontaktów. Nie ci, których spotkałem. W dodatku większość ich członków to agenci policzai. Jeśli to rzeczywiście byli unifi, to z pewnością jakaś głęboko zakonspirowana grupa, o której nic nie wiemy. Rozmawiałem z Jarisem. On się bał — ciągnąłem. — Nie sprawiał wrażenia winnego. Bał się i był zasmucony. Chyba mu się podobała.

— W porządku — powiedział po chwili Dhatt i skinął dłonią, zapraszając mnie do taksówki. Sam został jeszcze chwilę na zewnątrz, wydając komuś polecenia przez telefon. Mówił za cicho i zbyt szybko, bym mógł go zrozumieć. — W porządku, zacznijmy od nowa — powtórzył cicho, gdy taksówka ruszyła. — Gówno mnie obchodzą relacje między Besźel i Ul Qomą. I to, co mój szef powiedział mnie, a twój tobie. Obaj jesteśmy policjantami. Ustalmy coś. Borlú, współpracujemy ze sobą czy nie? Przydałaby mi się pomoc, bo sprawa robi się coraz bardziej popierdolona. A tobie? Swoją drogą, UlHuan chuja wie.

Zaprowadził mnie do lokalu nieopodal komendy. Nie było tam tak ciemno jak w uczęszczanych przez gliniarzy barach w Besźel. Atmosfera była zdrowsza, ale i tak nie urządziłbym tu przyjęcia weselnego. Choć godziny pracy jeszcze się nie skończyły, bar był w ponad połowie wypełniony. Niemożliwe, by wszyscy goście byli funkcjonariuszami militsyi, choć poznałem kilku ludzi spotkanych na miejscowej komendzie. Oni również mnie poznali. Dhatt wszedł do środka, wymieniając pozdrowienia. Podążałem za nim, odprowadzany przez szepty i czarująco nieskrywane ulqomańskie spojrzenia.

— Jedno morderstwo i jak dotąd dwa zaginięcia — zacząłem, przyglądając się mu z uwagą. — A wszystko to ludzie, którzy zajmowali się badaniami nad tą sprawą.

— Kurwa, nie ma żadnego Orciny.

— Dhatt, nie mówię, że jest. Sam powiedziałeś, że istnieją kulty i świry.

— Pierdol się. Najbardziej ześwirowany kultysta, jakiego spotkaliśmy, przed chwilą uciekł z miejsca zbrodni, a ty mu na to pozwoliłeś.

— Powinienem był powiedzieć ci o tym rano. Przepraszam.

— Powinieneś był zadzwonić w nocy.

— Nawet gdybyśmy go znaleźli, wątpię, by były podstawy do aresztowania. Niemniej przepraszam.

Uniosłem otwarte dłonie, przyglądając się przez chwilę Dhattowi. Z jakiegoś powodu walczył ze sobą.

— Chcę rozwiązać tę sprawę — oznajmił po chwili. W tle słychać było przyjemnie brzmiący szmer prowadzonych po illitańsku rozmów. Usłyszałem cmoknięcia, gdy parę osób zauważyło moją odznakę gościa. Dhatt postawił mi piwo, ulqomańskie, z najróżniejszymi dodatkami. Do nadejścia zimy zostało jeszcze kilka tygodni, ale choć w Ul Qomie nie mogło być zimniej niż w Besźel, marzłem tu bardziej. — Co ty na to? Kurwa, jeśli mi nie zaufasz…