Выбрать главу

— Co w takim razie chcesz zrobić?

— Wydostać ją stąd. Nie twierdzę, że ktokolwiek tu ma ją na celowniku. Nie upieram się, że cokolwiek z tego, co mówiła, jest prawdą, ale ktoś zabił Mahalię i ktoś też dobrał się do Bowdena. W Ul Qomie coś się dzieje. Proszę cię o pomoc, Dhatt. Pomóż mi. Nie możemy tego zrobić oficjalnie. Yolanda odmawia współpracy z oficjalnymi czynnikami. Obiecałem się nią zaopiekować, ale to nie jest moje miasto. Pomożesz mi? Nie możemy zaryzykować zrobienia tego w zgodzie z przepisami. Pomożesz mi? Muszę ją przerzucić do Besźel.

* * *

Tej nocy nie wróciliśmy do Hiltona. Nie poszliśmy też do mieszkania Dhatta. Nie ulegliśmy lękowi, ale braliśmy go pod uwagę, zachowując się tak, jakby wszystko to mogło być prawdą. Spacerowaliśmy po ulicach.

— Kurwa, nie potrafię uwierzyć, że to robię — powtarzał raz po raz Dhatt. Niemniej oglądał się za siebie częściej ode mnie.

— Możemy znaleźć jakiś sposób, by zwalić winę na mnie — uspokajałem go. Choć podjąłem ryzyko i powiedziałem mu wszystko, co wiedziałem, nie spodziewałem się, że zgodzi się włączyć do sprawy, narazić na niebezpieczeństwo. — Trzymajmy się miejsc, gdzie są tłumy — powiedziałem. — I przeplotów. — W miejscach, gdzie można spotkać więcej ludzi i dwa miasta są blisko siebie, przewidywanie efektów ich wzajemnego oddziaływania nastręcza więcej trudności. To coś więcej niż miasto i miasto. To elementarna arytmetyka miejskiego życia. — Moja wiza pozwala mi wyjechać w każdej chwili — poinformowałem Dhatta. — Możesz załatwić przepustkę Yolandzie?

— Mogę dostać jedną dla siebie. Dla pierdolonego gliny, Borlú.

— Sformułujmy to inaczej. Czy możesz załatwić wizę wyjazdową dla policjantki Yolandy Rodriguez?

Spojrzał na mnie ze zdumieniem. Nadal rozmawialiśmy szeptem.

— Ona nawet nie ma ulqomańskiego paszportu…

— Możesz ją przeprowadzić na drugą stronę czy nie? Nic nie wiem o waszej straży granicznej.

— Niech to chuj strzeli! — warknął. W miarę jak liczba przechodniów na ulicach spadała, fakt, że poruszaliśmy się na piechotę, przestawał być kamuflażem. Wkrótce mógł się przerodzić w jego przeciwieństwo. — Znam lokal, do którego możemy pójść — oznajmił. Właściciel klubu przywitał starszego detektywa z niemal przekonującym zadowoleniem. Lokal mieścił się w piwnicy naprzeciwko brzegu rzeki na skraju ulqomańskiej starówki. Było tam pełno dymu i przyglądających się z uwagą Dhattowi mężczyzn. Nie ulegało wątpliwości, że wiedzą, kim jest, mimo że był po cywilnemu. Przez chwilę sprawiali wrażenie, że myślą, iż przyszedł tu zamknąć ich za przebierankę, ale dał im gestem do zrozumienia, by sobie nie przeszkadzali. Potem skinął na właściciela, wskazując na telefon. Mężczyzna zacisnął usta z niezadowolenia, ale podał mu go nad barem. Starszy detektyw podał telefon mnie. — Święte Światło, zróbmy to — rzekł. — Potrafię ją przeprowadzić przez granicę.

Grała muzyka i słyszeliśmy też donośne głosy skonsternowanych gości. Przysunąłem telefon do siebie, maksymalnie rozciągając przewód, a potem przykucnąłem przy barze, aż moja głowa znalazła się na wysokości żołądków otaczających mnie mężczyzn. Musiałem zadzwonić do centrali, by uzyskać połączenie międzynarodowe, czego nie lubiłem robić.

— Corwi, mówi Borlú.

— Jezu. Daj mi chwilkę. Jezu.

— Przepraszam, że dzwonię tak późno. Słyszysz mnie?

— Jezu. Która godzina? Gdzie jesteś? Ni cholery nie słyszę, straszny…

— Jestem w barze. Posłuchaj, przepraszam, że dzwonię tak późno. Chcę, żebyś coś dla mnie zorganizowała.

— Jezu, szefie, chyba, kurwa, żartujesz?

— Nie. Posłuchaj, Corwi, jesteś mi potrzebna.

