Выбрать главу

Morderca skręcił w lewo, w mniejszy zaułek. Nadal za nim podążałem. Był szybki, szybszy ode mnie. Biegł jak żołnierz. Odległość między nami rosła. Besźańscy straganiarze i przechodnie gapili się na mordercę, a ulqomańscy na mnie. Uciekinier przeskoczył przez blokujący mu drogę kosz na śmieci. Wiedziałem, że mi nie przyjdzie to tak łatwo. Uświadomiłem sobie, dokąd zmierza. Starówki obu miast tworzą ciasny przeplot, ale przy ich granicach Besźel i Ul Qoma zaczynają się rozdzielać, pojawiają się alteracje i jednolite obszary. To nie był, nie mógł być, pościg. To było dwóch przyśpieszających ludzi. On uciekał w swoim mieście, a ja ścigałem go gniewnie w swoim.

Wydałem z siebie nieartykułowany krzyk. Jakaś staruszka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Nie patrzyłem na zbiega, nadal na niego nie patrzyłem. Z gorliwą praworządnością gapiłem się na Ul Qomę — na światła, graffiti, przechodniów, a wszystko to ulqomańskie. Zbliżał się do żelaznych poręczy, zakrzywionych w tradycyjnym besźańskim stylu. Był zbyt daleko. Dotarł do jednolitej ulicy, istniejącej tylko w Besźel. Obejrzał się na mnie. Dyszałem ciężko ze zmęczenia.

Przez ulotną chwilę — za krótko, by można go było o cokolwiek oskarżyć, ale z pewnością celowo — spojrzał prosto na mnie. Znałem go, ale nie wiedziałem skąd. Przyjrzał mi się z progu czysto zagranicznego lądu i rozciągnął lekko usta w triumfalnym uśmieszku. Potem ruszył ku miejscom, do których nie mógł za nim podążyć nikt przebywający w Ul Qomie.

Uniosłem pistolet i strzeliłem mu prosto w pierś.

* * *

Gdy padał na ziemię, ujrzałem zdumienie na jego twarzy. Ze wszystkich stron dobiegły mnie krzyki, najpierw spowodowane wystrzałem, potem widokiem krwi i padającego ciała, a na koniec świadomością mojego straszliwego występku.

— Przekroczeniówka.

— Przekroczeniówka.

Z początku pomyślałem, że wzywają ją wstrząśnięci świadkowie zbrodni. Potem jednak tam, gdzie jeszcze przed chwilą nie dostrzegałem żadnych regularnych ruchów, a tylko kłębiący się bez celu tłum, pojawiły się zamazane sylwetki. To ci przybysze o obliczach tak nieruchomych, że ledwie mogłem w nich rozpoznać ludzkie twarze, wypowiedzieli owo budzące lęk słowo. Przybyli na miejsce zbrodni.

— Przekroczeniówka. — Jakaś zjawa o złowrogim licu złapała mnie tak mocno, że nie miałbym szans się wyrwać, nawet gdybym chciał to zrobić. Zauważyłem ciemny kształt przykrywający ciało zabitego.

— Przekroczeniówka — powtórzył jakiś głos tuż przy moim uchu. Ktoś wypchnął mnie bez trudu z miejsca, w którym się znajdowałem. Bardzo szybko oddaliłem się od besźańskich świec i ulqomańskich neonów, zmierzając w kierunku, który nie miał sensu w żadnym z tych miast.

— Przekroczeniówka — usłyszałem po raz kolejny. Poczułem dotyk i pochłonęła mnie ciemność. Wraz z brzmieniem tego słowa ucichła wszelka świadomość.

Część trzecia PRZEKROCZENIÓWKA

Rozdział dwudziesty trzeci

Ciemność nie była całkowicie bezgłośna. Coś ją mąciło. Ktoś zadawał mi pytania, na które nie potrafiłem odpowiedzieć, pytania wydające mi się pilnymi zadaniami, którym nie byłem w stanie sprostać. Te głosy raz po raz mówiły o przekroczeniu. To, co mnie dotknęło, wysłało mnie nie w bezmyślne milczenie, ale na arenę snów, na której byłem zwierzyną łowną.

* * *

Przypomniałem sobie to wszystko później. W chwili, gdy się ocknąłem, w ogóle nie miałem poczucia minionego czasu. Zamknąłem oczy na przeplotowych ulicach starówek, a potem otworzyłem je, zaczerpnąłem tchu i rozejrzałem się po pokoju.

Był mały, szary, pozbawiony ozdób. Leżałem w łóżku — nie, na łóżku. Na pościeli. Nie poznawałem ubrania, które miałem na sobie. Usiadłem.

