Выбрать главу

— Agenci albo systemy podsłuchowe ulokowane w gabinetach w Besźel i w Ul Qomie mówią wam wszystko, co chcecie wiedzieć, tak? Ktoś sprawdzał bazy danych w poszukiwaniu informacji o poczynaniach członków Besźańskiej Izby Handlowej. To przyciągnęło czyjąś uwagę, Ashil. Kazaliście komuś ściągnąć informacje i ktoś inny to zauważył. To wystarczający dowód na to, że coś odkryliśmy. Znasz unifów. Oni są niczym. I w Besźel, i w Ul Qomie, wszystko jedno. To tylko maleńka garstka idealistycznych smarkaczy. Jest wśród nich więcej agentów niż agitatorów. Ktoś wydał im rozkaz. Ktoś to zorganizował, ponieważ zorientował się, że go tropimy. Ale chwileczkę — ciągnąłem. — Ta blokada… Ona nie ogranicza się do Hali Łącznikowej, tak? Wszystkie granice są zamknięte. Lotniska również, mam rację?

— BesźAir i Illitania mają zakaz lotów. Lotniska nie przyjmują zagranicznych samolotów.

— A co z prywatnymi lotami?

— Instrukcje są takie same, ale nie mamy nad nimi władzy, jak nad państwowymi liniami, więc to trudniejsze…

— W tym właśnie rzecz. Nie zdołacie ich powstrzymać na czas. Ktoś próbuje uciec. Musimy się dostać do budynku Sear & Core.

— Tam właśnie…

— Tam właśnie dzieją się najważniejsze rzeczy. To… — Wskazałem na okna. Słyszeliśmy brzęk tłuczonego szkła, krzyki, dźwięki pędzących pojazdów, odgłosy walki. — To jest tylko zmyłka.

Rozdział dwudziesty siódmy

Na ulicach mogliśmy obserwować śmiertelne konwulsje małej rewolucji, która umarła, nim zdążyła się narodzić, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Te ostatnie drgawki były jednak niebezpieczne i musieliśmy zachowywać się jak żołnierze. Godzina policyjna mogła nie wystarczyć, by zapanować nad paniką.

W obu miastach ludzie biegali bezładnie po ulicach, a głośniki ostrzegały ich po besźańsku i illitańsku, że Przekroczeniówka ogłosiła blokadę. Wybijano okna. W ruchach niektórych biegnących postaci wyczuwało się raczej ekscytację niż przerażenie. To nie byli unifi. Byli za młodzi i zanadto niezorganizowani: rzucające kamieniami nastolatki popełniające najgroźniejsze występki w swoim życiu, drobne przekroczenia polegające na wybijaniu szyb w mieście, w którym nie mieszkały. Usłyszałem piskliwą syrenę ulqomańskiej straży pożarnej. Jej samochód przemknął obok nas, kierując się tam, gdzie nocne niebo rozświetliła łuna. Kilka sekund po nim pojawił się drugi, besźański. Strażacy nadal starali się zachowywać podział. Ulqomańscy walczyli z ogniem po jednej stronie łączonego budynku, a besźańscy po drugiej.

Dzieciaki naprawdę powinny szybko zmiatać do domów. Przekroczeniówka była wszędzie. Nadal działała ukradkiem i większość ludzi chodzących ulicami o tak późnej porze ją przeoczała. Biegnąc, zauważyłem grupkę awatarów poruszających się w sposób mogący przypominać panikę mieszkańców Besźel i Ul Qomy, lecz zarazem nieco inaczej, bardziej celowo, jak skradające się ku ofierze drapieżniki — podobnie jak ja i Ashil. Mogłem ich zobaczyć dzięki niedawno zdobytej wprawie i oni również mnie widzieli.

Zauważyliśmy bandę unifów. Nawet po kilku dniach międzymiejskiego życia przeżyłem szok, widząc, że obie grupy biegną razem, a ich ubrania, pomimo internacjonalistycznych, punkowo-rockerskich kurtek oraz naszywek, wbrew woli posiadaczy jednoznacznie określają ich — dla ludzi uwrażliwionych na miejską semiotykę — jako pochodzących albo z Besźel, albo z Ul Qomy. Niemniej skupili się w jedną grupę, ciągnąc za sobą pas oddolnego Przekroczenia. Przechodzili od budynku do budynku, malując sprayem slogany w zręcznej kombinacji besźańskiego i illitańskiego. Filigranowe, szeryfowe pismo było dość łatwe do odczytania. Napisy w obu językach głosiły: RAZEM! JEDNOŚĆ!

