Выбрать главу

— Dobra, przyjmijmy tymczasowo założenie, że rdza na jej ciele pochodzi z tego złomu. Że tu leżała.

Miała plamy na ciele i na twarzy. Nie skupiały się na dłoniach, co znaczyło, że nie próbowała odepchnąć żelastwa od siebie ani osłaniać głowy. Podczas jazdy była nieprzytomna lub martwa, a zardzewiałe części obijały się o nią.

— Po co wozili ze sobą cały ten syf? — zdziwiła się Corwi. Po południu ustaliliśmy już nazwisko i adres właściciela furgonetki, a następnym rankiem otrzymaliśmy potwierdzenie, że krew była krwią Fulany.

* * *

Nazywał się Mikyael Khurusch. Był trzecim właścicielem furgonetki, przynajmniej oficjalnym. Był karany, dwukrotnie siedział za pobicie i raz za kradzież, ostatnio cztery lata temu.

— Popatrz — odezwała się nagle Corwi. — Zatrzymano go też za kupowanie seksu. Nadział się na policjantkę w przebraniu, pracującą na ulicy. Wiemy, że chodzi do dziwek.

Odkąd wyszedł na wolność, nie przyciągał naszej uwagi, ale zebraliśmy pośpiesznie informacje i udało się nam dowiedzieć, że handlował tym i owym na licznych miejskich targowiskach, a przez trzy dni w tygodniu można go było zastać w sklepie w Mashlinie, w zachodnim Besźel.

Mogliśmy go połączyć z samochodem, a samochód z Fulaną, ale brakowało nam bezpośredniego powiązania. Poszedłem do gabinetu sprawdzić automatyczną sekretarkę. Wykonano trochę pozorowanych działań w sprawie Styelima, nasza centrala zawiadomiła mnie o postępach w rozwieszaniu plakatów, a dwukrotnie ktoś odwiesił słuchawkę. Już od dwóch lat obiecywano nam zakup sprzętu umożliwiającego identyfikację osób dzwoniących.

Rzecz jasna dzwoniło też wielu innych ludzi, ale tylko kilka informacji — personel odbierający telefony potrafił ze zdumiewającą trafnością odsiewać kłamców i tych, którzy ulegli złudzeniom — wyglądało na warte uwagi. Ofiara mogła być pracującą w małej firmie w dzielnicy Gyedar asystentką prawną, której nie widziano już od kilku dni, albo, jak zapewniał anonimowy informator, „dziwką znaną jako Rosyn «Usteczka» i to wszystko, co ode mnie usłyszycie”. Mundurowi zajęli się sprawdzaniem tych śladów.

Powiedziałem komisarzowi Gadlemowi, że wolałbym porozmawiać z Khuruschem u niego, by skłonić go do współpracy, a także do zgody na dobrowolne pobranie odcisków placów i próbek śliny. Chciałem się przekonać, jak zareaguje. Gdyby się nie zgodził, moglibyśmy otrzymać nakaz i polecić go obserwować.

— W porządku — zgodził się Gadlem. — Ale nie traćmy czasu. Jeśli nie będzie chciał współpracować, zastosuj seqyestre i sprowadź go tutaj.

Wolałbym tego nie robić, choć besźańskie prawo stwarzało nam taką możliwość. Seqyestre, „półareszt”, znaczyło zatrzymanie opornego świadka albo osoby „powiązanej z przestępstwem” na sześć godzin, celem wstępnego przesłuchania. Nie pozwalało na pobieranie fizycznych dowodów, nie mogliśmy też — przynajmniej oficjalnie — wyciągać żadnych wniosków z milczenia albo odmowy współpracy. Tradycyjnie seqyestre wykorzystywano do wyciągania zeznań z podejrzanych, których nie można było aresztować z powodu braku dowodów. Czasami przydawało się też do zatrzymywania na chwilę tych, w których przypadku występowała groźba ucieczki. Sędziowie i adwokaci coraz mocniej jednak sprzeciwiali się tej praktyce, a jeśli półaresztowany odmówił zeznań, z reguły miał łatwiejszą sytuację na sali sądowej, ponieważ policja wychodziła na nadgorliwą. Gadlem był jednak staromodny i nie dbał o takie rzeczy, a mnie wydano rozkazy.

Khurusch prowadził jeden z kiepsko funkcjonujących sklepików w podupadającej dzielnicy. Udaliśmy się tam pośpiesznie, a miejscowi gliniarze, którzy zorganizowali prowizoryczną obserwację, zapewniali, że zastaniemy go na miejscu.

Wyprowadziliśmy go z gabinetu, gorącego, zakurzonego pokoiku nad sklepem. Ściany w lukach między szafkami na dokumenty pokrywały tam wyblakłe plamy, gdzieniegdzie zasłonięte reklamowymi kalendarzami. Asystentka gapiła się na nas głupio. Gdy zabieraliśmy Khuruscha, wstała i zdjęła papiery z biurka.

