Выбрать главу

— Oczywiście mają kontakty w wysoko postawionych kręgach — oznajmił przesłuchujący mnie mężczyzna. — Ale w tak trudnej do zrozumienia sytuacji musimy wziąć pod uwagę ewentualność, że Yorjavic mógł wcale nie być Pierwszym Obywatelem. A przynajmniej nie tylko. Mógł reprezentować w ich szeregach jakąś bardziej tajną organizację.

— Albo raczej tajne miejsce — zauważyłem. — Myślałem, że obserwujecie wszystko.

— Nikt nie przekroczył. — Położył przede mną swoje papiery. — To są wyniki przeszukania mieszkania Yorjavica przeprowadzonego przez besźańską policzai. Nic nie wiąże go z niczym w rodzaju Orciny. Jutro wyjdziemy wcześnie rano.

— Skąd zdobyliście to wszystko? — zapytałem, gdy on i jego towarzysze wstali. W odpowiedzi wlepił tylko we mnie nieruchome, pogardliwe spojrzenie, a potem wyszedł.

* * *

Wrócił po krótkiej nocy i tym razem byłem gotowy na spotkanie.

Pomachałem papierami.

— Zakładając, że moi koledzy wykonali dobrą robotę, nie ma tu nic ciekawego. Kilka opłat, napływających od czasu do czasu, ale sumy nie były zbyt wielkie. To mogło być cokolwiek. Parę lat temu zdał egzamin i mógł przechodzić przez granicę. To nic nadzwyczajnego, choć biorąc pod uwagę jego poglądy… — Wzruszyłem ramionami. — Prenumeraty, książki na półkach, znajomi, przebieg służby wojskowej, kryminalna przeszłość, miejsca, w których można go było spotkać, wszystko to sugeruje, że był po prostu zwyczajnym, agresywnym nacjonalistą.

— Przekroczeniówka go obserwowała. Podobnie jak wszystkich dysydentów. Nic nie świadczyło o niezwykłych kontaktach.

— Masz na myśli Orciny?

— Nic nie znaleźliśmy.

W końcu wyprowadził mnie z pokoju. Na korytarzu zobaczyłem taką samą obłażącą farbę, wytarty, bezbarwny dywan oraz serię drzwi. Usłyszałem czyjeś kroki i gdy dotarliśmy do schodów, minęła nas jakaś kobieta. Mój towarzysz pozdrowił ją krótko. Potem obok nas przeszedł mężczyzna, a w następnym korytarzu spotkaliśmy kilku kolejnych ludzi. Ich ubrania byłyby legalne zarówno w Besźel, jak i w Ul Qomie.

Słyszałem rozmowy w obu językach, a także w trzecim — archaicznym albo mieszanym — który łączył ich cechy. Ktoś pisał na maszynie. Przyznaję, że nawet nie przyszło mi do głowy, by zaatakować towarzysza i spróbować ucieczki. Nie wątpiłem, że mnie obserwują.

Na ścianach mijanego przez nas gabinetu zobaczyłem tablice obwieszone notatkami oraz półki pełne aktówek. Jakaś kobieta wyciągała papier z drukarki. Dzwonił telefon.

— Chodź — ponaglił mnie mężczyzna. — Powiedziałeś, że wiesz, gdzie jest prawda.

Przed nami były dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na zewnątrz. Wyszliśmy, a gdy padło na mnie światło słońca, uświadomiłem sobie, że nie wiem, w którym mieście się znajdujemy.

* * *

Gdy minęła przeplotowa panika, zrozumiałem, że z pewnością jesteśmy w Ul Qomie, bo tam właśnie leżał nasz cel. Ruszyłem ulicą za swym strażnikiem.

Oddychałem ciężko. Ranek był wietrzny i hałaśliwy. Niebo przesłaniały chmury, ale nie było deszczu. Westchnąłem, poczuwszy chłód. Ogarnęła mnie przyjemna dezorientacja spowodowana przez spowitych w płaszcze ulqoman, warczące samochody, krzyki ulicznych sprzedawców ubrań, książek i żywności. Wszystko inne przeoczałem. Z góry dobiegał furkot lin. To jeden z ulqomańskich balonów kołysał się na wietrze.

— Nie muszę ci mówić, żebyś nie próbował uciekać ani nie krzyczał — odezwał się mężczyzna. — Wiesz, że mogę cię powstrzymać. I wiesz również, że nie ja jeden cię obserwuję. Jesteś w rękach Przekroczeniówki. Mów mi Ashil.

