Выбрать главу

Nie zleciliby Yorjavicowi tego nadzwyczajnego, ponadgranicznego zamachu tylko z powodu samej Yolandy. Nawet nie mieli pewności, czy rzeczywiście coś wiedziała. Byli jednak pewni, że Bowden wie wszystko.

Przed chwilą powiedział mi: „chyba myślał, że w to uwierzyłem”.

— Zawiadomił ich pan, że Yolanda tam będzie, i dodał, że chce przekroczyć granicę razem z nią, bo Qoma Najpierw próbuje pana załatwić? Naprawdę myśleli, że pan w to wierzy? Ale przecież mogli to sprawdzić — odpowiedziałem sam sobie. — Wszystko zależało od tego, czy się pan pokaże. Musiał się pan tam znaleźć, bo w przeciwnym razie zorientowaliby się, że zostali oszukani. Gdyby Yorjavic pana nie zobaczył, zorientowałby się, że pan coś knuje. Musiał ujrzeć oba cele. — Stąd brały się dziwaczny krok i zachowanie Bowdena w hali. — Dlatego musiał się pan zjawić i postarać się, by ktoś pana osłaniał… — przerwałem. — Czy były trzy cele? — zapytałem. W końcu to przeze mnie plan zakończył się niepowodzeniem. Potrząsnąłem głową. — Wiedział pan, że spróbują pana zabić, ale warto było podjąć to ryzyko, żeby się pozbyć Yolandy. Kamuflaż.

Któż podejrzewałby Bowdena o współudział, jeśli Orciny próbowało go zabić?

Jego mina zwarzyła się powoli.

— Gdzie jest Buric?

— Nie żyje.

— Dobrze. Dobrze…

Podszedłem bliżej. Skierował artefakt w moją stronę, jakby był jakąś krótką różdżką z epoki brązu.

— Dlaczego to pana obchodzi? — zapytałem. — Co pan teraz zrobi? Ile lat mieszkał pan w miastach? I co teraz? Wszystko się skończyło. Orciny legło w gruzach. — Postąpiłem kolejny krok. Nadal mierzył we mnie, oddychając przez usta i wybałuszając oczy. — Została panu tylko jedna opcja. Był pan w Besźel. Mieszkał pan w Ul Qomie. Jest jeszcze tylko jedno miejsce. Czy chce pan zamieszkać anonimowo w Stambule? W Sewastopolu? Dotrzeć do Paryża? Myśli pan, że to wystarczy? Orciny to bzdura. Chce pan zobaczyć, co naprawdę kryje się między miastami?

Minęła chwila. Wahał się wystarczająco długo, by zachować pozory.

Wredny, złamany człowiek. Jedynym, co zasługiwało na większą pogardę niż jego czyny, była ledwie skrywana skwapliwość, z jaką przystał na moją propozycję. Zgodził się pójść ze mną, ale to nie była odwaga. Podał mi ciężki artefakt i przyjąłem go od niego. Przedmiot zagrzechotał. To była rura pełna przekładni i starych zegarowych mechanizmów, które zraniły Mahalię w głowę, gdy metal pękł.

Bowden oklapł. Wydał z siebie cichy jęk: przeprosiny, błaganie, ulga? Nie słuchałem go i nie pamiętam, co to było. Nie aresztowałem go. Nie byłem policjantem, nie w tamtej chwili. Byłem z Przekroczeniówki, a Przekroczeniówka nikogo nie aresztuje. Zatrzymałem go jednak i wypuściłem z płuc długi oddech. Było po wszystkim.

* * *

Bowden nadal nie zdecydował, gdzie się znajduje.

— W którym mieście pan jest? — zapytałem. Dhatt i Corwi stali obok, gotowi do działania. To z nich, które dzieliło z nim miejsce, aresztowałoby go, gdyby powiedział to na głos.

— W obu — odpowiedział.

Złapałem go za kołnierz, odwróciłem i odprowadziłem na bok. W zgodzie z przyznanymi mi uprawnieniami przyprowadziłem ze sobą Przekroczenie, otoczyłem go nim, przeprowadziłem z obu miast do żadnego. Do przekroczenia. Corwi i Dhatt przyglądali się, jak go zabieram poza ich zasięg. Skinąłem do nich głową ponad granicami na znak podziękowania. Nie patrzyli na siebie nawzajem, ale oboje odwzajemnili się takim samym gestem.

Gdy ciągnąłem za sobą powłóczącego nogami Bowdena, nasunęła mi się myśl, że to ja popełniłem przekroczenie, w którego sprawie prowadziłem śledztwo i którego był dowodem.

Koda PRZEKROCZENIÓWKA

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Nie widziałem już więcej tej machiny. Pochłonęła ją biurokracja Przekroczeniówki. Nie zobaczyłem też, co właściwie potrafiło zrobić, czego pragnęło Sear & Core i czy w ogóle cokolwiek robiło.

