We wczesnym okresie, w dolnych warstwach zapisków, pismo Mahalii było staranniejsze, a notatki dłuższe i bardziej wygładzone. Zawierały też więcej odnośników do tekstów innych autorów oraz do jej własnych esejów. Specyficzny język Mahalii i używane przez nią nieortodoksyjne skróty utrudniały mi zadanie. Studiowałem stronę po stronie, próbując odczytać i przetłumaczyć jej wczesne myśli. Na pierwszy plan wysuwał się w nich gniew.
Czułem, że nad nocnymi ulicami unosi się coś nieokreślonego. Chciałem pogadać ze znajomymi z Besźel albo z Ul Qomy, ale mogłem tylko wyglądać przez okno.
Nie wiem, czy Ashil rozmawiał z jakimiś ukrywającymi się w trzewiach Przekroczeniówki zwierzchnikami, ale rano wrócił sam i zastał mnie nadal ślęczącego nad notatkami. Poszliśmy do pokoju na drugim końcu korytarza. Nasunęła mi się myśl o ucieczce. Nie widziałem, by ktoś nas obserwował. Z pewnością jednak by mnie powstrzymali. A nawet gdybym zdołał się wymknąć, dokąd mógłby się udać ścigany, międzymiejski zbieg?
W ciasnym pokoiku było kilkanaście osób. Ludzie z Przekroczeniówki stali albo siedzieli niepewnie na skraju biurek, rozmawiając cicho w dwóch albo w trzech językach. Najwyraźniej trwała dyskusja. Dlaczego mi to pokazano?
— …Gosharian mówi, że nie, dzwonił przed chwilą…
— A co z SusurStrász? Czy nie mówiono…
— Tak, ale nikogo nie zgubiliśmy.
To była narada kryzysowa. Ludzie mruczeli coś do telefonów, pośpiesznie sprawdzali wykazy.
— Zaczęło się — poinformował mnie Ashil.
Do pokoju schodzili się wciąż nowi ludzie.
— I co teraz? — zapytała młoda kobieta mająca na głowie chustę noszoną przez besźańskie mężatki z tradycjonalistycznych rodzin. Zwracała się do mnie: więźnia, skazańca, konsultanta. Pamiętałem ją z wczorajszego wieczoru. W pokoju zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie. — Opowiedz mi jeszcze raz o tym, co spotkało Mahalię.
— Próbujecie wytropić Orciny? — zapytałem. Nie potrafiłem jej nic zasugerować, choć miałem wrażenie, że coś jest już na wyciągnięcie ręki.
Wznowili rozmowę, posługując się skrótami i slangiem, których nie rozumiałem, widziałem jednak, że toczą debatę i próbowałem pojąć, o co im chodzi — kwestie strategii albo wyboru kursu. Każde z nich od czasu do czasu szeptało coś, co brzmiało jak ostateczne rozstrzygnięcie sprawy, a potem przerywało na chwilę, unosiło rękę albo jej nie unosiło i rozglądało się, by policzyć głosy.
— Musimy zrozumieć, z czym mamy do czynienia — odezwał się Ashil. — Co jesteście gotowi zrobić, by dowiedzieć się tego, co wiedziała Mahalia? — Jego towarzysze robili się coraz bardziej podekscytowani. Przerywali sobie nawzajem. Przypomniałem sobie, że Jaris i Yolanda mówili, że pod koniec Mahalia była wściekła. Wyprostowałem się gwałtownie na krześle. — Co się stało? — spytał mnie.
— Musimy pojechać na wykopaliska.
Przyjrzał mi się z uwagą.
— Wybiorę się tam z Tyem — oznajmił. — Kto za?
Trzy czwarte obecnych uniosło na chwilę ręce.
— Już powiedziałam, co o nim sądzę — sprzeciwiła się kobieta w chustce, która nie poparła wniosku.
— Słyszałem — odparł Ashil. — Ale…
Zatoczył krąg palcem, wskazując na cały pokój. Przegrała głosowanie.
Wyszedłem z Ashilem. Nadal odnosiłem wrażenie, że na ulicach czai się aura groźby.
— Czujesz to? — zapytałem. Skinął głową. — Muszę… Czy mogę zadzwonić do Dhatta?
— Nie. Nadal jest na zwolnieniu. A jeśli go zobaczysz…
— To co wtedy?
— Jesteś w Przekroczeniu. Lepiej będzie dla niego, jeśli zostawisz go w spokoju. Zobaczysz wielu ludzi, których znasz. Nie stawiaj ich w trudnej sytuacji. Muszą wiedzieć, gdzie się znajdujesz.
— Bowden…
— Obserwuje go militsya. Dla jego bezpieczeństwa. Nikt w Besźel ani w Ul Qomie nie potrafi odkryć żadnego związku między nim a Yorjavicem. Ktokolwiek próbował go zabić…
— Nadal uważamy, że to nie było Orciny? Że Orciny nie istnieje?
