Выбрать главу

— Co byś zrobił, gdybym teraz spróbował uciec? — zapytałem.

Ashil nie odpowiedział. Wyjął pozbawiony znaków skórzany futerał i pokazał strażnikowi odznakę Przekroczeniówki. Mężczyzna gapił się na nią przez parę sekund, a potem wyprostował się nagle.

— Mój Boże — rzekł. Był imigrantem, sądząc po akcencie, z Turcji, ale spędził tu już wystarczająco długi czas, by zrozumieć, co widzi. — W czym…

Ashil kazał mu gestem wracać na krzesło i wszedł do środka.

Biblioteka była nowsza od besźańskiej.

— Nie będzie sygnatury — zauważył Ashil.

— W tym właśnie rzecz — odparłem. Sprawdziliśmy plan budynku. Dzieła traktujące o historii Besźel i Ul Qomy starannie oddzielono od siebie, ale ulokowano w sąsiedztwie, na trzecim piętrze. Siedzący w boksach studenci spoglądali na przechodzącego obok Ashila. Otaczała go aura autorytetu, przywodząca na myśl rodziców albo wykładowców. Wielu książek, które tu widzieliśmy, nie przetłumaczono. Dostępne były tylko angielskie albo francuskie oryginały. Tajemnice epoki poprzedników czy Literalny litoral. Besźel, Ul Qoma i nadmorska semiotyka. Poświęciliśmy na poszukiwania kilkanaście minut. Było tu mnóstwo półek. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem — na przedostatniej półce od góry, w trzecim rzędzie od głównego przejścia. Odepchnąłem na bok zaskoczonego studenta, jakbym to ja reprezentował tu władzę, i sięgnąłem po książkę wyróżniającą się tym, że jej grzbietu nie zdobił symbol kategorii. — Mam ją. — To było to samo wydanie, które czytałem. Psychodeliczne ilustracje symbolizujące otwarcie drzwi percepcji, długowłosy mężczyzna idący ulicą, przy której stały domy w dwóch wyraźnie różnych, i całkowicie zmyślonych, stylach architektonicznych, a w cieniach kryły się obserwujące wszystko oczy. Otworzyłem książkę przed nosem Ashila. Między miastem a miastem. Egzemplarz był mocno wyczytany. — Jeśli to wszystko jest prawdą, obserwują nas nawet w tej chwili — powiedziałem cicho, wskazując na jedną z par oczu na okładce.

Przerzuciłem strony. Większość z nich pokrywały maleńkie notatki: czerwone, czarne i niebieskie. Mahalia pisała bardzo drobnymi literkami, a jej gromadzące się przez lata notatki przypominały splątane włosy. Obejrzałem się za siebie i Ashil zrobił to samo. Nikogo tam nie było.

NIE — przeczytaliśmy w jej zapiskach. NIEPRAWDA i CZYŻBY? C.F. HARRIS I IN., a potem OBŁĘD! SZALEŃSTWO!!! i inne tego typu uwagi. Ashil wyjął mi książkę z rąk.

— Mahalia rozumiała Orciny lepiej niż ktokolwiek inny — stwierdziłem. — I tu właśnie ukryła prawdę.

Rozdział dwudziesty piąty

— Oboje próbują się dowiedzieć, co się z tobą stało — oznajmił Ashil. — Corwi i Dhatt.

— I co im powiedzieliście?

Obrzucił mnie znaczącym spojrzeniem. „Nie rozmawiamy z nimi”. Wieczorem przyniósł mi kolorowe odbitki wszystkich stron oraz okładek egzemplarza Między miastem a miastem z uwagami Mahalii. To był jej notatnik. Choć wymagało to sporego wysiłku i skupienia, byłem w stanie prześledzić jej rozumowanie na każdej z zabazgranych stron.

Wieczorem Ashil zaprowadził mnie na spacer po obu miastach. Bizantyńskie łuki i zakrętasy Ul Qomy sąsiadowały ze środkowoeuropejskimi, średniowiecznymi budynkami z cegły, typowymi dla Besźel, z ich płaskorzeźbami przedstawiającymi kobiety w chustach na głowach i bombardierów. Woń besźańskich gotowanych posiłków i razowego chleba mieszała się z gorącymi zapachami Ul Qomy, jej barwne światła i ubiory odbijały się od szarobazaltowego tła drugiego miasta. Słyszałem jednocześnie urywane, pełne zredukowanych samogłosek dźwięki i gardłowe tony przywodzące na myśl odgłosy połykania. Nie miałem już wrażenia, że jestem jednocześnie i w Besźel, i w Ul Qomie. Znajdowałem się w trzecim miejscu, które było nigdzie, a zarazem i tu, i tam. W Przekroczeniu.

