Выбрать главу

Według katalogu fragment drzwi zastąpił mosiężną rurkę zawierającą przekładnie unieruchomione przez rdzę już przed wieloma stuleciami. Zniknęły jeszcze trzy artefakty. Wszystkie pochodziły z wczesnego okresu wykopalisk i owinięto je w tkaninę. Zastąpiono je zwitkiem papieru, kamykiem i nogą lalki. Miały to być pozostałości karabińczyka zawierające jakiś prymitywny mechanizm zegarowy, skorodowane urządzenie przypominające maleńki sekstans oraz garść gwoździ i śrub.

Przeszukaliśmy ziemię w pogranicznej strefie i znaleźliśmy dziury, stare otarcia oraz pozostałości zmarzniętych kwiatów, ale nigdzie nie było płytko zakopanych bezcennych skarbów z epoki poprzedników. Zabrano je stąd już dawno temu. Nikt nie mógłby ich sprzedać.

— A więc to przekroczenie — stwierdziłem. — Bez względu na to, skąd przyszli domniemani orcinianie, zabrali towar z Ul Qomy i przenieśli go do Besźel. No cóż, może z ich punktu widzenia nigdy nie opuszczał Orciny, ale w oczach większości przeszedł z jednego miasta do drugiego, a to znaczy, że mamy do czynienia z przekroczeniem.

* * *

Kiedy wracaliśmy na kwaterę, Ashil do kogoś zadzwonił i gdy dotarliśmy na miejsce, ludzie z Przekroczeniówki kłócili się i głosowali w typowy dla siebie szybki, swobodny sposób. Tematy dyskusji były jednak dla mnie obce. Ludzie wchodzili do pokoju w środku niezwykłej debaty, rozmawiali przez komórki, przerywali raptownie mówiącym. Atmosfera była nerwowa, choć twarze zebranych jak zwykle nic nie wyrażały.

Z obu miast napłynęły raporty, wspierane mamrotaniem ludzi trzymających w rękach telefony i odbierających wiadomości od innych agentów.

— Wszyscy mają się na baczności — powtarzał Ashil. — Zaczęło się. — Bali się strzałów w głowę i przekraczających morderców. Liczba małych przekroczeń rosła. Interweniowali, gdzie tylko mogli, ale wiele przypadków umykało ich uwadze. Ktoś powiedział, że na ulqomańskich domach pojawia się graffiti w stylu sugerującym besźańskich artystów. — Nie było tak źle od czasu, hm… — odezwał się Ashil. Podczas dyskusji wyjaśniał mi wszystko szeptem: — To jest Raina. Jest w tej sprawie szczególnie nieprzejednana. Samun uważa, że samo wspomnienie o Orciny jest przyznaniem się do porażki. Byon jest przeciwnego zdania.

— Musimy być przygotowani — ciągnął mówca. — Coś odkryliśmy.

— To Mahalia coś odkryła — sprzeciwił się Ashil. — Nie my.

— W porządku, Mahalia. Kto wie, kiedy coś się wydarzy? Nie mamy pojęcia, co się dzieje. Wiemy, że zaczęła się wojna, ale nie widzimy przeciwnika.

— Nie mogę za tym nadążyć — oznajmiłem Ashilowi. Zaprowadził mnie z powrotem do pokoju. Kiedy się zorientowałem, że zamknął mnie w nim, zaprotestowałem głośno.

— Musisz pamiętać, dlaczego tu jesteś — odpowiedział mi przez drzwi.

Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać notatki Mahalii w nowy sposób. Nie próbowałem podążać śladem danego długopisu, tonem charakterystycznym dla jakiegoś okresu dociekań, by odtworzyć tok jej myśli. Czytałem wszystkie notatki na każdej stronie, zmieniające się przez lata opinie zgromadzone w jednym miejscu. Próbowałem stać się archeologiem jej marginaliów, oddzielającym poszczególne warstwy. Każdą stronę traktowałem jako odrębną całość, ignorując chronologię, śledziłem spór, jaki Mahalia toczyła sama ze sobą.

Na wewnętrznej stronie tylnej okładki, pośród warstw gniewnego teoretyzowania, znalazłem wypisane wielkimi literami na dawniejszych mniejszych: ALE C.F. SHERMAN. Linia łączyła te słowa z napisem: KONTRARGUMENT ROSENA na przeciwległej stronie. Znałem te nazwiska ze swych poprzednich dociekań. Cofnąłem się o kilka stron. Za pomocą tego samego długopisu Mahalia napisała tam swym późnym, pośpiesznym pismem NIE — ROSEN, VIJNIC.

