Выбрать главу

— Narobiła sobie wrogów. Słyszałem o tym.

— Och, wszyscy wiedzieliśmy, że nacjonaliści po obu stronach mają na nią oko, ale nie na tym polegał problem. To orcinianie się wtedy z nią skontaktowali. Są wszędzie. — Mahalia z pewnością przyciągnęła wiele spojrzeń. Shura Katrinya ją zauważyła. Pamiętałem minę, jaką zrobiła na spotkaniu Komisji Nadzoru, gdy wspomniałem o incydencie. Mikhel Buric i paru innych również. Być może Syedr także ją wtedy dostrzegł. Mogli się nią też zainteresować inni, o których nic nie wiedzieliśmy. — Zaczęła o nich pisać, po tym, jak przeczytała Między miastem a miastem — podjęła Yolanda. — Zaczęła badać sprawę i robić te swoje szalone notatki. — Poruszyła ręką, naśladując bazgranie. — A potem dostała list.

— Pokazała ci go?

Yolanda skinęła głową.

— Nic wtedy z niego nie zrozumiałam. Napisano go w języku wyjściowym. Pismem poprzedników, starszym od besźańskiego i illitańskiego.

— I co w nim było?

— Mahalia mi powiedziała, że to było coś w rodzaju: „Obserwujemy cię. Rozumiesz prawdę. Czy chcesz się dowiedzieć więcej?”. Były też dalsze listy.

— Pokazała ci je?

— Nie od razu.

— Co jej mówili? I dlaczego?

— Dlatego, że poznała ich tajemnicę. Zrozumieli, że pragnie stać się jej częścią, więc ją zwerbowali. Musiała wykonywać dla nich różne zadania. To było coś w rodzaju inicjacji. Zdobywała dla nich różne informacje, przekazywała przesyłki. — To brzmiało zupełnie niewiarygodnie. Yolanda spojrzała na mnie, jakby chciała mnie sprowokować do drwiny. Zachowałem milczenie. — Dawali jej adresy, pod którymi miała zostawiać listy i inne rzeczy. W dissensi. Przenosiła wiadomości w obie strony. Pisała do nich listy. Opowiadali jej o Orciny. Powtórzyła mi część z tego i to było… Miejsca, których nikt nie widzi, ponieważ wszyscy myślą, że one leżą w drugim mieście. Besźanie uważają, że to część Ul Qomy, a ulqomanie myślą, że to Besźel. Orcinianie nie są tacy jak my. Widzą rzeczy, które…

— Czy spotkała się z nimi?

Yolanda stała przy oknie, wyglądając na zewnątrz pod kątem, który uniemożliwiał zobaczenie jej sylwetki w rozproszonym przez białą szybę świetle. Odwróciła się i spojrzała na mnie, nie odzywając się ani słowem. Uspokoiła się, popadła w przygnębienie. Aikam podszedł do niej. Cały czas przesuwał spojrzeniem między nami, jak kibic na meczu tenisowym. Po chwili Yolanda wzruszyła ramionami.

— Nie wiem.

— Powiedz, co wiesz.

— Chciała się z nimi spotkać. Nie jestem pewna. Wiem, że z początku odmówili. Powiedzieli, że jest za wcześnie. Dowiedziała się od nich różnych rzeczy o historii, o tym, czym się zajmujemy. Te zabytki z epoki poprzedników… to ich dzieło. Gdy wykopuje się je w Ul Qomie albo nawet w Besźel, zawsze zaczynają się spory na temat tego, do kogo należą i tak dalej. No wie pan. Ale one nie są własnością żadnego z dwóch miast. Zawsze należały do Orciny. Mówili jej o naszych znaleziskach rzeczy, których nie mógł wiedzieć nikt poza tymi, którzy je tam zostawili. To ich historia. Byli tu, nim Besźel i Ul Qoma oddzieliły się od siebie, czy może połączyły wokół nich. Nigdzie nie odchodzili.

— Ale wszystkie te znaleziska po prostu leżały sobie w ziemi aż do przybycia kanadyjskich archeologów…

— To oni je tam ukrywali. Te wszystkie rzeczy wcale nie zaginęły. Ziemia pod Besźel i Ul Qomą jest ich magazynem. W całości należy do Orciny. To była ich własność, a my… Mahalia chyba im opowiadała, gdzie kopiemy i co znajdujemy.

— Kradła dla nich.

— A my okradaliśmy ich… No wie pan, nigdy nie przekroczyła.