Ashil wyciągnął broń, którą przygotował przed wyjściem. Nie przyjrzałem się jej wówczas zbyt dokładnie.

— Nie mamy czasu… — zacząłem, ale z otaczających powstańców cieni nie tyle się wyłoniła, co skonkretyzowała grupa ludzi z Przekroczeniówki. — Jak to robicie? — zapytałem. Awatarów nie było zbyt wielu, ale zaatakowali przeciwnika bez obaw i za pomocą niezbyt spektakularnych, lecz bardzo brutalnych chwytów unieruchomili trzech unifów. Niektórzy z pozostałych stanęli do walki, ale Przekroczeniówka miała broń. Nie słyszałem strzałów. Dwóch unifów zwaliło się na ziemię. — Jezu — mruknąłem.

Pobiegliśmy dalej.

Ashil wyjął kluczyki i szybkim, wprawnym ruchem otworzył drzwi przypadkowo wybranego samochodu.

— Wsiadaj. — Obejrzał się za siebie. — Przerwanie czynności życiowych odbyło się w niewidocznym miejscu. Przeniosą ich gdzie indziej. To sytuacja kryzysowa. Oba miasta są teraz w Przekroczeniu.

— Jezu…

— W obecnej sytuacji to nieuniknione. Robimy to tylko dla obrony miast i Przekroczeniówki.

— A co z uchodźcami?

— Istnieją inne metody.

Włączył silnik.

Po ulicach poruszało się niewiele samochodów. Odnosiłem wrażenie, że kłopoty zawsze są za rogiem. Widzieliśmy niewielkie grupki awatarów. Kilkakrotnie któryś nich wyłaniał się z chaosu i zdawało się, że spróbuje nas zatrzymać, ale za każdym razem Ashil tylko gapił się na niego albo pokazywał swą odznakę i bębnił palcami tajny kod, by potwierdzić swój status, i pozwalano nam ruszać w drogę.

Błagałem go, żeby zabrał więcej awatarów.

— Nie zgodzą się — odpowiedział. — Nie uwierzą mi. Powinienem być z nimi.

— Nie rozumiem.

— Wszyscy są zajęci walką z kryzysem. Brak mi czasu, by ich przekonać.

Gdy to powiedział, stało się dla mnie absolutnie jasne, jak niewielu jest awatarów. Bardzo cienka linia dzieliła Przekroczeniówkę od zagłady. Prymitywna demokracja jej metodyki i decentralizacja sprawiająca, że każdy sam sobie wydawał rozkazy, sprawiały, że Ashil mógł wykonać tę misję, ponieważ przekonałem go o jej znaczeniu, ale kryzys spowodował, że byliśmy sami.

Ashil zmieniał pasy autostrady, przekraczając nadwerężone granice, by uniknąć ognisk anarchii. Na rogach stały militsya i policzai. Gdzieniegdzie z mroku wyłaniała się Przekroczeniówka. Jej poruszające się niesamowitym krokiem, który tak świetnie opanowały, awatary kazały miejscowym policjantom coś zrobić — zabrać zatrzymanego unifa albo usunąć ciało — po czym znowu znikały. Dwukrotnie widziałem, jak eskortowały przerażonych mężczyzn i kobiety o północnoafrykańskim wyglądzie, uchodźców, którzy stali się narzędziem służącym wywołaniu chaosu.

— To niemożliwe, nie mamy… — Ashil przerwał nagle, dotykając słuchawki w uchu. Napływały kolejne wiadomości.

Po tych wydarzeniach obozy wypełnią się unifikacjonistami. Wszystko było już rozstrzygnięte, ale unifi nie zaprzestawali prób zmobilizowania populacji, głęboko niechętnej ich celom. Być może wspomnienia o wspólnej akcji dodadzą sił tym spośród nich, którzy przetrwają dzisiejszą noc. Z pewnością czuli się oszołomieni tym, że mogą przekroczyć granicę i przywitać towarzyszy z sąsiedniego miasta, którzy nagle znaleźli się na tej samej ulicy, połączyć z nimi siły choćby tylko na krótką chwilę pośrodku nocy, pod nabazgranym na ścianie sloganem i wybitym oknem. Z pewnością wiedzieli już, że masy ich nie poparły, lecz mimo to nie wycofali się do swych miast. Jak mogliby teraz zawrócić? Honor, desperacja albo odwaga kazały im walczyć dalej.

— To niemożliwe — powtórzył Ashil. — Nie wyobrażam sobie, by dyrektor Sear & Core, jakiś cudzoziemiec, mógł to zorganizować… Straciliśmy… — Wysłuchał kolejnej wiadomości z twarzą bez wyrazu. — Straciliśmy awatary.