— Wiesz, jak mam na imię.

— Kiedy jesteś ze mną, nazywasz się Tye.

Tye, podobnie jak Ashil, nie jest typowo besźańskim albo ulqomańskim imieniem. Można je uznać za pochodzące z dowolnego z obu języków. Ashil przeprowadził mnie przez podwórze, gdzie fasady budynków zdobiły posągi i dzwony, a na ulicznych ekranach wyświetlano dane z giełdy. Nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy.

— Na pewno jesteś głodny — stwierdził.

— Mogę zaczekać.

Skierował mnie w boczną ulicę. Ona również była przeplotem. W ulqomańskich budkach stojących pod supermarketem sprzedawano oprogramowanie i bibeloty. Złapał mnie za ramię i pociągnął. Zawahałem się, ponieważ nie widziałem w okolicy nic do jedzenia, i opierałem mu się przez chwilę. Były tu kioski z kluskami i budki z pieczywem, ale znajdowały się w Besźel.

Starałem się je przeoczać i nie czuć zapachu, ale nie ulegało wątpliwości, że właśnie ku nim zmierzamy.

— Chodź — polecił i przeprowadził mnie przez membranę między miastami. Uniosłem nogę w Ul Qomie i postawiłem ją na ziemi w Besźel, gdzie czekało śniadanie.

Za nami stała ulqomanka z malinowymi włosami ostrzyżonymi na punka, sprzedająca kody odblokowujące do komórek. Spojrzała na nas z zaskoczeniem przechodzącym w konsternację. Potem przeoczyła nas pośpiesznie, gdy Ashil kupił jedzenie w Besźel.

Zapłacił markami besźańskimi, wsunął mi papierowy talerz w rękę i poprowadził mnie na drugą stronę ulicy, do supermarketu znajdującego się w Ul Qomie. Kupił za dinary opakowanie soku pomarańczowego i również mi je wręczył.

W jednej ręce trzymałem talerz, a w drugiej sok. Ashil powiódł mnie na środek przeplotowej ulicy.

Mój wzrok pogrążył się w chaosie. Czułem się, jakbym oglądał film Hitchcocka, z nagle zmieniającymi się ujęciami i iluzją głębi. Ulica wydłużała się, a punkt skupienia wzroku zmieniał. Wszystko, co próbowałem przeoczyć, zbliżało się nagle do mnie.

Z Besźel dobiegły mnie dźwięki i zapachy, bicie zegarów na wieżach, metaliczny stukot i zgrzyt tramwajów, odór kominowego dymu i inne znajome zapachy. Wszystko to mieszało się z ulqomańskim aromatem korzeni i krzykami po illitańsku, warkotem helikoptera militsyi oraz warczeniem niemieckich samochodów. Barwy ulqomańskiego światła i plastikowych okien nie tłumiły już ochrowej barwy kamiennych fasad sąsiedniego miasta, które było moją ojczyzną.

— Gdzie jesteś? — zapytał Ashil, tak cicho, że tylko ja mogłem go usłyszeć.

— Nie…

— Jesteś w Besźel czy w Ul Qomie?

— Ani tu, ani tu. Jestem w Przekroczeniu.

— A ja jestem tu z tobą. — Ruszyliśmy przez przeplotowy, poranny tłum. — W Przekroczeniu. Nikt nie wie, czy nas widzi, czy przeocza. Bez obaw. To nieprawda, że nie jesteś w żadnym z miast. Jesteś w obydwu. — Stuknął mnie palcem w pierś. — Oddychaj.

* * *

Pojechaliśmy ulqomańskim metrem. Siedziałem absolutnie nieruchomo, jakby resztki Besźel przylegały do mnie niczym pajęczyna i mogły przestraszyć innych pasażerów. Potem wysiedliśmy i wsiedliśmy do besźańskiego tramwaju. Tam poczułem się lepiej, jakbym wrócił do domu. Następnie ruszyliśmy na piechotę, wędrując przez oba miasta jednocześnie. Besźańskie poczucie swojskości ustąpiło miejsca zakrojonej na większą skalę niezwykłości. Zatrzymaliśmy się przed stalowo-szklanym frontonem Ulqomańskiej Biblioteki Uniwersyteckiej.