Выбрать главу

W pokoju ustawiono pudła z książkami i innymi rzeczami, a także taniego laptopa i równie tanią drukarkę atramentową. Nie było tu jednak prądu, o ile potrafiłem to określić. Na ścianach nie wisiały plakaty. Drzwi pokojów były otwarte. Oparłem się o framugę, spoglądając na dwa leżące na podłodze zdjęcia. Jedno z nich przedstawiało Aikama, drugie, w lepszej ramce, Yolandę i Mahalię uśmiechające się nad koktajlami.

Yolanda wstała, ale zaraz usiadła znowu. Nie chciała patrzeć mi w oczy. Nie próbowała ukrywać strachu, który nie słabł, choć nie byłem już jego bezpośrednią przyczyną. Bała się okazać narastającą nadzieję. Widywałem już przedtem taki wyraz twarzy. Ludzie często marzą o ratunku.

— Aikam dobrze się spisał — odezwałem się, wracając do angielskiego. Chłopak nie prosił o tłumaczenie, choć nie znał tego języka. Stał obok krzesła Yolandy, patrząc na mnie. — Chciałaś, żeby się dowiedział, jak mogłabyś się niepostrzeżenie wydostać z Ul Qomy. Osiągnął coś?

— Jak pan do mnie trafił?

— Twój chłopak robił to, o co go prosiłaś. Próbował się dowiedzieć, co jest grane. Co go obchodziła Mahalia Geary? Nawet ze sobą nie rozmawiali. Ty jednak nie jesteś mu obojętna. A ponieważ wypytywał mnie o Mahalię, jak tego chciałaś, przyszło mi na myśl, że jest w tym coś dziwnego. Dlaczego miałby to robić? Ciebie interesował jej los, Yolando. Musiałaś też zadbać o siebie.

Znowu wstała i zwróciła się twarzą ku ścianie. Czekałem, aż coś powie. Nie zrobiła tego.

— Pochlebia mi, że kazałaś mu zwrócić się do mnie — podjąłem. — Jedynego policjanta, który mógł nie być zamieszany w sprawę. Człowieka z zewnątrz.

— Nic pan nie wie! — Zwróciła się ku mnie. — Nie ufam panu…

— W porządku. Nie mówię, że musisz mi ufać. — To chyba jej zbytnio nie uspokoiło. Aikam przysłuchiwał się, jak mówimy w niezrozumiałym dla niego języku. — Nigdy nie opuszczasz mieszkania? — zapytałem. — Czym się żywisz? Konserwami? Twój chłopak pewnie tu przychodzi, ale nie za często…

— Częściej nie może. Jak pan mnie znalazł?

— On ci to wyjaśni. Dostał wiadomość, każącą mu tu przyjechać. To znaczy, że naprawdę dba o ciebie.

— To prawda.

— Rozumiem.

Na podwórku pogryzły się psy. Ich właściciele włączyli się do kłótni. Moja komórka zabrzęczała słyszalnie, nawet z wyłączonym dzwonkiem. Yolanda poderwała się nagle i odsunęła ode mnie, jakbym mógł ją zastrzelić z telefonu. To znowu był Dhatt.

— Popatrz — odezwałem się. — Wyłączę telefon. — Jeśli Dhatt przyglądał się uważnie, zorientował się, że połączenie przełączono na pocztę głosową, nim jeszcze dzwonki wybrzmiały. — Co się stało? Kogo się przestraszyłaś? Dlaczego uciekłaś?

— Nie chciałam dać im szansy. Widział pan, co zrobili Mahalii. Była moją przyjaciółką. Próbowałam sobie powtarzać, że nic się nie stanie, ale ona nie żyje. — W jej głosie pobrzmiewało coś bliskiego zdumieniu. Nagle wykrzywiła twarz w grymasie smutku i potrząsnęła głową. — Zabili ją.

— Rodzice nie wiedzą, co się z tobą dzieje.

— Nie mogę. Nie mogę. Muszę… — Przygryzła paznokcie i uniosła wzrok. — Kiedy się stąd wydostanę…

— Udasz się prosto do ambasady w sąsiednim kraju. Za górami? Dlaczego nie tutaj? Albo w Besźel?

— Wie pan, dlaczego.

— Przypuśćmy, że nie wiem.

— Dlatego, że oni tu są. I tam też. Kierują wszystkim. Szukają mnie. Nie znaleźli mnie tylko dzięki temu, że w porę zniknęłam. Są gotowi mnie zabić, tak samo jak zabili moją przyjaciółkę. Dlatego, że o nich wiem. Wiem, że istnieją naprawdę.

