Выбрать главу

Jego wzrok nie kierował się w żadne określone miejsce.

— Było… Właśnie dlatego…

Powiedziała mu, że nie będzie więcej przekazywała towaru, a tym samym skrywane zyski się skończą, ale nie to wprawiło go we wściekłość.

— Czy myślała, że pan również dał się nabrać? Czy może zrozumiała, że to pan za tym wszystkim stał? — To zdumiewające, że tego rodzaju szczegół był właściwie pozbawiony znaczenia. — Myślę, że nie wiedziała. Szyderstwo nie leżało w jej charakterze. Na pewno sądziła, że pana chroni. Przypuszczam, że dlatego właśnie chciała tego spotkania. Żeby panu powiedzieć, że ktoś oszukał was oboje. Że grozi wam niebezpieczeństwo. — Za jego atakiem stał straszliwy szał. Plany usprawiedliwienia post facto zdyskredytowanego projektu spełzły na niczym. Stracił szansę udowodnienia oponentom, że miał rację. Mahalia po prostu go przechytrzyła, nawet o tym nie wiedząc, przejrzała jego wymysły, choć tak bardzo starał się je uwiarygodnić. Zmiażdżyła go, nie czując złości i nie uciekając się do podstępów. Dowody po raz kolejny obaliły jego teorię, jej ulepszoną wersję, Orciny 2.0, tak samo jak poprzednim razem, gdy naprawdę w nią wierzył. Mahalia zginęła, ponieważ udowodniła Bowdenowi, że był głupcem, wierząc w legendę, którą sam stworzył. — Co to za przedmiot? Czy Mahalia…

Nie mogłaby jednak wynieść obiektu sama, a gdyby komuś go przekazała, to z pewnością nie Bowdenowi.

— Mam go od lat — wyjaśnił. — Sam go znalazłem. Kiedy zacząłem tu pracować. Ochrona nie zawsze była tak ścisła.

— Gdzie się pan z nią spotkał? Czy to był jakiś lipny dissensus? Stary, pusty budynek, w którym Orcinianie rzekomo odprawiali swe czary?

To nie miało znaczenia. Popełnił zbrodnię w jakimś odludnym miejscu i tyle.

— Czy uwierzyłby mi pan, gdybym powiedział, że nie pamiętam tej chwili? — zapytał z ostrożnością w głosie.

— Tak.

— To był tylko moment, tylko…

Rozumowanie, które zniszczyło jego dzieło. Być może pokazał jej artefakt, jakby to był dowód, a ona odpowiedziała: „To nie jest Orciny. Musimy się zastanowić. Kto mógłby pragnąć ukraść te znaleziska?”. I wtedy nadeszła furia.

— Rozbił go pan.

— Nie poza możliwość naprawy. Jest solidny. Jak wszystkie te artefakty.

Mimo że zatłukł ją nim na śmierć.

— Przewiezienie ciała przez granicę było dobrym pomysłem.

— Kiedy zadzwoniłem do Burica, nie miał ochoty wysyłać kierowcy, ale zrozumiał, dlaczego to konieczne. Militsya ani policzai nie były problemem. Nie mogliśmy pozwolić, by zauważyła nas Przekroczeniówka.

— Ale pańskie plany są przestarzałe. Widziałem je wtedy na biurku. Wszystkie te śmieci, które zebrał pan albo Yorj… czy pochodziły z miejsca zbrodni?… były bezużyteczne.

— Kiedy zdążyli tam wybudować skatepark? — Na moment udało mu się nadać swemu głosowi ton autentycznej wesołości. — Ta droga miała prowadzić prosto nad rzekę.

„Gdzie obciążone żelastwem ciało zatonęłoby błyskawicznie”.

— Czy Yorjavic nie znał własnego miasta? Co z niego za żołnierz?

— Nigdy nie miał powodu jeździć do Pocost, a ja nie byłem w Besźel od czasu konferencji. Kupiłem ten plan już dość dawno i poprzednim razem wszystko się zgadzało.

— Wszystko przez cholerną rewaloryzację zabudowy, tak? Przyjechał do Pocost z ciałem i nagle okazało się, że od rzeki dzielą go rampy i półrury, a świt był już blisko. Wtedy właśnie wszystko się popsuło i doszło do… konfliktu między panem a Buricem.

— To właściwie nie był konflikt. Wymieniliśmy kilka ostrych słów, ale myśleliśmy, że sprawa przyschnie. Nie, zaczął się niepokoić dopiero, gdy wysłano pana do Ul Qomy. Wtedy sobie uświadomił, że ma kłopoty.

— A więc… w pewnym sensie jestem panu winien przeprosiny.

Bowden spróbował wzruszyć ramionami. Nawet ten gest nie należał do żadnego z miast. Co chwila przełykał ślinę, ale jego tiki również nie zdradzały, gdzie się znajduje.

— Skoro tak pan mówi — zaczął. — Wtedy właśnie wysłał swych Prawdziwych Obywateli na łowy. A nawet przysłał tę bombę, by skierować podejrzenia na Qoma Najpierw. Chyba myślał, że w to uwierzyłem. — Bowden skrzywił się z niesmakiem. — Na pewno słyszał o poprzednim przypadku.

— Nie tylko to. Wszystkie te groźby w języku poprzedników, które wysyłał pan do siebie, by odwrócić naszą uwagę. Fałszywe włamania. Wszystko to miało uwiarygodniać pańskie Orciny. — Spojrzał na mnie z wyrzutem, dlatego powstrzymałem się przed powiedzeniem „pańskie brednie”. — A co z Yolandą?

— Bardzo… bardzo mi przykro z jej powodu. Buric na pewno myślał, że ona i ja byliśmy… Że ja albo Mahalia coś jej powiedzieliśmy.

— Ale pan tego nie zrobił. I Mahalia również nie. Próbowała ją chronić przed tym wszystkim. W gruncie rzeczy Yolanda była jedyną osobą, która przez cały czas wierzyła w Orciny. Była pańską największą zwolenniczką. Ona i Aikam. — Wbił we mnie wzrok. Jego twarz nic nie wyrażała. Wiedział, że wspomniana przeze mnie para nie należała do najinteligentniejszych ludzi. Przez dłuższą chwilę nie odzywałem się ani słowem. — Chryste, ależ pan kłamie, Bowden — zacząłem wreszcie. — Nawet teraz. Jezu. Wydaje się panu, że nie wiem, że to pan zawiadomił Burica, kiedy Yolanda przejdzie granicę? — Usłyszałem, że nagle zaczerpnął drżący oddech. — Wysłał ich pan tam na wypadek, gdyby coś jednak wiedziała. A, jak już mówiłem, nie wiedziała. Zabił ją pan bez powodu. Ale dlaczego pan się tam zjawił? Wiedział pan, że spróbują załatwić i pana. — Znowu zapadła długa cisza. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem. — Musiał się pan upewnić, tak? I oni również.