Выбрать главу

— Nie ma żadnego Orciny.

— To dlaczego zadajecie mi te wszystkie pytania? Przed czym uciekałem od wielu dni? Widziałem, jak Orciny albo coś bardzo do niego podobnego postrzeliło mojego partnera. Wiecie, że przekroczyłem, co was obchodzi reszta? Dlaczego po prostu mnie nie ukarzecie?

— Jak mówimy…

— Co to właściwie ma być? Miłosierdzie? Sprawiedliwość? Dajcie spokój. Jeśli między Besźel a Ul Qomą istnieje coś jeszcze, w jakim położeniu to was stawia? Ścigacie Orciny, ponieważ niespodziewanie wróciło. Nie wiecie, gdzie się ukrywa ani co właściwie jest grane. To znaczy… — „Do diabła z tym”. — Boicie się.

* * *

Młodszy mężczyzna i kobieta przynieśli stary projektor filmowy z ciągnącym się za nim przewodem. Włączyli go i rozległo się buczenie. Jako ekran służyła jedna ze ścian. Wyświetlano sceny z przesłuchania. Odsunąłem się dalej, by lepiej widzieć, ale nie wstałem z podłogi.

Przesłuchiwano Bowdena. Rozległ się szum, a potem usłyszałem głos doktora. Mówił po illitańsku. Zorientowałem się, że przesłuchujący są z militsyi.

— …nie wiem, co się stało. Tak, tak, ukrywałem się, bo ktoś mnie ścigał. Ktoś próbował mnie zabić. A potem się dowiedziałem, że Borlú i Dhatt opuszczają miasto. Nie wiedziałem, czy mogę im zaufać, ale pomyślałem sobie, że mógłbym się wydostać razem z nimi.

— …nosił broń?

Głos przesłuchującego był stłumiony.

— Dlatego, że ktoś próbował mnie zabić. Tak, miałem pistolet. Jak świetnie wiecie, we wschodniej Ul Qomie broń można kupić na połowie rogów ulicznych. A ja mieszkam tu od lat.

Coś niezrozumiałego.

— Nie.

— Dlaczego nie?

To usłyszałem wyraźnie.

— Dlatego, że nie ma żadnego Orciny — odpowiedział Bowden.

Coś niezrozumiałego.

— Nic mnie nie obchodzi, co pan myśli, w co wierzyła Mahalia, co powiedziała Yolanda, czy co insynuuje Dhatt. Nie, nie mam pojęcia, kto do mnie zadzwonił. Ale Orciny nie istnieje.

Rozległ się głośny trzask i na obrazie pojawił się Aikam. Chłopak łkał niepowstrzymanie. Padały kolejne pytania, ale on je ignorował.

Obraz znowu się zmienił. Miejsce Aikama zajął Dhatt. Był po cywilnemu i miał rękę na temblaku.

— Kurwa, nie wiem — krzyczał. — Po chuja mnie o to pytacie? Zapytajcie Borlú. On najwyraźniej wie o tym całym pierdolonym syfie znacznie więcej od mnie. Orciny? Nie, kurwa, nie wierzę w Orciny. Nie jestem dzieckiem. Problem w tym, że choć jest cholernie oczywiste, że Orciny to totalna bzdura, coś nadal się dzieje. Ludzie zdobywają informacje, do których nie powinni mieć dostępu, a innym ludziom strzelają w głowę nieznani sprawcy. Pierdolonym dzieciakom. Dlatego właśnie zgodziłem się pomóc Borlú i w dupę z prawem. Jeśli chcecie zabrać mi za to odznakę, to proszę bardzo. Możecie sobie nie wierzyć w Orciny. Kurwa, sam w nie nie wierzę. Ale lepiej trzymajcie głowy nisko, żeby to nieistniejące miasto was nie zastrzeliło. Gdzie Tyador? Co z nim zrobiliście?

Obraz znieruchomiał na ścianie. Przesłuchujący popatrzyli na mnie w blasku bijącym od czarno-białej, wykrzywionej w gniewnym grymasie twarzy Dhatta.

— I co? — zapytał starszy mężczyzna, wskazując głową na ścianę. — Słyszałeś, co powiedział Bowden? Co tu jest grane? Co wiesz o Orciny?

* * *

Przekroczeniówka jest niczym. Sprawa jest prosta. Nie ma ambasad ani armii, nie znajdzie się tu turystycznych atrakcji. Nie posiada waluty. Jeśli ktoś popełni przekroczenie, znika tu bez śladu. To pustka pełna gniewnych policjantów.

Ślad, raz po raz prowadzący do Orciny, sugerował systemowe nadużycia, tajne zasady, miasto-pasożyta egzystujące tam, gdzie nie powinno istnieć nic poza Przekroczeniówką. Skoro Przekroczeniówka nie była Orciny, mogła być jedynie parodią samej siebie, jeśli przez stulecia tolerowała taki stan rzeczy. Dlatego, gdy przesłuchujący pytał mnie, czy Orciny istnieje, znaczyło to: „Czy jesteśmy w stanie wojny?”.

Zwróciłem ich uwagę na fakt, że mamy wspólny cel. Ośmieliłem się targować z nimi.