Widziałem oczyma wyobraźni, jak pociera twarz, spaceruje sennie po mieszkaniu z telefonem w ręce, może zagląda do kuchni, żeby napić się zimnej wody. Po chwili odezwała się znowu i jej głos był bardziej skupiony.

— Co się stało?

— Wracam.

— Poważnie? Kiedy?

— Właśnie w tej sprawie dzwonię. Dhatt, facet, z którym tu współpracuję, pojedzie ze mną do Besźel. Chcę, żebyś wyszła nam na spotkanie. Czy możesz wszystko zorganizować tak, by sprawa się nie wydała? Corwi, to tajna operacja. Mówię poważnie. Ściany mają uszy.

Nastała długa przerwa.

— Dlaczego ja, szefie? I dlaczego o wpół do trzeciej w nocy?

— Dlatego, że jesteś świetnym fachowcem i wcieleniem dyskrecji. To musi się odbyć po cichu. Chcę, żebyś przyjechała samochodem i wzięła broń. Zabierz też drugi pistolet dla mnie. To wszystko. Chcę też, żebyś zarezerwowała pokój w hotelu dla dwóch osób. Nie jeden z tych, z których zwykle korzystamy. — Znowu zapadła długa cisza. — I posłuchaj… Będzie z nim jeszcze jedna osoba.

— Słucham? Kto?

— Nie mogę ujawniać jej tożsamości. Jak myślisz? Chciała się za darmo przejechać do Besźel. — Zerknąłem przepraszająco na Dhatta, choć w koszmarnym hałasie z pewnością mnie nie słyszał. — Zachowaj dyskrecję, Corwi. To tylko krótka przerwa w śledztwie, tak? Będę również potrzebował twojej pomocy w wysłaniu z Besźel pewnej przesyłki. Rozumiesz?

— Chyba tak, szefie. Aha, szefie, ktoś próbuje się do ciebie dodzwonić. Pyta, jak idzie śledztwo.

— Kto to jest? Jak to, jak idzie?

— Nie wiem kto, nie chciał się przedstawić. Pytał o śledztwo. Kogo aresztowałeś? Kiedy wracasz? Czy znalazłeś zaginioną dziewczynę? Jak wyglądają twoje plany? Nie wiem, skąd ma mój telefon, ale nie ulega wątpliwości, że coś wie.

Dotknąłem Dhatta, by przyciągnąć jego uwagę.

— Ktoś zadaje pytania — oznajmiłem mu. — Nie chce podać nazwiska? — zapytałem Corwi.

— Nie chce i nie poznaję go po głosie. Połączenie jest do dupy.

— A jak brzmi ten głos?

— Mówi z cudzoziemskim akcentem. Amerykańskim. Chyba się boi.

„Kiepskie, międzynarodowe połączenie”.

— Niech to szlag — powiedziałem do Dhatta, zasłaniając ręką słuchawkę. — Bowden próbuje mnie odnaleźć. Na pewno nie chciał dzwonić na nasze numery, bo boi się podsłuchu… To kanadyjski akcent, Corwi. Posłuchaj, kiedy on dzwonił?

— Codziennie. Wczoraj i dzisiaj. Nie chce podać żadnych danych.

— W porządku. Posłuchaj, jeśli odezwie się znowu, powiedz mu coś. Przekaż mu wiadomość ode mnie. Powiedz, że będzie miał jedną szansę. Chwileczkę, daj mi się zastanowić. Powiedz mu, że… że postaram się zapewnić mu bezpieczeństwo. Mogę go wydostać z Ul Qomy. Musimy to zrobić. Wiem, że się boi po tym wszystkim, co się stało, ale sam nie będzie miał szans. Zachowaj to dla siebie, Corwi.

— Jezu, zdecydowanie chcesz mi spierdolić karierę.

W jej głosie pobrzmiewało znużenie. Zaczekałem chwilę, aż się upewniłem, że spełni moją prośbę.

— Dziękuję. Zaufaj mi, on to zrozumie. Nie pytaj o nic. Powiedz mu, że wiemy teraz więcej. Cholera, nie mogę mówić dłużej. — Skrzywiłem się, usłyszawszy głośny trzask pękającej wyszywanej cekinami sukni sobowtóra Ute Lemper. — Powiedz mu, że wiemy teraz więcej i musi do nas zadzwonić. — Rozejrzałem się wkoło, jakbym szukał natchnienia. Znalazłem je. — Podaj mi numer na komórkę Yallyi — poprosiłem Dhatta.

— Hę?

— Nie chce dzwonić do mnie ani do ciebie, więc… — Wyrecytował numer mnie i Corwi. — Powiedz swemu tajemniczemu rozmówcy, żeby zadzwonił pod ten numer, a będziemy mogli mu pomóc. Do mnie też dzwoń od teraz pod ten sam numer, dobra?

— Co to ma znaczyć, do chuja? — oburzył się Dhatt. — Co ty odpierdalasz?