Wiedział, kim jestem, nim jeszcze w drzwiach zjawiła się Corwi z resztą mundurowych. Był kiedyś zawodowcem i rozumiał, że pomimo naszego zachowania nie przyszliśmy go aresztować. To znaczyło, że mógł odmówić pójścia z nami, zmuszając mnie do wykonania polecenia Gadlema. Gdy nas zobaczył, zesztywniał na chwilę, jakby rozważał możliwość ucieczki — ale dokąd? — potem zaś pozwolił się sprowadzić na dół po chwiejnych żelaznych schodach ulokowanych na zewnątrz budynku. To było jedyne wejście do pokoju. Wymamrotałem kilka słów przez radio, każąc się wycofać uzbrojonym funkcjonariuszom czekającym na zewnątrz. Nie zdążył ich zobaczyć.

Khurusch był tłustym, muskularnym mężczyzną. Miał na sobie koszulę w kratę, równie wyblakłą i zakurzoną jak ściany jego gabinetu. Zasiadł za stołem w naszym pokoju przesłuchań i gapił się na mnie. Yaszek siedziała, a Corwi stała. Kazałem jej nic nie mówić, a tylko się przyglądać. Ja spacerowałem po pomieszczeniu. Niczego nie nagrywaliśmy. Formalnie rzecz biorąc, to nie było przesłuchanie.

— Wiesz, dlaczego tu jesteś, Mikyael?

— Nie mam pojęcia.

— A może wiesz, gdzie jest twoja furgonetka?

Uniósł nagle wzrok, znowu spoglądając na mnie.

— A więc o to chodzi? — zapytał po chwili z nagłą nadzieją w głosie. — O furgonetkę? Ha… — mruknął, opierając się wygodniej. Nadal był ostrożny, ale wyraźnie się uspokoił. — Czy ją znaleźliście? Czy…

— Znaleźliśmy?

— Ukradziono ją. Trzy dni temu. Znaleźliście ją? Jezu. Co się… Czy ją znaleźliście? Mogę ją odzyskać? Co się stało?

Spojrzałem na Ramirę. Wstała, wyszeptała do mnie parę słów i znowu usiadła, spoglądając na Khuruscha.

— Tak, o to właśnie chodzi, Mikyael — potwierdziłem. — A czego się spodziewałeś? Nie, nie wskazuj na mnie, Mikyael, i lepiej się zamknij, dopóki nie każę ci mówić. Nie chcę tego wiedzieć. Coś ci powiem, Mikyael. Ktoś taki jak ty, kto zajmuje się przewozami, potrzebuje furgonetki. A ty nie zawiadomiłeś nas o jej zniknięciu. — Zerknąłem przelotnie na Ramirę. „Jesteśmy tego pewni?”. Skinęła głową. — Nie zgłosiłeś kradzieży. Teraz rozumiem, dlaczego nie płakałeś zbytnio nad stratą takiego gówna, z naciskiem na słowo „gówno”. Niemniej zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście ją ukradziono. Nie pojmuję, co mogłoby cię powstrzymać przed zawiadomieniem nas, nie wspominając już o firmie ubezpieczeniowej. Jak możesz pracować bez furgonetki?

Khurusch wzruszył ramionami.

— Nie zdążyłem tego zrobić. Miałem zamiar, ale byłem bardzo zajęty…

— Wiemy, że masz mnóstwo zajęć, Mik. Ponownie pytam, dlaczego nie zgłosiłeś kradzieży?

— Nie miałem czasu. Kurwa, w tym nie ma nic podejrzanego…

— Przez trzy dni?

— Znaleźliście ją? Co się stało? Użyto jej w jakimś celu, tak? W jakim?

— Znasz tę kobietę? Gdzie byłeś we wtorek wieczorem, Mik?

Przyjrzał się zdjęciu.

— Jezu. — Pobladł wyraźnie. — Ktoś zginął? Jezu? Czy ją potrącono? I sprawca zbiegł z miejsca wypadku? — Wyjął poobtłukiwanego palmtopa i uniósł wzrok, nie włączając urządzenia. — We wtorek? Byłem na spotkaniu. We wtorek wieczorem? Chryste, byłem na spotkaniu. — Zająknął się nerwowo. — Wtedy właśnie ukradli mi ten cholerny samochód. Byłem na spotkaniu. Dwadzieścia osób może to potwierdzić.

— Jakim spotkaniu? Gdzie?

— W Vyevus.

— Jak tam dotarłeś bez furgonetki?

— Kurwa, samochodem! Nikt mi go nie ukradł! Byłem na spotkaniu Anonimowych Hazardzistów. — Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. — Chodzę tam co tydzień. Od czterech lat.