— Słucham? Myślałem, że wszyscy…

— Mówi pan o tych… zabawach? Nie Mahalia. Nie mogłaby tego robić. Miała zbyt wiele do stracenia. Ryzyko, że ktoś ją obserwuje, było zbyt wielkie. Mahalia nigdy nie przekraczała, nawet niedostrzegalnie, no wie pan, kiedy tylko się stoi. Nie chciała, by Przekroczeniówka miała szansę ją dorwać. — Znowu zadrżała. Przykucnąłem i rozejrzałem się wokół. — Aikam — powiedziała po illitańsku — mógłbyś nam zrobić coś do picia? — Nie chciał opuszczać pokoju, ale widział, że Yolanda przestała się mnie bać. — Chodziła w miejsca, gdzie kazali jej zostawiać listy — podjęła. — Dissensi są bramami do Orciny. Mahalia była już bardzo blisko zostania jego częścią. Tak z początku myślała… — przerwała. Czekałem cierpliwie. — Często ją o to pytałam — podjęła po chwili. — W ciągu paru ostatnich tygodni coś się gwałtownie popsuło. Przestała przychodzić na wykopaliska i na zebrania. W ogóle się nie pokazywała.

— Słyszałem o tym.

— Ciągle ją pytałam, co się stało. Z początku odpowiadała, że nic, ale w końcu przyznała, że się boi. Mówiła, że coś tu nie gra. Chyba czuła się sfrustrowana, że orcinianie nie chcą jej dopuścić. Pracowała jak szalona. Nigdy nie widziałam, by poświęcała tak wiele czasu studiom. Pytałam, co się dzieje, a ona wciąż powtarzała, że się boi. Mówiła, że sprawdza raz po raz swoje notatki, bo musi rozwikłać pewne tajemnice. Groźne tajemnice. Mówiła, że mogliśmy nieświadomie dopuścić się kradzieży.

Aikam przyniósł dla nas obojga puszki ciepłej qora-oranja.

— Myślę, że zrobiła coś, co rozgniewało orcinian. Wiedziała, że ma kłopoty i Bowden również. Powiedziała to na krótko przed…

— Dlaczego mieliby go zabijać? — zapytałem. — On już nawet nie wierzy w Orciny.

— O mój Boże, pewnie, że wie o ich istnieniu. Zaprzeczał wszystkiemu, żeby nie stracić pracy. Czytał pan jego książkę. Oni próbują wyeliminować wszystkich, którzy o nich wiedzą. Mahalia mówiła mi, że jemu również grozi niebezpieczeństwo. Na krótko przed zniknięciem. Wiedział za dużo, podobnie jak ja. I teraz pan też.

— Co zamierzasz zrobić?

— Zostać tu. Ukrywać się. Uciec z miasta.

— I zbliżyłaś się do tego celu? — Popatrzyła na mnie z przygnębieniem. — Twój chłopak zrobił, co mógł. Zapytał mnie, jak przestępca mógłby się wydostać z miasta. — Uśmiechnęła się. — Pozwól, bym ci pomógł.

— Nie da pan rady. Oni są wszędzie.

— Nie możesz być tego pewna.

— Jak może mnie pan obronić? Pana również załatwią.

Co chwila z klatki schodowej dobiegały odgłosy kroków, krzyki, dźwięki rapu albo ulqomańskiego techno dobiegające z przenośnych odtwarzaczy mp3, tak głośne, że graniczyło to z bezczelnością. Tego typu codzienne hałasy mogły stanowić niezły kamuflaż. Corwi przebywała w innym mieście. Gdy zacząłem się przysłuchiwać, odniosłem wrażenie, że część dźwięków zatrzymuje się pod drzwiami mieszkania.

— Nie wiemy, jak wygląda prawda — stwierdziłem. Chciałem dodać coś więcej, ale uświadomiłem sobie, że nie wiem, kogo właściwie próbuję przekonać. Zawahałem się.

— Mahalia wiedziała — przerwała mi Yolanda. — Co pan robi?

Wyjąłem komórkę, ale uniosłem ją nad głowę w obu rękach, jakbym się poddawał.

— Bez paniki — uspokoiłem ją. — Pomyślałem tylko… Musimy zdecydować, co teraz zrobimy. Są ludzie, którzy mogliby nam pomóc…

— Nie — zaprotestowała. Aikam robił wrażenie, że może znowu mnie zaatakować. Przygotowałem się do uskoczenia na bok, ale pomachałem telefonem, by zobaczyli, że jest wyłączony.