— Pomogę wam… — powtarzałem ze znaczącą pauzą na końcu, sugerującą słowa „pod warunkiem”. Wiedzieli, że chcę dorwać morderców Mahalii Geary i Yolandy Rodriguez, ale nie byłem zbyt szlachetny, by uciec się do targów. Istniało miejsce na zawarcie transakcji, a myśl, że mógłbym się wydostać z rąk Przekroczeniówki, przyprawiała o zawrót głowy.

* * *

— Raz już o mało mnie nie zatrzymaliście — zauważyłem. Obserwowali mnie, gdy zbliżyłem się grostopicznie do własnego domu. — Czy to znaczy, że jesteśmy partnerami? — zapytałem.

— Popełniłeś przekroczenie. Ale jeśli nam pomożesz, możesz liczyć na łagodne potraktowanie.

— Naprawdę myślisz, że to Orciny je zabiło? — zapytał drugi mężczyzna.

Czy byli gotowi zakończyć moją sprawę, jeśli istniała choć niewielka możliwość, że Orciny ukrywa się wśród nas? Że jego mieszkańcy chodzą po ulicach, niedostrzegalni dla obywateli Besźel i Ul Qomy, ponieważ i ci, i tamci uważają ich za mieszkańców drugiego miasta? Że ukrywają się jak książki w bibliotece?

— Co się stało? — zapytała kobieta, zauważywszy moją minę.

— Powiedziałem wam wszystko, co wiem. Nie ma tego zbyt wiele. To Mahalia naprawdę wiedziała, co się dzieje, a ona nie żyje. Ale zostawiła coś po sobie. Powiedziała Yolandzie, że uświadomiła sobie prawdę, przeglądając swe notatki. My nie znaleźliśmy tam niczego w tym rodzaju, ale wiem, jak ona pracowała. I wiem, gdzie można je znaleźć.

Rozdział dwudziesty czwarty

Budynek ten — można by go nazwać komendą — opuściłem rankiem w towarzystwie starszego z dwóch mężczyzn. Uświadomiłem sobie, że nie wiem, w którym mieście się znajduję.

Większą część nocy poświęciłem na oglądanie filmów z przesłuchań prowadzonych w Ul Qomie i w Besźel. Strażników granicznych z obu miast, przechodniów, którzy nie wiedzieli nic poza tym, że ludzie nagle zaczęli krzyczeć. Kierowców, którym kule przelatywały nad głowami.

— Corwi — odezwałem się, gdy na ścianie pojawiła się jej twarz.

— Gdzie on jest? — Coś w nagraniu sprawiało, że jej głos zdawał się dobiegać z daleka. Była wściekła, ale panowała nad sobą. — W co mój szef się wdał, do cholery? Tak chciał, żebym pomogła mu przeprowadzić kogoś przez granicę.

To było wszystko, co udało się ustalić besźańskim przesłuchującym. Grozili jej zwolnieniem z pracy, ale zareagowała na to z taką samą pogardą jak Dhatt, choć używała mniej obrazowego języka. Nic nie wiedziała.

Pokazali mi też krótkie ujęcia z przesłuchań Biszai i Sariski. Biszaya płakała.

— W ten sposób mi nie zaimponujecie — stwierdziłem. — To po prostu okrutne.

Najciekawsze były materiały z przesłuchań towarzyszy Yorjavica, członków skrajnych ugrupowań nacjonalistycznych z Besźel. Niektórych z nich pamiętałem ze spotkania pod ich siedzibą. Gapili się ponuro na przesłuchujących ich policjantów. Kilku nie chciało nic powiedzieć bez adwokata. To były intensywne przesłuchania. W pewnym momencie policjant pochylił się nad blatem i walnął przesłuchiwanego w twarz.

— Niech cię chuj — zawołał krwawiący mężczyzna. — Jesteśmy po tej samej stronie, ty pierdolony skurwysynu. Jesteś besźaninem, nie jesteś z pierdolonej Ul Qomy ani z pierdolonej Przekroczeniówki.

Nacjonaliści demonstrowali arogancję, obojętność, złość, a często również chęć współpracy, wszyscy jednak zapewniali, że nic nie wiedzieli o czynie Yorjavica.

— Kurwa, nigdy nie słyszałem o tej cudzoziemce. Nie wspomniał o niej ani słowem. Była studentką? — zapytał jeden z przesłuchiwanych. — No wie pan, robimy to, co jest dobre dla Besźel. Nie musimy znać powodów. Ale… — Załamywał rozpaczliwie ręce, próbując się wytłumaczyć tak, by nikogo nie oskarżyć. — Kurwa, jesteśmy żołnierzami. Tak samo jak wy. Walczymy dla Besźel. Jeśli usłyszymy, że trzeba coś zrobić, jeśli wydaje się nam polecenia, bo na przykład trzeba kogoś ostrzec, czerwonych, unifów, zdrajców, ulqoman albo pierdolonych przydupasów Przekroczeniówki czy kogoś w tym rodzaju, i trzeba coś zrobić, to wszystko w porządku, wie pan, jak to jest. Nie zadajemy pytań, tylko robimy, co trzeba. Przynajmniej na ogół. Ale nie wiem, dlaczego ta Rodriguez… Nie wierzę, żeby to zrobił, a jeśli rzeczywiście tak było, nie… — Wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. — Nie mam pojęcia dlaczego.