Wszyscy — i w Besźel, i w Ul Qomie — sprawiali wrażenie zaniepokojonych. Po wędrówce przez przeplotowe miasta wróciliśmy nie do gmachu, w którym się obudziłem — zdążyłem się już zorientować, że znajduje się on przy Rusai Bey w Ul Qomie albo przy TushasProspekta w Besźel — ale do innego, umiarkowanie eleganckiego domu z budką konsjerża przy wejściu, położonego niezbyt daleko od głównej komendy. Ulokowane na najwyższym piętrze pokoje z pewnością rozciągały się na sąsiednie budynki. Kręciło się tam wielu ludzi z Przekroczeniówki. Widziałem pełno anonimowo wyglądających sypialni, kuchni, gabinetów, staroświeckich komputerów i zamkniętych szafek, a także małomównych mężczyzn i kobiet.

Gdy dwa miasta zrosły się ze sobą, pojawiły się między nimi miejsca, których żadna ze stron nie uważała za swoje albo które były budzącymi kontrowersje dissensi. W nich właśnie żyła Przekroczeniówka.

— A co, jeśli ktoś się tu włamie? Czy to się nie zdarza?

— Od czasu do czasu.

— I…

— Włamywacze są w Przekroczeniu i należą do nas.

Wszyscy sprawiali wrażenie bardzo zajętych, a podczas rozmów używali na przemian wszystkich trzech języków — besźańskiego, illitańskiego i swego mieszanego narzecza. Ashil zaprowadził mnie do bezosobowej sypialni. W oknach były kraty, z pewnością gdzieś ukryto też kamerę. Przy wejściu była mała toaleta. Ashil nie wyszedł. Dołączyło do nas kilka innych osób.

— Popatrzcie na siebie — zacząłem. — Jesteście dowodem na to, że to wszystko może być prawdą.

Międzymiejski charakter Orciny, sprawiający, że większości obywateli Besźel i Ul Qomy wydawało się ono absurdem, był czymś nie tylko możliwym, lecz również nieuniknionym. Dlaczego Przekroczeniówka nie miałaby uwierzyć, że w tych wąskich lukach kwitnie życie? Ich niepokój sugerował mi raczej: „Nigdy ich nie zauważyliśmy”, a to była zupełnie inna sprawa.

— To niemożliwe — sprzeciwił się Ashil.

— Zapytaj swoich zwierzchników. Tych, którzy mają władzę. Nie wiem kogo. — Jakie inne ośrodki władzy, wyższe lub niższe, istniały w Przekroczeniówce? — Wiesz, że ktoś nas obserwuje. A przynajmniej obserwował Mahalię, Yolandę i Bowdena.

— Nie ma żadnych dowodów łączących zabójcę z podobnymi sprawami — odezwał się po illitańsku jeden z pozostałych.

— W porządku. — Wzruszyłem ramionami. — A więc to był przypadkowy, bardzo fartowny prawicowy bojówkarz. — Mówiłem po besźańsku. — Jeśli tak uważacie. A może myślicie, że winni są wchodźcy? — Żadne z nich nie zaprzeczyło istnieniu legendarnych międzymiejskich uciekinierów. — Wykorzystali Mahalię, a kiedy przestała im być potrzebna, zabili ją. Zamordowali też Yolandę, celowo wybierając sposób, który uniemożliwił wam ich ściganie. To sugeruje, że ze wszystkiego w Besźel, Ul Qomie, czy gdziekolwiek indziej, najbardziej boją się Przekroczeniówki.

— Ale — kobieta wskazała na mnie palcem — popatrz, co sam zrobiłeś.

— Przekroczyłem? — To otworzyło im drogę do ingerencji w tej tajemniczej wojnie. — Tak. Co wiedziała Mahalia? Ustaliła coś na temat ich planów. Dlatego ją zabili.

Przez okno padał słaby blask nocnych świateł Besźel i Ul Qomy. Moich złowrogich słów słuchała coraz większa liczba ludzi z Przekroczeniówki. Ich twarze kryły się w mroku jak oblicza sów.

Zamknęli mnie na noc w pokoju. Zająłem się czytaniem notatek Mahalii. Potrafiłem zauważyć kolejne fazy, choć chronologia nie odpowiadała kolejności stron. Wszędzie nowsze zapiski pokrywały starsze, tworząc palimpsest ewoluujących interpretacji. Musiałem stać się archeologiem.