Выбрать главу

Ashil wyjął komórkę i zaczął dzwonić do kolejnych ludzi. Była wczesna noc.

— Musimy urządzić konklawe — mówił. — Sprawa jest ważna. Tak, postaraj się. W zwyczajowym miejscu.

Wielokrotnie powtarzał te same słowa.

— Możecie coś zrobić? — zapytałem.

— Tak. Tak… Potrzebna będzie demonstracja siły. Siły Przekroczeniówki.

— To znaczy, że mi uwierzyłeś? Prawda, Ashil?

— Jak mogliby to zrobić? W jaki sposób ludzie z zewnątrz przekazywali wiadomość Mahalii?

— Nie mam pojęcia. To właśnie musimy sprawdzić. Przekupili paru miejscowych. Stąd pochodziły pieniądze napływające do Yorja.

To były niewielkie sumy.

— To niemożliwe, by stworzyli dla niej Orciny.

— Dyrektor całej korporacji nie przyjeżdżałby tu dla tej grupki obleśnych lizusów, a już zwłaszcza nie przy każdej okazji, gdy Mahalia zamykała magazyn. Daj spokój, gospodarka Besźel jest w opłakanym stanie. Robią nam łaskę przez sam fakt, że tu są. Musi istnieć jakiś związek…

— Och, zbadamy tę sprawę. Ale to nie są obywatele ani obywatele, Tye. Oni nie czują…

— Strachu — dokończyłem. Panicznego lęku przed Przekroczeniówką, odruchowego posłuszeństwa okazywanego przez wszystkich w Ul Qomie i Besźel.

— Nie reagują na nas odruchowo i jeśli mamy coś osiągnąć, musimy zademonstrować siłę. Będziemy potrzebowali wielu ludzi, by nasza obecność dała się odczuć. A jeśli to wszystko prawda, będzie to oznaczało zamknięcie dużej firmy działającej w Besźel. Kryzys dotknie całego miasta. Skutki okażą się katastrofalne. Nikt nie będzie z tego zadowolony. Zdarzało się już, że miasto albo miasto spierały się z Przekroczeniówką, Tye. A nawet toczyły z nią wojny… — przerwał na chwilę, czekając, aż dotrą do mnie implikacje jego słów. — Nikt na tym nie skorzysta. Dlatego trzeba, byśmy silnie zaznaczyli swą obecność.

Przekroczeniówka musiała wszystkich zastraszyć. Rozumiałem to.

— Chodźmy — odezwałem się wreszcie. — Szybko.

Niestety, narada awatarów Przekroczeniówki przybywających ze swych posterunków, próba poskromienia chaosu za pomocą rozproszonego autorytetu, nie była zbyt skuteczna. Ludzie odpowiadali na telefony, zgadzali się albo nie zgadzali, mówili, że się stawią albo nie, zapewniali, że wysłuchają Ashila. Tak przynajmniej wyglądało to w jego relacji.

— Ilu ludzi potrzebujecie? — zapytałem. — Na co czekacie?

— Mówiłem już, że musimy silnie zademonstrować swą obecność.

— Czujesz, co się dzieje? — zapytałem. — Co unosi się w powietrzu? — Trwało to przeszło dwie godziny. Pobudzony przez coś, co podali mi w posiłku albo napoju, chodziłem po pokoju, uskarżając się głośno, że mnie zamknięto. Do Ashila dzwoniło coraz więcej ludzi. Nie tylko ci, których zawiadomił. Wieści się rozeszły. Z korytarza dobiegały jakieś hałasy — szybkie kroki, głosy, krzyki i odpowiedzi na nie. — Co się dzieje?

Ashil słuchał telefonu, nie dźwięków słyszalnych za drzwiami.

— Nie — rzekł głosem, który niczego nie zdradzał. Powtarzał to słowo kilka razy, aż wreszcie przerwał połączenie i spojrzał na mnie. Po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że jego nieruchoma twarz wygląda jak unik. Musiał mi coś powiedzieć i nie wiedział, jak to zrobić.

— Coś się stało?

Na korytarzu krzyczano coraz głośniej. Wkrótce usłyszałem również głosy dobiegające z ulicy.

— Zderzenie.

— Samochodów?

— Autobusów. Dwóch autobusów.

— Przekroczyły?

Skinął głową.

