Выбрать главу

— Będziesz musiał pożyczyć od niej telefon. Potrzebujemy go, żeby Bowden mógł się z nami skontaktować. Boi się, a my nie wiemy, czy ktoś nie założył podsłuchu w naszych. Jeśli do nas zadzwoni, może będziesz zmuszony… — zawahałem się.

— Do czego?

— Jezu, Dhatt, nie w tej chwili, dobra? Corwi?

Nie słyszała mnie. Odłożyła słuchawkę albo stara centrala przerwała połączenie.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Nazajutrz zgodziłem się nawet pojechać z Dhattem do jego biura.

— Im rzadziej będziesz się pokazywał, tym bardziej ludzie będą się zastanawiać, co tu jest grane. W ten sposób tylko przyciągniesz uwagę — stwierdził. I tak wielu jego współpracowników gapiło się na mnie otwarcie. Przywitałem skinieniem głowy dwóch, którzy niedawno bez większego przekonania próbowali wszcząć ze mną sprzeczkę.

— Zaczynam popadać w paranoję — poskarżyłem się.

— Nie, nie, naprawdę się na ciebie gapią. Masz. — Wręczył mi komórkę Yallyi. — Chyba już więcej nie zaprosi cię na kolację.

— Co powiedziała?

— A jak myślisz? To jej telefon, była zdrowo wkurzona. Powiedziałem jej, że go potrzebujemy, ale kazała mi spierdalać. Błagałem, ale nic to nie dało. W końcu po prostu go jej zabrałem i powiedziałem, że to twoja wina.

— Czy możemy znaleźć jakiś mundur? Dla Yolandy… — Obaj pochylaliśmy się nad jego komputerem. Miał nowszą wersję Windowsa niż u mnie w pracy. — To może ułatwić przeprowadzenie jej przez granicę.

Gdy pierwszy raz zadzwonił telefon Yallyi, zamarliśmy w bezruchu i popatrzyliśmy na siebie. Wyświetlił się numer, którego żaden z nas nie znał. Odebrałem połączenie bez słowa, nadal patrząc Dhattowi w oczy.

— Yall? Yall? — Kobieta mówiła po illitańsku. — Mówi Mai, czy… Yall?

— Halo, właściwie to nie Yallya…

— Cześć, Qussim? — Jej głos ucichł. — Kto mówi?

Dhatt wziął ode mnie telefon.

— Halo? Cześć, Mai. Ehe, to mój kolega. Nie, masz rację. Musiałem pożyczyć telefon Yallyi na parę dni. Próbowałaś zadzwonić do domu? Dobra, uważaj na siebie. — Zakończył połączenie i oddał mi telefon. — To kolejny powód, żebyś to ty chodził z tym syfem. Będziesz dostawał od cholery telefonów od jej przyjaciółek, pytających, czy nadal chce iść do kosmetyczki albo czy widziała ostatni film z Tomem Hanksem.

Po paru podobnych telefonach nie podrywaliśmy się już nerwowo, usłyszawszy sygnał. Nie było ich jednak zbyt wiele — wbrew temu, co mówił Dhatt — i żaden nie dotyczył podobnych tematów. Wyobraziłem sobie, że Yallya siedzi przy telefonie w biurze i dzwoni do kolejnych przyjaciółek, winiąc o tę komplikację męża i jego partnera.

— Musimy zakładać jej mundur? — zapytał cicho Dhatt.

— Ty będziesz w mundurze, tak? Jeśli chce się coś ukryć, najlepiej zrobić to na widoku.

— Ty też chcesz dostać mundur?

— A czy to zły pomysł?

Potrząsnął z namysłem głową.

— W pewnym zakresie ułatwi nam zadanie. Myślę, że na naszej granicy wystarczy mi legitymacja. — W Ul Qomie militsya, zwłaszcza oficerowie, była ważniejsza od straży granicznej. — Zgoda.

— Ja pogadam z besźańskimi strażnikami.

— Czy z Yolandą wszystko w porządku?

— Został z nią Aikam. Nie mogę tam wrócić… Każdy powrót…

Nie mieliśmy pojęcia, kto może nas obserwować.

Dhatt za dużo się ruszał i gdy trzeci albo czwarty raz warknął na któregoś ze współpracowników z powodu jakiegoś wyimaginowanego wykroczenia, zaproponowałem, żebyśmy poszli gdzieś na wczesny obiad. Łypnął na mnie spode łba, nie odzywając się ani słowem. W lokalu gapił się ze złością na wszystkich, którzy przechodzili obok stolika.

— Przestaniesz? — zapytałem.

— Kurwa, bardzo się ucieszę, kiedy wreszcie wyjedziesz.