— …może spróbować znowu. Przywódców Prawdziwych Obywateli przesłuchała policzai, ale jeśli nawet Yorj i grupa innych członków organizacji utworzyli jakąś tajną komórkę, oni najwyraźniej nic o tym nie wiedzą. Są wściekli z tego powodu. Widziałeś film.
— Gdzie jesteśmy? Którędy do wykopalisk?
* * *Ashil zawiózł nas tam, korzystając z różnych środków transportu w serii zdumiewających przekroczeń. Przedzieraliśmy się przez dwa miasta, zostawiając za sobą przekroczeniowy tunel w kształcie naszej trasy. Zastanawiałem się, gdzie ma schowaną broń. Strażnik przy bramie Bol Ye’an poznał mnie i uśmiechnął się, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. Być może słyszał o moim zniknięciu.
— Nie będziemy zwracać się do uczonych ani przesłuchiwać studentów — oznajmił Ashil. — Musisz zrozumieć, że przybyliśmy tu zbadać okoliczności popełnionego przez ciebie przekroczenia.
Byłem policjantem prowadzącym śledztwo w sprawie własnej zbrodni.
— Byłoby łatwiej, gdybyśmy mogli porozmawiać z profesor Nancy.
— Żadnych rozmów z naukowcami ani studentami. Zaczynajmy. Wie pan, kim jestem? — zapytał strażnika.
Weszliśmy do gabinetu Buidzego. Mężczyzna stał zwrócony plecami do ściany, gapiąc się na Ashila z potężnym, czystym strachem, na mnie zaś ze strachem mieszającym się z oszołomieniem. Łatwo było odczytać z twarzy jego myśli. „Czy mogę wspomnieć o tym, o czym mówiliśmy wcześniej? Kim on właściwie jest?”. Ashil zaprowadził mnie w głąb pokoju i obaj stanęliśmy w plamie cienia.
— Ja nie przekroczyłem — raz po raz powtarzał szeptem Buidze.
— Domaga się pan dochodzenia? — zapytał Ashil.
— Pana zadaniem jest powstrzymanie przemytu — stwierdziłem. Buidze skinął głową. Kim byłem? Żaden z nas tego nie wiedział. — I jak pan sobie z tym radzi?
— Święte Światło… To nonsens. Gdyby któreś z tych dzieciaków chciało ukraść jakieś znalezisko, musiałoby schować je do kieszeni zaraz po wykopaniu, nim jeszcze zostanie skatalogowane, a to niemożliwe, bo przed opuszczeniem wykopalisk wszystkich poddaje się rewizji. Zresztą nikt nie mógłby sprzedać takich obiektów. Jak już mówiłem, studenci łażą po terenie i może się zdarzyć, że przekraczają, stojąc nieruchomo. Cóż można na to poradzić? Nie sposób niczego im udowodnić. To jeszcze nie znaczy, że są złodziejami.
— Mahalia powiedziała Yolandzie, że mogą nimi być, nie wiedząc o tym — poinformowałem Ashila. — Pod sam koniec. — Co zginęło? — zapytałem Buidzego.
— Nic! — Zaprowadził nas do magazynu artefaktów. Pragnął być pomocny tak bardzo, że aż się potykał. Po drodze zauważyło nas dwoje studentów, których pamiętałem. Zatrzymali się nagle, to było coś w kroku Ashila, który starałem się naśladować, i cofnęli pośpiesznie. W pomieszczeniu stały szafki, w których przechowywano wykopane z ziemi i oczyszczone znaleziska. Szuflady wypełnione niewiarygodną rozmaitością odpadków z epoki poprzedników, cudownymi i uparcie niepojętymi fragmentami butelek, modeli układu słonecznego i kamiennych toporów oraz skrawkami pergaminu. — Gdy ludzie wracają z wykopalisk, dyżurny pilnuje, by schowali wszystko do szafek, a potem zostawili klucz. Nikt nie opuszcza terenu bez przeszukania. Nie zdarza się, żeby ktoś protestował z tego powodu. Wszyscy wiedzą, że tak już jest.
Skinąłem na Buidzego, każąc mu otworzyć szafkę, a potem przyjrzałem się schowanej wewnątrz kolekcji. Każdy z obiektów spoczywał w odrębnym polistyrenowym przedziale szuflady. Górnych szuflad jeszcze nie wypełniono. Dolne były pełne. Niektóre z bardziej kruchych znalezisk owinięto w bezkłaczkową tkaninę. Otwierałem kolejne szuflady, przyglądając się ponumerowanym przedmiotom. Ashil zatrzymał się obok mnie i zajrzał do ostatniej szuflady, jakby była filiżanką, a artefakty liśćmi herbaty, z których mógł coś wywróżyć.