Выбрать главу

— Bowden nikogo nie obchodzi — odpowiedział po chwili Ashil. — Ani Ul Qomy, ani Besźel, ani Kanady, ani Orciny. Niemniej przedstawimy im jakieś dokumenty. Może porzucił ciało Mahalii w Besźel i przekroczył, wracając do Ul Qomy.

— On go nie porzucił — sprzeciwiłem się. — To był Yorj…

— Może tak to zrobił — powtórzył Ashil. — Przekonamy się. A może wepchniemy go do Besźel i przyciągniemy z powrotem do Ul Qomy. Jeśli mówimy, że przekroczył, to znaczy, że przekroczył.

Popatrzyłem na niego.

Ciało Mahalii w końcu odesłano do domu. Ashil powiedział mi o tym w dniu, gdy jej rodzice urządzili pogrzeb.

Firma Sear & Core nie opuściła Besźel. Zrobienie tego po wyjściu na światło dzienne niejasnych rewelacji o zachowaniu Burica przyciągnęłoby niepotrzebną uwagę. W kontekście sprawy wymieniano nazwę korporacji oraz jej działu technicznego, ale powiązania pozostały niezdefiniowane. Niestety, nie udało się ustalić, z kim kontaktował się Buric. Popełniono błędy, ale nowo wprowadzone środki ostrożności zapewnią, że nic takiego już się nie powtórzy. Krążyły pogłoski o planowanej sprzedaży CorIntech-u.

Jeździliśmy z Ashilem tramwajami, metrem, autobusami i taksówkami, a także chodziliśmy na piechotę. Nasza trasa przechodziła między Besźel a Ul Qomą na podobieństwo fastrygi.

— A co z przekroczeniem, które ja popełniłem? — zapytałem go wreszcie. Obaj czekaliśmy już od wielu dni. Nie pytałem o to, kiedy będę mógł wrócić do domu. Wjechaliśmy kolejką linową na szczyt w parku nazwanym na jej cześć, przynajmniej w Besźel.

— Gdyby Bowden miał aktualny plan Besźel, nigdy byście jej nie znaleźli — zauważył Ashil. — Orciny. — Potrząsnął głową. — Widziałeś w Przekroczeniu jakieś dzieci? — zapytał. — Czy to by było możliwe? Gdyby jakieś się tu rodziły…

— To z pewnością się zdarza — spróbowałem mu przerwać, ale nie dał mi dojść do słowa.

— …jak mogłyby tu żyć? — Chmury nad miastami wyglądały spektakularnie. Patrzyłem raczej na nie, nie na Ashila. — Wiesz, w jaki sposób ja tu trafiłem? — dodał.

— Kiedy będę mógł wrócić do domu? — zapytałem bezprzedmiotowo. Nawet się uśmiechnął, słysząc te słowa.

— Wykonałeś znakomitą robotę. Widziałeś, na czym polega nasza praca. Nie ma drugiego miejsca takiego jak miasta — zaczął. — Nie tylko my walczymy o zachowanie ich odrębności. Robią to wszyscy obywatele Besźel i Ul Qomy. W każdej minucie każdego dnia. My jesteśmy jedynie ostatnią zaporą. Większość pracy wykonują wszyscy mieszkańcy miast. To funkcjonuje tylko dzięki temu, że robią to bez mrugnięcia okiem. Dlatego właśnie tak ważne jest, by nie widzieć i nie czuć. Nikt nie może przyznać, że to nie działa. I dlatego właśnie działa. Ale jeśli ktoś przekroczy, nawet mimo woli, na trochę dłuższy czas… nie ma dla niego powrotu.

— A przypadkowe przekroczenia? Wypadki drogowe, pożary i tak dalej…

— Tak, oczywiście. Pod warunkiem, że natychmiast uciekają z Przekroczenia. Ci, którzy reagują w ten sposób, mogą mieć szansę. Ale nawet to oznacza kłopoty. A jeśli przekroczenie trwa dłużej niż chwilę, nie można się z niego wydostać. Ktoś taki już nigdy nie będzie przeoczał. W większości przypadków, no cóż, wkrótce się dowiesz, jakie sankcje stosujemy. Ale czasami, bardzo rzadko, istnieje też inna możliwość. Co wiesz o brytyjskiej marynarce sprzed paru stuleci? — zapytał nagle. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. — Zwerbowano mnie w taki sam sposób, jak wszystkich w Przekroczeniówce. Nikt z nas się tu nie urodził. Wszyscy żyliśmy kiedyś w jednym albo w drugim mieście. I wszyscy przekroczyliśmy.

