Выбрать главу

Ashil coś powiedział. Jego głos brzmiał słabo i musiałem prosić o powtórzenie.

— Nadal nie potrafię uwierzyć, że mógłby tego dokonać.

— Kto?

— Buric. Którykolwiek z nich.

Oparłem się o komin i spojrzałem na rannego. Patrzył w kierunku wschodzącego słońca.

— Ehe — przyznałem po chwili. — Była zbyt inteligentna. Młoda, ale…

— Tak. W końcu wszystkiego się domyśliła, ale nie sądzę, by Buric był skłonny zaangażować kogoś takiego.

— Jest jeszcze sposób, w jaki to zrobiono — dodałem. — Gdyby Buric kazał kogoś zabić, nigdy nie znaleźlibyśmy ciała. — Do pierwszego brakowało mu kompetencji, a do drugiego był zbyt kompetentny. To nie miało sensu. Siedziałem nieruchomo. Robiło się coraz jaśniej, a my czekaliśmy na pomoc. — Była specjalistką — odezwałem się po dłuższej chwili. — Znała historię. Buric był bystry, ale nie w takich sprawach.

— Co o tym myślisz, Tye?

Od strony wejścia na dach dobiegł odgłos kroków. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wyszła z nich kobieta, którą niejasno rozpoznawałem jako awatara Przekroczeniówki. Ruszyła ku nam, mówiąc coś przez radio.

— Skąd wiedzieli, gdzie będzie Yolanda?

— Znali twoje plany — odparł. — Podsłuchiwali telefon twojej przyjaciółki Corwi — zasugerował.

— Dlaczego strzelali do Bowdena? — zapytałem. Ashil spojrzał na mnie. — W Hali Łącznikowej. Myśleliśmy, że to Orciny próbowało go załatwić, bo nieświadomie poznał prawdę. Ale to nie było Orciny. To… — Spojrzałem na ciało Burica. — On kazał to zrobić. Dlaczego chciał zabić Bowdena?

Ashil skinął głową.

— Myśleli, że Mahalia powiedziała Yolandzie wszystko, co wiedziała, ale… — zaczął powoli.

— Ashil — przerwałem mu.

— Już dobra, dobra. Ja tylko… — Zamknął oczy. Kobieta przyśpieszyła kroku. Nagle rozchylił powieki i spojrzał na mnie. — Bowden od początku mówił ci, że Orciny nie istnieje.

— To prawda.

— Wstań — poleciła kobieta. — Muszę cię stąd zabrać.

— A co ja mam zrobić? — zapytałem.

— Wstawaj, Ashil — popędziła go. — Jesteś słaby.

— Ehe, jestem — przerwał jej. — Ale…

Rozkasłał się. Spojrzał na mnie, a ja na niego.

— Trzeba go stąd zabrać — oznajmiłem. — Musimy powiedzieć awatarom, że…

Ale Przekroczeniówka nadal była zajęta wydarzeniami kończącej się nocy i nie mieliśmy czasu, by kogokolwiek przekonać.

— Chwileczkę — rzekł do kobiety. Wyjął z kieszeni odznakę i wręczył mi ją razem z pękiem kluczy. — Autoryzuję to — oznajmił. — Uniosła brwi, ale się nie sprzeciwiła. — Mój pistolet chyba gdzieś tam leży. Reszta awatarów nadal…

— Daj mi komórkę. Jaki masz numer? A teraz ruszajcie. Trzeba go stąd zabrać. Zrobię to, Ashil.

Rozdział dwudziesty ósmy

Kobieta odprowadzająca Ashila nie prosiła o pomoc. Przegoniła mnie nawet.

Znalazłem jego broń. Była ciężka, a tłumik miał niemal organiczny wygląd, jakby lufę pokrywała warstwa flegmy. Potrzebowałem stanowczo zbyt wiele czasu, by odnaleźć blokadę zabezpieczającą. Nie ryzykowałem wyjmowania magazynka, by sprawdzić, czy jest nabity. Schowałem broń i ruszyłem na dół.

Po drodze sprawdzałem numery zapisane w telefonie. Wszystkim przypisano pozbawione znaczenia ciągi liter. Wprowadziłem ręcznie numer, którego potrzebowałem. Instynkt podpowiedział mi, by nie poprzedzać go kodem kraju. Miałem rację. Udało się uzyskać połączenie. Telefon zadzwonił, gdy wszedłem do holu. Ochroniarze popatrzyli na mnie niepewnie, ale pokazałem odznakę Przekroczeniówki i wycofali się.

— Halo… Kto mówi?

— Dhatt, to ja.