Po Nocy Zaburzeń Ul Qomę wypełniło napięcie. Militsya, nawet gdy już ostatni unifi zostali aresztowani albo zdjęli opaski i zniknęli, utrzymywała stan podwyższonej gotowości, ingerując we wszystko. Obrońcy praw obywatelskich skarżyli się głośno. Ulqomański rząd ogłosił nową akcję, Czujne Sąsiedztwo. Chodziło zarówno o sąsiadów zza drzwi — co oni kombinują? — jak i o sąsiednie miasto — widzicie, jakie ważne są granice?

W Besźel zaburzenia doprowadziły do przesadnej apatii. Mogłoby się zdawać, że ludzie uważają, iż wspominanie o nich przynosi pecha. Gazety drastycznie minimalizowały ich znaczenie. Politycy, jeśli w ogóle cokolwiek mówili, używali eufemizmów takich jak „niedawne wydarzenia” albo coś w tym rodzaju. Na całe miasto opadł całun. Zapanowało przygnębienie. Populacja unifów została zdziesiątkowana w takim samym stopniu jak w Ul Qomie i podobnie jak tam, ci, którzy ocaleli, zachowywali ostrożność, starając się nie przyciągać uwagi.

W obu miastach szybko przywrócono porządek. Blokada trwała trzydzieści sześć godzin i od tego czasu o niej nie wspominano. Gwałtowna noc pochłonęła dwadzieścia dwie ofiary śmiertelne w Ul Qomie i trzynaście w Besźel, nie licząc uchodźców, którzy zginęli już po wypadku autobusowym, ani zaginionych. Na ulicach obu miast pojawiło się więcej zagranicznych dziennikarzy niż kiedykolwiek dotąd, a ich reportaże były liczniejsze i mniej subtelne. Wszyscy też próbowali załatwić wywiad — „anonimowo, oczywiście” — z przedstawicielami Przekroczeniówki.

— Czy ktoś z was kiedyś zdezerterował? — zapytałem.

— Oczywiście — potwierdził Ashil. — Ale tacy ludzie popełniają przekroczenie, są wchodźcami i w związku z tym należą do nas.

Poruszał się ostrożnie, a pod ubraniem i ukrytym pancerzem miał bandaże.

Pierwszego dnia po zamieszkach, gdy wróciłem do kwatery, ciągnąc za sobą na wpół zrezygnowanego Bowdena, zamknięto mnie w celi, ale od tego czasu otworzono drzwi. Trzy dni spędziłem z Ashilem po jego powrocie z jakiegoś tajnego szpitala, w którym leczono awatary Przekroczeniówki. Cały ten czas poświęciliśmy na spacery po miastach, w Przekroczeniu. Uczyłem się od niego, jak się chodzi między miastami, najpierw w jednym, potem w drugim, a na koniec w obu. Robiliśmy to jednak w bardziej skryty sposób, bez ostentacji Bowdena.

— Jak się nauczył tak chodzić?

— Był badaczem miast — odparł Ashil. — Może trzeba było przybysza z zewnątrz, by zobaczyć, w jaki sposób obywatele odróżniają się od siebie i nauczyć się chodzić między miastami.

— Gdzie on teraz jest?

Wielokrotnie pytałem o to Ashila, ale unikał odpowiedzi na różne sposoby. Tym razem, jak przy kilku poprzednich okazjach, odpowiedział:

— Istnieją specjalne procedury. Zajęto się nim.

Dzień był mroczny i pochmurny. Siąpił lekki deszcz. Postawiłem kołnierz płaszcza. Znajdowaliśmy się na zachód od rzeki, przy przeplotowych torach kolejowych. Ten krótki odcinek wykorzystywały pociągi z obu miast, a rozkład jazdy uzgadniano międzynarodowo.

— Kłopot w tym, że on nigdy nie przekroczył. — Do tej pory nie dzieliłem się z Ashilem tymi wątpliwościami. Spojrzał na mnie, masując zranione miejsce. — Jakim prawem mogliśmy… Dlaczego jest teraz z nami? — Ashil poprowadził mnie wokół Bol Ye’an. Słyszałem pociągi: besźańskie na północ od nas, a ulqomańskie na południe. Nie wchodziliśmy na teren wykopalisk ani nawet nie zbliżaliśmy się do nich na tyle, żeby ktoś mógł nas zobaczyć. Ashil pokazywał mi kolejne etapy sprawy, choć nie mówił tego na głos. — No wiesz — ciągnąłem. — Zdaję sobie sprawę, że Przekroczeniówka przed nikim nie odpowiada, ale przecież… musicie przedstawiać raporty ze wszystkich waszych spraw Komisji Nadzoru. — Uniósł brwi. — Tak, wiem, że sprawa Burica zdyskredytowała komisję, ale oficjalne stanowisko brzmi tak, że winien był dobór członków, nie sama instytucja. Mechanizmy zachowujące równowagę między oboma miastami i Przekroczeniówką pozostały niezmienione, tak? One czemuś służą, nie sądzisz? Będziecie musieli jakoś usprawiedliwić zatrzymanie Bowdena.