Na dawniejszych notatkach wyrażających aprobatę pisała krytyczne uwagi, wsparte coraz liczniejszymi wykrzyknikami. NIE, a potem strzałka łącząca to słowo nie z oryginalnym, drukowanym tekstem, ale z wcześniejszymi, pełnymi entuzjazmu notatkami. Prowadziła dyskusję z samą sobą. DLACZEGO TEST? KTO?

— Hej — zawołałem. Nie wiedziałem, gdzie jest kamera. — Hej, Ashil. Sprowadźcie Ashila. — Nie przestawałem krzyczeć, dopóki się nie zjawił. — Potrzebny mi dostęp do sieci.

Zaprowadził mnie do pokoju komputerowego. Stojąca tam maszyna wyglądała, jakby miała procesor 486 albo coś równie antycznego. Systemu operacyjnego nie znałem, to była jakaś domorosła imitacja Windowsa. Mimo to połączenie było bardzo szybkie. Oprócz nas dwóch w pomieszczeniu przebywało kilka innych osób. Ashil stał za moimi plecami i patrzył, co piszę. Obserwował moje poszukiwania, a z pewnością chciał się też upewnić, że nie wyślę nikomu e-maila.

— Możesz wejść wszędzie — zapewnił.

Miał rację. Aby wejść na płatne strony chronione hasłami, wystarczyło wcisnąć enter.

— Co to za połączenie? — zapytałem, choć nie liczyłem na odpowiedź. Wpisałem w wyszukiwarkę „Sherman, Rosen, Vijnic”. Na forum, które niedawno odwiedzałem, trójkę autorów poddawano miażdżącej krytyce. — Popatrz. — Znalazłem nazwy ich najważniejszych dzieł i przeczytałem recenzje na Amazonie, by w przybliżeniu zapoznać się z ich tezami. Zajęło mi to kilka minut. Potem wyprostowałem się na krześle. — Popatrz. Popatrz. Sherman, Rosen i Vijnic są totalnie znienawidzeni na fracturedcity.org. Dlaczego? Dlatego, że w swych książkach twierdzą, że Bowden pisał bzdury, a jego argumenty są do dupy.

— Sam to przyznaje.

— Nie w tym rzecz. Popatrz, Ashil. — Przerzuciłem strony Między miastem a miastem, pokazując mu wcześniejsze, a potem późniejsze notatki Mahalii. — Chodzi o to, że ona ich cytuje. Pod sam koniec. W swych ostatnich uwagach.

Pokazałem mu kolejne strony.

— A więc zmieniła zdanie — stwierdził wreszcie. Patrzyliśmy na siebie przez długi czas.

— Wspominała o pasożytach, mówiła, że się myliła i że przekonała się, iż jest złodziejką. Niech to szlag. Nie zabito jej dlatego, że była jedną z garstki cholernych wybranych znających straszliwą tajemnicę o istnieniu trzeciego miasta. Ani dlatego, że zorientowała się, że orcinianie ją okłamywali i wykorzystywali. Nie o takich kłamstwach mówiła. Mahalia zginęła, ponieważ w ogóle przestała wierzyć w Orciny.

Rozdział dwudziesty szósty

Choć błagałem i się wściekałem, Ashil i jego współpracownicy nie pozwolili mi zadzwonić do Corwi ani do Dhatta.

— Cholera, czemu nie? — pytałem. — Oni mogliby wykonać to zadanie. Dobra, w takim razie zróbcie, co tam właściwie robicie, i dowiedzcie się prawdy. Yorjavic nadal jest naszym najlepszym śladem. On albo jacyś jego towarzysze. Wiemy, że był w to zamieszany. Spróbujcie ustalić, w które dokładnie dni Mahalia zamykała magazyn, a potem sprawdźcie, czy można się dowiedzieć, gdzie się podziewał w te wieczory Yorjavic. Musimy sprawdzić, czy to on odbierał towar. Policzai obserwuje Prawdziwych Obywateli, może się czegoś dowiedziała. Niewykluczone, że przywódcy organizacji sami nam wszystko powiedzą, jeśli poczują się zagrożeni. Sprawdźcie też, co robił Syedr. W sprawę jest zamieszany ktoś, kto ma dostęp do materiałów z Hali Łącznikowej.

— Nie zdołamy ustalić wszystkich dat. Słyszałeś, co mówił Buidze. W połowie przypadków brała klucze poza kolejnością.