Zadzwonił telefon Yallyi. Uniosłem go bez słowa do ucha.

— Borlú? — usłyszałem.

Zastukałem palcami w blat, by przyciągnąć uwagę Dhatta, i wskazałem na telefon.

— Bowden, gdzie pan jest?

— W bezpiecznym miejscu, Borlú — odpowiedział po besźańsku.

— Nie mówi pan jak człowiek, który czuje się bezpiecznie.

— No pewnie. To dlatego, że wcale nie czuję się bezpiecznie, tak? Pytanie brzmi, jak poważne mam kłopoty — odpowiedział z napięciem w głosie.

— Mogę pana wydostać. — Czy rzeczywiście mogłem? Dhatt wzruszył ramionami w przesadnym geście. — Są na to sposoby. Proszę mi powiedzieć, gdzie pan jest.

Wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech.

— Jasne. Powiem panu, gdzie jestem.

— Co więc pan proponuje? Nie może się pan ukrywać przez całe życie. Jeśli wydostaniemy pana z Ul Qomy, może będę mógł coś zrobić. Besźel to mój teren.

— Nawet pan nie wie, co jest grane…

— Ma pan jedną szansę.

— Pomoże mi pan tak samo jak Yolandzie?

— Ona nie jest głupia — odparłem. — Pozwala sobie pomóc.

— Słucham? Znaleźliście ją? Gdzie…

— Powiedziałem jej to samo, co panu. Tutaj nie mogę pomóc żadnemu z was. W Besźel może mi się to udać. Cokolwiek się dzieje, ktokolwiek wam grozi… — Spróbował coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłem. — W Besźel mam znajomości. Tutaj jestem bezradny. Gdzie pan się ukrywa?

— Nigdzie. Nieważne. Nie… A gdzie pan jest? Nie chcę…

— To świetnie, że udało się panu ukrywać tak długo, ale nie może pan tego robić przez całe życie.

— Nie. Nie. Znajdę pana. Czy… przechodzi pan teraz przez granicę?

— Wkrótce to zrobię — odparłem, mimo woli rozglądając się wokół i ściszając głos.

— Kiedy?

— Wkrótce. Zawiadomię pana, gdy tylko się dowiem. Jak mogę się z panem skontaktować?

— Nie może pan, Borlú. Ja skontaktuję się z panem. Niech pan zatrzyma ten telefon.

— A jeśli zadzwoni pan za późno?

— Będę musiał próbować co parę godzin. Obawiam się, że nie dam panu spokoju.

Przerwał połączenie. Przez chwilę gapiłem się jeszcze na telefon Yallyi, nim wreszcie spojrzałem na Dhatta.

— Kurwa, czy wiesz, jak bardzo mnie wścieka, że nie wiem, do kogo mogę się zwrócić? — wyszeptał Dhatt. — Komu mogę zaufać? — Przerzucił papiery. — Co powinienem komu powiedzieć?

— Wiem.

— Co jest grane? Czy on też chce się wydostać?

— Tak. Boi się. Nie ufa nam.

— Nie mam do niego pretensji.

— Ja też nie.

— Nie mam dla niego żadnych papierów. — Spojrzałem mu w oczy i czekałem. — Święte Światło, Borlú, chyba, kurwa… — szeptał ze złością. — Już dobra, dobra. Spróbuję coś wykombinować.

— Powiedz mi, co mam robić — zacząłem, nie odrywając spojrzenia od jego oczu — do kogo zadzwonić, w którym miejscu można pójść na skróty. Wtedy będziesz mógł mieć do mnie pretensję. Miej ją, Dhatt. Proszę bardzo. Ale na wszelki wypadek weź mundur dla Bowdena.

Biedak nadal nie mógł się zdecydować.

Corwi zadzwoniła do mnie po dziewiętnastej.

— Zrobione — oznajmiła. — Załatwiłam formalności.

— Corwi, mam wobec ciebie dług. Naprawdę.

— Wydaje ci się, że o tym nie wiem, szefie? Ty, twój partner Dhatt i jego, hm, koleżanka, zgadza się? Będę na was czekała.

— Zabierz legitymację i bądź gotowa poprzeć mnie w rozmowach ze strażą graniczną. Kto jeszcze o tym wie?

— Nikt. Znowu przydzielono mnie do ciebie jako kierowcę. O której?

Pytanie brzmiało, jak najłatwiej jest zniknąć? Z pewnością istniał jakiś wykres, starannie wykreślona krzywa. Czy trudniej jest kogoś zauważyć, gdy wokół nie ma nikogo innego, czy raczej wtedy, gdy jest jednym z wielu?