Brzmienie głosu Yolandy wystarczyło, by Aikam przytulił ją mocniej.

— Kto?

Pora powiedzieć to na głos.

— Ci, którzy żyją między miastem a miastem. Orciny.

* * *

Jeszcze przed jakimś tygodniem powiedziałbym jej, że gada głupoty albo ulega paranoi. Wahanie — gdy opowiadała mi o spisku, były krótkie chwile, gdy swym milczeniem próbowałem ją zachęcić, do przyznania, że się myli — przekonywało ją tylko, że się z nią zgadzam.

Patrzyła na mnie jak na współspiskowca, a ja nie wiedząc, co się dzieje, potwierdzałem tę opinię. Nie mogłem jej powiedzieć, że jej życiu nic nie zagraża. W przypadku Bowdena — który być może już nie żył — a także moim, groźba zapewne była realna. Nie byłem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa. Nie mogłem jej powiedzieć prawie nic.

Yolanda ukrywała się tutaj, w miejscu przygotowanym przez jej wiernego Aikama, w części miasta, której nigdy nie zamierzała odwiedzać i której nazwy nawet nie znała na dzień przed przybyciem tu po trudnej, potajemnej ucieczce okrężną drogą w środku nocy. Oboje zrobili, co tylko mogli, by dało się tu jakoś żyć, nadal jednak była to opuszczona nora w slumsach, a Yolanda nie mogła jej opuścić z obawy przed niedostrzegalnymi mocami pragnącymi jej śmierci.

Powiedziałbym, że nigdy przedtem nie widziała podobnego miejsca, ale to mogło nie być prawdą. Niewykluczone, że oglądała parę filmów dokumentalnych o tytułach takich, jak Ciemna strona ulqomańskiego marzenia albo Choroba Nowego Wilka, czy coś w tym rodzaju. Filmy o naszym sąsiedzie z reguły nie są w Besźel zbyt popularne i rzadko się je pokazuje w kinach, nie miałem więc pewności, czy nie nakręcono jakiejś superprodukcji o akcji dziejącej się wśród gangsterów z ulqomańskich slumsów. Historii, w której jakiś handlarz narkotyków na niezbyt dużą skalę schodzi ze złej drogi, a kilku innych ginie spektakularną śmiercią. Niewykluczone, że Yolanda widziała na filmie ulqomańskie slumsy, z pewnością jednak nie zamierzała ich odwiedzać.

— Znasz swoich sąsiadów?

— Z głosu — odparła bez śladu uśmiechu.

— Yolando, wiem, że się boisz.

— Załatwili Mahalię i doktora Bowdena, a teraz chcą zrobić to samo ze mną.

— Wiem, że się boisz, ale potrzebuję twojej pomocy. Jeśli mam cię stąd wydostać, muszę się dowiedzieć, co się wydarzyło. W przeciwnym razie nie będę w stanie ci pomóc.

— Pomóc? — Rozejrzała się po pokoju. — Mam panu opowiedzieć, co się dzieje? Jasne. Jest pan gotowy ukryć się tu ze mną? Będzie pan musiał to zrobić, bo jeśli dowie się pan wszystkiego, pana również będą chcieli wykończyć.

— Niech i tak będzie.

Opuściła wzrok z westchnieniem.

— Wszystko w porządku? — zapytał ją Aikam po illitańsku. Wzruszyła ramionami. „Być może”.

* * *

— Jak Mahalia odkryła Orciny?

— Nie mam pojęcia.

— Gdzie się ono znajduje?

— Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Twierdziła, że istnieją punkty wejścia. Nie mówiła nic więcej, a ja nie nalegałam.

— Dlaczego nie powiedziała nikomu więcej?

Najwyraźniej Yolanda nie wiedziała o istnieniu Jarisa.

— Nie była szalona. Widział pan, co się stało z doktorem Bowdenem? Do zainteresowania Orciny lepiej się nie przyznawać. Przyjechała tu tylko w tym celu, ale nie chciała nikomu o tym mówić. Tego właśnie chcą orcinianie. Żeby nikt nie wierzył w ich istnienie. To dla nich idealna sytuacja. Dzięki temu mogą sprawować rządy.

— Jej praca doktorska…

— Mahalia o nią nie dbała. Pisała pracę tylko po to, żeby profesor Nancy się jej nie czepiała. Przybyła tu z powodu Orciny. Wie pan, że orcinianie skontaktowali się z nią? — Wlepiła we mnie spojrzenie. — Mówię poważnie. Mahalia była trochę… Kiedy przyleciała tu po raz pierwszy, na tę konferencję w Besźel, wygadywała różne rzeczy. Było tam mnóstwo polityków i uczonych i wywołała spory…