Na wiele minut zapadła cisza.

— Chciałbym zadzwonić do paru ludzi — odezwałem się wreszcie.

* * *

Ashil miał rację. Wyobraziłem sobie, że jestem w Besźel i przeoczam ulqomańskie elementy przeplotowego krajobrazu. Że żyję tylko w połowie otaczającej mnie przestrzeni, nie dostrzegam części ludzi, budynków, pojazdów i innych elementów tego miejsca. Być może mógłbym udawać, że tak jest, ale prędzej czy później zdradziłbym się w jakiś sposób, przyciągając uwagę Przekroczeniówki.

— To było poważne śledztwo — stwierdził Ashil. — Najpoważniejsze w historii. Nigdy już nie dostaniesz podobnej sprawy.

— Jestem detektywem — odparłem. — Jezu, czy mam jakiś wybór?

— Oczywiście — odparł. — Jesteś tutaj. W Przekroczeniu. Są tu ci, którzy przekraczają, i my, którzy się nimi zajmujemy.

Nie patrzył na mnie, ale na nachodzące na siebie miasta.

— Macie jakichś ochotników?

— Jeśli ktoś zgłasza się na ochotnika, stanowi to bardzo silny dowód, że nie nadaje się do służby.

Ruszyliśmy w stronę mojego dawnego mieszkania, łapacz, który mnie zwerbował, i ja.

— Czy mogę się z kimś pożegnać? — zapytałem. — Jest kilkoro ludzi, których…

— Nie — odparł, nie zatrzymując się.

— Jestem detektywem — powtórzyłem. — Nie… kim tam właściwie jesteście. Nie pracuję tak jak wy.

— Tego właśnie chcemy. Dlatego właśnie tak się ucieszyliśmy, że przekroczyłeś. Czasy się zmieniają.

To znaczyło, że ich metody mogą nie być aż tak bardzo obce, jak się obawiałem. Inni nadal będą mogli działać w tradycyjny sposób, uciekając się do zastraszenia, udając nocną marę, podczas gdy ja — korzystając z informacji znalezionych w sieci, dostarczonych przez podsłuchy telefoniczne zamontowane w obu miastach i przez siatkę informatorów, pozostających poza prawem metod opierających się na stuleciach strachu i, tak jest, czasami również sugestii innych mocy kryjących się za nami, nieznanych sylwetek, których awatarami jesteśmy — miałem być śledczym, takim samym jak przedtem. Nowa miotła. Każda instytucja czasem jej potrzebuje. Ta sytuacja nie była pozbawiona ironii.

— Chcę się zobaczyć z Sariską. Pewnie wiesz, kim jest. I z Biszayą. Chcę pogadać z Corwi i z Dhattem. Choćby po to, by się pożegnać.

— Nie wolno ci z nimi rozmawiać — odparł po chwili milczenia. — Tak to już jest urządzone. Gdybyśmy nie przestrzegali tego, nie zostałoby nam nic. Ale możesz ich zobaczyć, pod warunkiem, że pozostaniesz niezauważony.

Zawarliśmy kompromis. Wysłałem listy do obu kochanek. Napisałem je ręcznie i przekazano je do rąk własnych, ale nie ja to zrobiłem. Nie powiedziałem Sarisce i Biszai nic poza tym, że będzie mi ich brak. To nie była tylko czcza uprzejmość.

Do obojga kolegów podszedłem blisko na ulicach i choć nie odezwałem się do nich, mogli mnie zobaczyć. Dhatt w Ul Qomie, a potem Corwi w Besźel, widzieli, że nie przebywam w ich mieście, a przynajmniej nie całkowicie albo nie wyłącznie. Oni również się do mnie nie odezwali. Nie mogli podjąć takiego ryzyka.

Dhatta widziałem, gdy wychodził z komendy. Zatrzymał się nagle na mój widok. Zatrzymałem się przy tablicy reklamowej pod ulqomańskim budynkiem. Zwiesiłem głowę, by poznał, że to ja, ale nie mógł odczytać wyrazu mojej twarzy, i uniosłem rękę w geście przywitania. Wahał się przez dłuższą chwilę, a potem rozpostarł palce i pomachał dłonią w nieokreślonym geście. Wycofałem się w cienie, ale on oddalił się pierwszy.