— Są w Besźel. Złożyły się wpół na placu Finna. — To był wielki przeplotowy plac. — A potem uderzyły w mur w Ul Qomie. — Nie odzywałem się ani słowem. Każdy wypadek prowadzący do przekroczenia wymagał interwencji Przekroczeniówki. Grupka awatarów pojawiała się nagle, otaczała miejsce incydentu, określała parametry, wyprowadzała na zewnątrz niewinnych, zatrzymywała winnych i najszybciej jak tylko można przekazywała kontrolę policji z obu miast. Wypadek uliczny z pewnością nie powinien stać się powodem hałasów, jakie słyszałem. Musiało w tym być coś więcej. — To były autobusy wiozące uchodźców do obozów. Wszyscy wydostali się na zewnątrz. Nie przeszli szkolenia i ciągle przekraczają. Wędrują między miastami, nie mając pojęcia, co robią.

Potrafiłem sobie wyobrazić panikę gapiów i przechodniów, nie wspominając już o niewinnych kierowcach z Besźel i Ul Qomy, którzy rozpaczliwie omijali zderzające się ze sobą pojazdy, z konieczności wjeżdżając na miejscowtórowy teren, nim zdołali odzyskać kontrolę nad pojazdem i wrócić do rodzinnego miasta. A potem opadły ich dziesiątki rannych, przerażonych intruzów, którzy wcale nie chcieli naruszać zasad, ale nie mieli wyboru. Nie znali języka i nie mogli poprosić o pomoc, wydobywali się z rozbitych autobusów, trzymając w ramionach płaczące dzieci, i przesączali się przez granice. Zwracali się do ludzi, których zobaczyli, ślepi na niuanse narodowości — ubrania, kolory, włosy, pozy — i ciągle przechodzili z jednego państwa do drugiego.

— Zarządziliśmy blokadę — oznajmił Ashil. — Całkowitą. Oczyściliśmy ulice. Przekroczeniówka pozostanie na nich, dopóki to się nie skończy.

— Słucham?

Stan przekroczeniowy. Nie ogłaszano go za mojego życia. Zakaz wstępu do obu miast i przechodzenia między nimi, absolutne wymuszanie wszystkich zasad dotyczących przekraczania. Policja w obu miastach była gotowa do działań zgodnych z poleceniami Przekroczeniówki przez cały czas zamknięcia granic. To właśnie były dźwięki, które słyszałem, mechaniczne głosy przebijające się przez zawodzenie syren. Głośniki ogłaszające w obu językach stan przekroczeniowy, nakazujące ludziom opuścić ulice.

— Z powodu wypadku autobusowego?

— Sprowokowano go celowo — wyjaśnił Ashil. — To była zasadzka. Unifikacjonistów. Kiedy nastąpił wypadek, nagle się od nich zaroiło. Zewsząd napływają meldunki o przekroczeniach.

Powoli odzyskiwał panowanie nad sobą.

— Unifikacjoniści z którego miasta?

Mój głos ucichł stopniowo, gdy uświadomiłem sobie, jak brzmi odpowiedź.

— Z obu. Współpracują ze sobą. Nawet nie wiemy, czy to besźańscy unifi zatrzymali autobusy. — Oczywiście, że ze sobą współpracowali. Wiedzieliśmy o tym. Czy jednak nieliczne grupki utopijnych entuzjastów mogłyby dokonać czegoś takiego? Sprowokować całkowite załamanie porządku? — Są wszędzie w obu miastach. To ich powstanie. Chcą doprowadzić do zjednoczenia.

* * *

Ashil się wahał. To właśnie kazało mi mówić dalej — fakt, że siedział w pokoju wiele minut dłużej, niż było to konieczne. Sprawdzał zawartość kieszeni, przygotowując się do pełnienia obowiązków żołnierza. Wezwano wszystkie awatary Przekroczeniówki. Spodziewano się go. Syreny nadal wyły, głosy nie milkły.

— Ashil, wysłuchaj mnie, na Boga. Wysłuchaj mnie. Myślisz, że to przypadek? Daj spokój, nie otwieraj tych drzwi. Kurwa, naprawdę wierzysz, że w chwili, gdy zaszliśmy tak daleko, gdy ustaliliśmy tak wiele faktów, nagle wybuchło powstanie? Ktoś nam to zrobił, Ashil. Żeby unieszkodliwić ciebie i całą Przekroczeniówkę. W jaki sposób się dowiedziałeś, które firmy były tu obecne, gdy Mahalia przekazywała towar?

Znieruchomiał.

— Jesteśmy Przekroczeniówką — odpowiedział po chwili. — Możemy zrobić wszystko, co potrzeba…

— Niech cię szlag, Ashil. Nie jestem jakimś oskarżonym, którego trzeba zastraszyć. Muszę się tego dowiedzieć. Jak zdobywacie informacje?

— Podsłuchy. Informatorzy — ustąpił wreszcie i zerknął w stronę okna. Dobiegające zza niego hałasy z każdą chwilą stawały się głośniejsze. Zatrzymał się przy drzwiach, czekając, aż powiem coś więcej.