— Święte Światło, Borlú? Co… Gdzie jesteś? Gdzie się podziałeś? Co się dzieje?

— Dhatt, zamknij się i słuchaj. Wiem, że jest jeszcze noc, ale chcę, byś się obudził. Potrzebuję twojej pomocy. Posłuchaj.

— Światło, Borlú, wydaje ci się, że śpię? Myśleliśmy, że jesteś z Przekroczeniówką. Gdzie się podziałeś? Wiesz, co się dzieje?

— Jestem z Przekroczeniówką. Posłuchaj. Nie wróciłeś jeszcze do pracy, zgadza się?

— Kurwa, zgadza się. Nadal mam przesrane.

— Potrzebuję twojej pomocy. Gdzie jest Bowden? Przesłuchaliście go, tak?

— Bowdena? Ehe, ale potem go puściliśmy. Dlaczego pytasz?

— Gdzie teraz jest?

— Święte Światło, Borlú. — Usłyszałem, że usiadł, biorąc się w garść. — U siebie w domu. Bez paniki, obserwujemy go.

— Każ waszym ludziom go zatrzymać, dopóki się nie zjawię. Zrób to, proszę. Natychmiast. Dziękuję. Zadzwoń do mnie, gdy już będziecie go mieli.

— Chwileczkę. Z jakiego numeru dzwonisz? Nie wyświetla się na mojej komórce.

Podałem mu numer. Zatrzymałem się na placu, obserwując jaśniejące niebo i krążące nad obydwoma miastami ptaki. Chodziłem w tę i we w tę, jako jedna z nielicznych, ale nie jedyna osoba obecna tu o tak wczesnej godzinie. Przyglądałem się innym, którzy przechodzili obok ukradkiem: Besźel, Ul Qoma, Besźel, trudno wyczuć. Wychodzili z potężnego Przekroczenia, które wreszcie dogasało powoli wokół nich.

— Borlú? On zniknął.

— Jak to zniknął?

— Przydzieliliśmy kilku funkcjonariuszy do jego mieszkania, tak? Dla ochrony, po zamachu na niego. No więc, gdy po zmierzchu zaczęło się szaleństwo, potrzebowaliśmy wszystkich ludzi, więc odwołaliśmy ich do jakiegoś innego zadania. Nie znam szczegółów. Przez jakiś czas nikogo tam nie było. Odesłałem ich z powrotem, bo sytuacja trochę się uspokoiła. Militsya i wasi ludzie próbują przywrócić granice, ale na ulicach nadal trwa pierdolony obłęd. Tak czy inaczej, odesłałem ich i właśnie przed chwilą okazało się, że Bowdena nie ma.

— Niech to szlag.

— Tyad, co tu, kurwa, jest grane?

— Już tam jadę. Czy mógłbyś… nie wiem, jak to się nazywa po illitańsku… wysłać za nim list gończy?

Powiedziałem tę nazwę po angielsku, jak na filmach.

— Ehe. Mówimy na to „rozesłać halo”. Zrobię to, ale, Tyad, widziałeś ten kurewski chaos na ulicach? Myślisz, że ktokolwiek go zauważy?

— Musimy spróbować. Próbuje zwiać.

— Dobra, w takim razie ma przejebane. Wszystkie granice są zamknięte, więc nie pozwolą mu wyjechać. Nawet gdyby przeszedł przedtem do Besźel, wasi ludzie nie są aż tak niekompetentni, by kogoś wypuścić.

— Dobra, ale wyślij za nim halo, zgoda?

— Roześlij, nie wyślij. W porządku. Ale i tak go nie znajdziemy.

Po ulicach obu miast mknęły kolejne pojazdy ratownicze zmierzające ku miejscom, gdzie nadal trwał kryzys. Tu i ówdzie widziało się też cywilne samochody. Ich kierowcy ostentacyjnie przestrzegali przepisów drogowych swych miast, omijali się nawzajem z niezwykle praworządną starannością. Nieliczni przechodnie zachowywali się podobnie. Wszyscy musieli mieć legalne, możliwe do udowodnienia powody, by opuszczać domy. Oni również manifestacyjnie widzieli i przeoczali to, co należało. Przeplot może znieść wiele.

Było zimno. Świt jeszcze nie nadszedł. Miałem uniwersalne kluczyki otrzymane od Ashila i choć brakowało mi jego tupetu, włamałem się do ulqomańskiego samochodu. W tej samej chwili Dhatt zadzwonił znowu. Jego głos brzmiał zupełnie inaczej. Słyszałem w nim coś w rodzaju podziwu. Nie potrafiłem określić tego inaczej.