Szarą, gumową podłogę pokrywały zadrapania. Okno wpuszczało do środka padające wprost na mnie światło. Na szarych ścianach widziałem plamy i pęknięcia. Stało tam biurko i dwa krzesła. Wysoki pokój wyglądał jak zaniedbany gabinet. U sufitu wisiał klosz z ciemnego szkła. Nic nie mąciło panującej tu ciszy.

Wstałem z łóżka i zamrugałem. Wcale nie kręciło mi się w głowie tak mocno, jak się spodziewałem. Drzwi były zamknięte. Okno ulokowano za wysoko, bym mógł coś przez nie zobaczyć. Podskoczyłem do niego, co jednak spowodowało lekkie zawroty głowy, ale ujrzałem tylko niebo. Ubranie, w którym się obudziłem, było czyste i pozbawione wszelkich cech charakterystycznych. Pasowało całkiem nieźle. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, co działo się ze mną w ciemności. Moje serce i oddech przyśpieszyły nagle.

Cisza była męcząca. Złapałem się dolnej krawędzi okna i podciągnąłem w górę. Ręce mi drżały. Nie miałem punktu oparcia dla nóg i nie mogłem wytrzymać w tej pozycji zbyt długo. Poniżej ciągnęły się dachy. Widziałem łupkowe dachówki, anteny satelitarne, płaskie betonowe powierzchnie, sterczące dźwigary i anteny, cebulaste kopuły, śrubowe wieże, zapory balonowe, tylne powierzchnie czegoś, co mogło być maszkaronami. Nie potrafiłem określić, gdzie jestem, nie wiedziałem też, kto może mnie obserwować zza szyb.

— Siadaj. — Spadłem nagle na podłogę. Podniosłem się i odwróciłem. Ktoś stał w drzwiach. Ze jego plecami paliło się światło i był tylko ciemną plamą rysującą się na jego tle. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że przybysz jest mężczyzną piętnaście, może dwadzieścia lat starszym ode mnie. Był krępy i żylasty, a jego ubranie było równie nieokreślone jak moje. Za nim stało dwoje ludzi, kobieta w moim wieku i drugi mężczyzna, nieco od niej starszy. Ich twarze były całkowicie pozbawione wszelkiego wyrazu. Wyglądali jak ulepiona na kształt ludzi glina na chwilę przed tym, nim Bóg tchnął w nią życie. — Siadaj. — Starszy mężczyzna wskazał na krzesło. — Wyjdź z tego kąta.

Uświadomiłem sobie, że rzeczywiście wcisnąłem się w kąt. Wyprostowałem się, starając się uspokoić oddech. Oderwałem dłonie od ścian i stanąłem jak człowiek.

— To bardzo krępujące — odezwałem się po dłuższej chwili — Przepraszam. — Usiadłem na wskazanym krześle. — Jestem Tyador Borlú — odezwałem się, gdy już byłem w stanie zapanować nad głosem. — A pan?

Usiadł i przyjrzał mi się, przekrzywiając głowę w geście bezosobowej, ptasiej ciekawości.

— Jestem z Przekroczeniówki — odparł.

* * *

— Z Przekroczeniówki — powtórzyłem. Zaczerpnąłem z drżeniem oddechu. — Tak, z Przekroczeniówki.

— A czego się spodziewałeś? — zapytał po chwili mężczyzna. — Czego się spodziewałeś? — Czy to było zbyt wiele? W innej sytuacji potrafiłbym odpowiedzieć na to pytanie. Rozglądałem się nerwowo, jakbym chciał zobaczyć coś niemal niewidzialnego, co ukrywało się w kątach. Mężczyzna uniósł prawą rękę, mierząc wskazującym i wielkim palcem w moje oczy. Potem skierował je na własne. „Patrz na mnie”. Posłuchałem go. Łypnął na mnie spod zmarszczonych brwi. — Sytuacja — rzekł. Uświadomiłem sobie, że obaj mówimy po besźańsku. Jego akcent nie był w pełni besźański ani ulqomański, ale z pewnością nie był też europejski ani północnoamerykański. Był bezbarwny. — Popełniłeś przekroczenie, Tyadorze Borlú. Gwałtowne. Zabiłeś przy tym człowieka. — Znowu na mnie spojrzał. — Strzeliłeś z Ul Qomy do kogoś, kto znajdował się w Besźel. To znaczy, że przekroczyłeś. — Splótł dłonie. Jego cienkie kości poruszały się pod skórą zupełnie jak moje. — Nazywał się Yorjavic. Ten, którego zabiłeś. Pamiętasz go?